Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej iod@ordoiuris.pl

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
Komentarze

Komentarze

Wolność Sumienia

19.10.2024

Bartosz Malewski: Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości” na froncie walki o wolność zgromadzeń

Jeżeli zgromadzenia są organizowane przez tego samego organizatora w tym samym miejscu lub na tej samej trasie co najmniej 4 razy w roku według opracowanego terminarza lub co najmniej raz w roku w dniach świąt państwowych i narodowych, a tego rodzaju wydarzenia odbywały się w ciągu ostatnich 3 lat, chociażby nie w formie zgromadzeń i miały na celu w szczególności uczczenie doniosłych i istotnych dla historii Rzeczypospolitej Polskiej wydarzeńorganizator może zwrócić się z wnioskiem do wojewody o wyrażenie zgody na cykliczne organizowanie tych zgromadzeń.

(art. 26a ust. 1 Prawa o zgromadzeniach)

 

Marsz Niepodległości bez statusu zgromadzenia cyklicznego

Chcąc zrozumieć obecny spór o Marsz Niepodległości, musimy cofnąć się do grudnia 2023 r. To właśnie wtedy Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości” składa wniosek do Wojewody Mazowieckiego Mariusza Frankowskiego o zgodę na cykliczne organizowanie Marszu Niepodległości przez kolejne 3 lata. Marsz Niepodległości posiadał ten status dwukrotnie – łącznie od 2017 do 2023 r. Wojewoda jednak odmawia. Kierujemy sprawę do Sądu Okręgowego, który uchyla decyzję wojewody, wojewoda składa zażalenie do Sądu Apelacyjnego, a ten… uchyla postanowienie Sądu Okręgowego i przekazuje mu sprawę do ponownego rozpoznania. Sąd Okręgowy ponownie jednak uchyla decyzję wojewody twardo broniąc swego wcześniejszego stanowiska. Wojewodzie jednak ponownie przysługuje prawo do złożenia zażalenia, z którego korzysta, a Sąd Apelacyjny ostatecznie uchyla postanowienie Sądu Okręgowego i podtrzymuje w mocy decyzję wojewody. Tym samym Marsz Niepodległości traci status zgromadzenia cyklicznego.

 

PODPISZ PROTEST W OBRONIE MARSZU NIEPODLEGŁOŚCI

 

Jaka była przyczyna takiej decyzji Wojewody Mazowieckiego? Tu wrócić musimy pamięcią jeszcze dalej – do 2021 roku. Wówczas Marsz Niepodległości uzyskał status zgromadzenia cyklicznego po raz drugi, jednak odwołanie do sądu od decyzji ówczesnego Wojewody Mazowieckiego Konstantego Radziwiłła złożył Prezydent m. st. Warszawy Rafał Trzaskowski. Skutecznie – zarówno Sąd Okręgowy, jak i Sąd Apelacyjny stanęły po stronie Rafała Trzaskowskiego i 29 października 2021 r., na 14 dni przed Marszem Niepodległości 2021 decyzja Wojewody Mazowieckiego została uchylona. Marsz Niepodległości, mimo to i tak się odbył. Za jego organizację odpowiadało Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”, które, tak jak zawsze, czuwało nad jego przebiegiem, zabezpieczało go, poniosło jego koszty etc. Równolegle do Marszu Niepodległości – w tym samym miejscu i czasie – obchody zorganizował Urząd do spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, którego przedstawiciele złożyli kwiaty przed „Miejscem Uświęconym Męczeńską Krwią Polaków Walczących o Wolność” przy Al. Jerozolimskich 37 oraz przed popiersiem Ignacego Jana Paderewskiego w Parku Skaryszewskim. Właśnie na te okoliczności powoływał się w grudniu 2023 r. Wojewoda Mazowiecki Mariusz Frankowski, odmawiając Marszowi Niepodległości statusu cykliczności oraz twierdząc, jakoby organizatorem marszu w 2021 r. było nie Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości”, a UdsKiOR. Cykliczność na lata 2021-2023 przywrócił dopiero Sąd Najwyższy postanowieniem z 2022 r., w którym wskazał, że Rafał Trzaskowski jako Prezydent m. st. Warszawy w ogóle nie miał nawet legitymacji, by złożyć odwołanie w tej sprawie. To, co zdawał się dostrzegać Sąd Okręgowy w sporze o cykliczność na przełomie 2023 i 2024 r., nie dostrzegał jednak ani wojewoda, ani Sąd Apelacyjny.

Podjęliśmy więc inne próby uzyskania statusu zgromadzenia cyklicznego. Począwszy od lutego 2024 r., 11 dnia każdego kolejnego miesiąca, aż do 11 października 2024 r. Stowarzyszenie odbywa zgromadzenie publiczne, które – tak jak Marsz Niepodległości – swój początek ma na Rondzie Dmowskiego i kończy się na błoniach Stadionu Narodowego. Celem każdorazowo było wyrażenie dumy narodowej i przywiązania do polskiego dziedzictwa narodowego. Dzięki temu w czerwcu 2024 r. Stowarzyszenie na podstawie art. 26a ust. 1 Prawa o zgromadzeniach zyskało możliwość ubiegania się o cykliczność:

Jeżeli zgromadzenia są organizowane przez tego samego organizatora w tym samym miejscu lub na tej samej trasie co najmniej 4 razy w roku według opracowanego terminarza lub co najmniej raz w roku w dniach świąt państwowych i narodowych, a tego rodzaju wydarzenia odbywały się w ciągu ostatnich 3 lat, chociażby nie w formie zgromadzeń i miały na celu w szczególności uczczenie doniosłych i istotnych dla historii Rzeczypospolitej Polskiej wydarzeń, organizator może zwrócić się z wnioskiem do wojewody o wyrażenie zgody na cykliczne organizowanie tych zgromadzeń.

(art. 26a ust. 1 Prawa o zgromadzeniach)

Wojewoda jednak ponownie odmówił. Swoją decyzję argumentował tym razem tym, że rzekomo „wnioskodawca nie dochował wymogów dotyczących terminarza i 3-letniej historii zgromadzenia, a wskazany przez wnioskodawcę cel zgromadzenia nie dotyczy uczczenia doniosłych i istotnych dla historii Rzeczypospolitej Polskiej wydarzeń”. Ponownie złożyliśmy więc odwołanie do Sądu Okręgowego, który przychylił się do części naszych zarzutów i tym samym nie podzielił oceny Wojewody Mazowieckiego co do braku wykazania 3-letniej historii zgromadzeń (nie było to w ogóle w niniejszym przypadku koniecznym wymogiem), jak również co do niedochowania przez Stowarzyszenie wymogów dotyczących terminarza. Zgodził się jednak co do tego, że wskazany cel zgromadzenia nie dotyczy uczczenia doniosłych i istotnych dla historii Rzeczypospolitej Polskiej wydarzeń. Z tego powodu Sąd Okręgowy oddalił nasze odwołanie, a następnie Sąd Apelacyjny to rozstrzygnięcie potwierdził. Tym samym decyzja Wojewody Mazowieckiego pozostała w mocy. Taka wykładnia art. 26a ust. 1 Prawa o zgromadzeniach, sprowadzająca się do tego, że zarówno zgromadzenia cykliczne odbywające się co najmniej cztery razy w roku, jak i zgromadzenia cykliczne odbywające się raz na rok przez okres 3 ostatnich lat, muszą mieć na celu uczczenie istotnych wydarzeń narodowych, prowadzi de facto do uniemożliwienia organizowania przez obywateli zgromadzeń cyklicznych, powtarzalnych co najmniej 4 razy w roku. Niemożliwym bowiem jest wskazanie doniosłego i istotnego dla historii Rzeczypospolitej Polskiej wydarzenia, którego świętowanie byłoby możliwe częściej niż raz do roku. Przepis art. 26 ust. 1 Prawa o zgromadzeniach w części staje się zatem przepisem martwym.

„Kto pierwszy – ten lepszy”

W obliczu utraty statusu zgromadzenia cyklicznego stanęliśmy przed wyzwaniem zorganizowania Marszu Niepodległości w trybie zwykłym:

Organizator zgromadzenia zawiadamia organ gminy o zamiarze zorganizowania zgromadzenia w taki sposób, aby wiadomość dotarła do organu nie wcześniej niż na 30 dni i nie później niż na 6 dni przed planowaną datą zgromadzenia.

(art. 7 ust. 1 Prawa o zgromadzeniach)

Jeżeli wniesiono zawiadomienia o zamiarze zorganizowania dwóch lub większej liczby zgromadzeń, które mają zostać zorganizowane chociażby częściowo w tym samym miejscu i czasie, w szczególności w odległości mniejszej niż 100 m pomiędzy zgromadzeniami, i nie jest możliwe ich odbycie w taki sposób, aby ich przebieg nie zagrażał życiu lub zdrowiu ludzi albo mieniu w znacznych rozmiarach, o pierwszeństwie wyboru miejsca i czasu zgromadzenia decyduje kolejność wniesienia zawiadomień.

(art. 12 ust. 1 zd. 1 Prawa o zgromadzeniach)

Zawiadomienie o zgromadzeniu w dniu 11 listopada możliwe jest zatem najwcześniej o północy z 11 na 12 października i najpóźniej o północy z 4 na 5 listopada. O tym jednak czy zawiadamiający uzyska praktyczną możliwość organizacji zgromadzenia publicznego w wybranym miejscu i czasie przesądza to, czy uda mu się być pierwszym, który złożył zawiadomienie. Decydują de facto milisekundy. Dla nas – organizatorów Marszu Niepodległości – to ryzyko zbyt duże, by nie podjąć innej próby.

Czerpiąc doświadczenie z przeszłości, znając wielokrotne próby złośliwego uprzedzenia nas przez ugrupowania lewicowe i starania o zajęcie Ronda Dmowskiego oraz trasy w kierunku błoni Stadionu Narodowego, zdecydowaliśmy się na złożenie zawiadomień o zgromadzeniach wielodniowych, które swój początek miałyby w dniach poprzedzających 11 listopada. To pozwoliło nam złożyć zawiadomienia o zgromadzeniu wcześniej, aniżeli o północy z 11 na 12 października. I tak, 28 września 2024 r. o godz. 01:12 złożyliśmy zawiadomienie o zamiarze zorganizowania zgromadzenia publicznego trwającego od godz. 21:00 w dniu 28 października 2024 r. do godz. 1:00 w dniu 12 listopada 2024 r. W zawiadomieniu wskazaliśmy, że od 28 października do 11 listopada do godz. 14:00 zgromadzenie przyjmie formę zgromadzenia stacjonarnego, które nie zakłóci w żaden sposób ruchu miejskiego i nie spowoduje wyłączenia ulic. W planach mieliśmy bowiem skromny „Namiot Niepodległości”, w którym każdy zainteresowany mógłby nas odwiedzić, posłuchać prelekcji, odebrać plakat promujący tegoroczny marsz i po prostu porozmawiać. Dopiero 11 listopada o godz. 14:00 zgromadzenie przyjęłoby formułę przemarszu w kierunku błoni Stadionu Narodowego. W zawiadomieniu jako przewidywaną liczbę uczestników – w oparciu o wcześniejsze Marsze Niepodległości – wskazaliśmy 100 tysięcy. Oczywistym było dla nas, że to liczba w momencie kulminacyjnym zgromadzenia – 11 listopada, a nie liczba, która miałaby się utrzymywać od samego początku zgromadzenia.

Organ, czyli Prezydent m. st. Warszawy Rafał Trzaskowski – pozostawał jednak wobec złożonego zawiadomienia bezczynny. Informacja o zgromadzeniu nie została udostępniona w Biuletynie Informacji Publicznej. Nie wydano także decyzji o zakazie zgromadzenia. Dlatego w kolejnych dniach złożyliśmy kolejne zawiadomienia:

  • w dniu 7 października o godz. 00:30 – zawiadomienie o zamiarze organizacji zgromadzenia od godz. 21.00 w dniu 5 listopada 2024 r. do godz. 1.00 w dniu 12 listopada 2024 r.,
  • w dniu 8 października o godz. 00:14 – zawiadomienie o zamiarze organizacji zgromadzenia od godz. 21.00 w dniu 6 listopada 2024 r. do godz. 1.00 w dniu 12 listopada 2024 r.,
  • w dniu 9 października o godz. 00:01 – zawiadomienie o zamiarze organizacji zgromadzenia od godz. 21.00 w dniu 8 listopada 2024 r. do godz. 1.00 w dniu 12 listopada 2024 r.,
  • w dniu 10 października o godz. 00:00 – zawiadomienie o zamiarze organizacji zgromadzenia od godz. 21.00 w dniu 9 listopada 2024 r. do godz. 1.00 w dniu 12 listopada 2024 r.,
  • w dniu 11 października o godz. 00:00 – zawiadomienie o zamiarze organizacji zgromadzenia od godz. 21.00 w dniu 10 listopada 2024 r. do godz. 1.00 w dniu 12 listopada 2024 r.

Na marginesie – nasze obawy o próbę zajęcia Ronda Romana Dmowskiego i trasy w kierunku błoni Stadionu Narodowego przez inne osoby lub środowiska i w ten sposób uniemożliwienia przejścia Marszu Niepodległości, nie były bezpodstawne. Istotnie – nieznana nam osoba próbowała dokonać rejestracji zgromadzenia publicznego właśnie w tym miejscu i na tej trasie, które miałoby trwać od 8 do 11 listopada. To wskazuje, że nasze działanie było ze wszech miar racjonalne.

Rafał Trzaskowski zakazuje Marszu Niepodległości

14 października 2024 r. Prezydent m. st. Warszawy Rafał Trzaskowski wydał decyzję obejmującą wszystkie sześć zawiadomień o zgromadzeniach – decyzję o zakazie ich organizacji. W decyzji powołał się na dwie podstawy.

Zdaniem Rafała Trzaskowskiego nasze zawiadomienia były przedwczesne, gdyż 30-dniowy termin, o którym mowa w cytowanym wyżej art. 7 ust. 1 Prawa o zgromadzeniach, miałby dotyczyć nie tylko dnia rozpoczęcia zgromadzenia, ale i jego zakończenia. Ten argument był mocno eksploatowany w przekazie medialnym warszawskiego ratusza. Miał za zadanie wyśmiać nasze działanie, wskazując na to, że rzekomo zgłoszenia nie zostały wysłane w terminie. Taka interpretacja prowadziłaby jednak do uznania, że w polskim porządku prawnym zgromadzenie publiczne maksymalnie może trwać jedynie 24 dni. Prawo o zgromadzeniach takiego ograniczenia jednak nie przewiduje, a sam warszawski urząd w przeszłości publikował w BIP informacje o zgromadzeniach trwających wiele dni, w tym niejednokrotnie blisko 30 dni. Jedno z nich – rekordowe – miało trwać nawet 365 dni. W toku postępowania przed Sądem Okręgowym przedstawiliśmy rejestr takich zgromadzeń, obejmujący 581 pozycji z lat 2018-2024. W tym zakresie Sąd Okręgowy przyznał nam rację – Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości” zawiadomienia o zgromadzeniach złożyło w ustawowym terminie.

Drugim powodem decyzji Rafała Trzaskowskiego było rzekome zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzi albo mienia w znacznych rozmiarach. Co do tego argumentu, warszawski ratusz oparł się o opinię Komendanta Stołecznego Policji (opinia z 8 października 2024 r.), Komendanta Miejskiego Państwowej Straży Pożarnej m. st. Warszawy (opinia z 4 października 2024 r.), dyrektora Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego MEDITRANS (opinia z 9 października 2024 r.) oraz dyrektora Zarządu Transportu Miejskiego (opinia z 8 października 2024 r.). Na marginesie warto odnotować, że dyrektor ZTM podlega Prezydentowi m. st. Warszawy, który nawiązuje i rozwiązuje stosunek pracy z dyrektorem ZTM, a także udziela niezbędnych mu pełnomocnictw i upoważnień. Stanowiska te dotyczyły jedynie zgromadzenia mającego trwać od 28 października do 12 listopada, ale stały się wdzięcznym pretekstem do wydania decyzji o zakazie organizacji wszystkich zgromadzeń. Z uzasadnienia decyzji wynika jednak, że:

  • „…zgromadzenia […] będą miały bardzo negatywny wpływ na funkcjonowanie miasta…”,
  • „…zorganizowanie przedmiotowego zgromadzenia bez wątpienia sparaliżuje przemieszczanie się pieszych i spowoduje blokadę centralnych arterii komunikacyjnych…”,
  • „(…) zapewnienie bezpieczeństwa […] uczestnikom jak również osobom postronnym będzie obligowało nas do mobilizacji dużej ilości sił i środków policyjnych”,
  • „Zamknięcie newralgicznych ulic w ścisłym centrum miasta mogłoby doprowadzić do paraliżu komunikacyjnego, co spotkałoby się z niezadowoleniem pasażerów”.

I właśnie tej drugiej przesłanki do wydania zakazu Marszu Niepodległości nie obalił ani Sąd Okręgowy, ani też Sąd Apelacyjny w II instancji. Nie sposób się jednak zgodzić, że jakikolwiek z cytowanych wyżej fragmentów oznacza, że zachodzi rzeczywiste zagrożenie dla życia lub zdrowia ludzi albo mienia w znacznych rozmiarach. Z pewnością za takowe nie można uznać rzekomego sparaliżowania przemieszczania się pieszych czy rzekomego niezadowolenia pasażerów. Zwłaszcza że jak przyznał Komendant Stołeczny Policji w piśmie skierowanym do ratusza: „nie ma potwierdzonych informacji, że podczas tego rodzaju zgromadzenia może dojść do zbiorowego naruszenia porządku prawnego”. Ponadto, choć organizator zgromadzenia może wskazać w zawiadomieniu informację o planowanych środkach bezpieczeństwa, to obowiązkiem władzy publicznej jest zapewnienie bezpieczeństwa uczestnikom manifestacji i wieców. Twierdzenia wyrażone w tych stanowiskach nie mają najmniejszego uzasadnienia również z tej przyczyny, że – jak wyżej już zostało to wspomniane – w zawiadomieniach wskazywaliśmy, że w dniach poprzedzających 11 listopada, zgromadzenie przyjmie formę stacjonarną i nie będzie w żaden sposób wpływać na funkcjonowanie miasta. Wreszcie też – nawet gdyby ewentualnie przyznać rację wszystkim ww. podmiotom i samemu Prezydentowi m. st. Warszawy, że zachodzi jakiekolwiek potencjalne niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia albo mienia w znacznych rozmiarach w przypadku 16-dniowego zgromadzenia publicznego, to jednak chyba zgodzić się należy, że takie argumenty nie mają racji bytu w przypadku 2-dniowego (a de facto 28-godzinnego) zgromadzenia, które miałoby trwać od godz. 21:00 w dniu 10 listopada do godz. 01:00 w dniu 12 listopada. Zważyć przy tym należy na fakt, że byłyby to dni wolne od pracy, bowiem 10 listopada to niedziela, 11 listopada to dzień ustawowo wolny od pracy, zaś 12 listopada zgromadzenie miałoby trwać tylko przez 1 godzinę w nocy, a z dużym prawdopodobieństwem zgromadzenie mogłoby zakończyć się wcześniej. Zupełnie nieroztropne – i sprzeczne z tym, co deklarowaliśmy w toku postępowania sądowego – są też rozważania organu, jak i sądów obydwu instancji, jakoby przez wszystkie te dni, w zgromadzeniu miałoby uczestniczyć 100 tys. osób. Nie ma takiego podmiotu, który byłby w stanie zmobilizować tak liczny tłum do obecności w jednym miejscu przez tak długi czas.

Pewnego rodzaju zdziwienie mogą budzić też podwójne standardy. Warszawski ratusz chwyta się argumentu o poważnych zakłóceniach codziennego życia miasta względem Marszu Niepodległości, ale jednocześnie Warszawa jest miastem, w którym non-stop przeprowadzane są mniej lub bardziej poważne remonty (część z nich to remonty długotrwałe), znacząco wpływające na komfort przemieszczania się mieszkańców. Argument dotyczący zagrożenia życia lub zdrowia także wydaje się być dobranym instrumentalnie, tylko po to, aby jakkolwiek uzasadnić wydaną decyzję, a który to nie jest stosowany względem innych wydarzeń. Dla przykładu – Warszawa jest miastem, w którym odbywa się wiele wydarzeń o charakterze sportowym, w tym cieszące się dużą popularnością maratony. Oprócz paraliżu miasta, wynikającego z konieczności wyłączenia części ulic na potrzeby ich organizacji, niestety w przeszłości dochodziło podczas nich do tragicznych zdarzeń. W 2013 roku mężczyzna zasłabł na mecie, a karetka miała problem z dojazdem do tej strefy, jechała pod prąd, pomiędzy ludźmi, mężczyzna nie przeżył. Podobna sytuacja miała miejsce w 2015 i 2017 roku. Z kolei w 2019 roku doszło do tragicznej śmierci 87-letniej kobiety, która niespodziewanie weszła na trasę biegu i została stratowana. Przez 14 lat Marszu Niepodległości takie wydarzenie nie miało miejsca. Mimo to, maratony odbywają się w najlepsze, a Marsz Niepodległości z pobudek politycznych jest na cenzurowanym.

O tym, że Prezydent m. st. Warszawy w ogóle zwrócił się o zajęcie stanowisk do wspomnianych podmiotów, dowiedzieliśmy się dopiero z uzasadnienia decyzji. Pełnej treści tych opinii nie znamy do dnia dzisiejszego. Mało tego – ten fakt został przed nami zatajony, bowiem 10 października 2024 r., a więc w dniu, w którym warszawski ratusz dysponował już opiniami tych podmiotów, skontaktowaliśmy się ze Stołecznym Centrum Bezpieczeństwa m. st. Warszawy, by dowiedzieć się, na jakim etapie są złożone przez nas zawiadomienia o planowanym zgromadzeniu i nie uzyskaliśmy w tym zakresie żadnej informacji. De facto urzędnik tę informację przed nami po prostu zataił. Przedstawiciele urzędu nie poinformowali nas o zamknięciu postępowania wyjaśniającego ani o możliwości zapoznania się ze zgromadzonym materiałem dowodowym czy zajęcia stanowiska końcowego w sprawie. Powiedzieć, że takie postępowanie organu administracji publicznej jest niewłaściwe, to powiedzieć mało. To po prostu zła praktyka – naruszenie podstawowych przepisów Kodeksu postępowania administracyjnego, w tym przede wszystkim zasady prawdy obiektywnej (art. 7 KPA) zasady zaufania do władzy publicznej (art. 8 § 1 KPA) oraz zasady czynnego udziału strony w postępowaniu (art. 10 § 1 KPA).

W uzasadnieniu decyzji Rafał Trzaskowski wskazuje, że „sposób składania zawiadomień przez Stowarzyszenie Marsz Niepodległości nie pozwala uznać, które z nich jest w rzeczywistości prawdziwe i będzie przeprowadzone, bowiem w żadnym z kolejnych zgłoszeń organizator nie wycofał się ze wcześniej złożonych zawiadomień”. Takie wątpliwości, o ile rzeczywiście są szczere, tym bardziej wskazują na potrzebę zwrócenia się przez organ do uczestnika postępowania o dodatkowe wyjaśnienia, czego Prezydent m. st. Warszawy jednak nie uczynił. Ponadto w sytuacji, w której wniesiono zawiadomienia o zamiarze zorganizowania dwóch lub większej liczby zgromadzeń, organ gminy może przeprowadzić rozprawę administracyjną, jeżeli usprawni to uzgodnienie zmiany miejsca lub czasu zgromadzeń (art. 13 ust. 1 w zw. z art. 12 ust. 1 Prawa o zgromadzeniach). Ze sposobności przeprowadzenia rozprawy administracyjnej Rafał Trzaskowski nie skorzystał.

W niniejszej sprawie wątpliwości budzi też praktyka organu polegająca na swobodnym połączeniu zawiadomień w jedną sprawę i wydanie jednej decyzji o zakazie organizacji wszystkich zgromadzeń. Prawidłowym postępowaniem organu winno być właściwe zastosowanie art. 12 ust. 1 Prawa o zgromadzeniach i opublikowanie informacji o zgromadzeniu, zawiadomienie o którym wpłynęło do urzędu najwcześniej, oraz wydanie zakazu zorganizowania tych zgromadzeń, w przypadku których zawiadomienie wpłynęło po pierwszym prawidłowym zawiadomieniu.

Czy działanie Prezydenta m. st. Warszawy w tym zakresie było celowe? Pozostawiam to pytanie retorycznym.

Czy to już koniec? Czy Marsz Niepodległości nie przejdzie ulicami Warszawy w 2024 roku?

Oczywiście jako organizatorzy Marszu Niepodległości bylibyśmy nierozsądni i nieroztropni, gdybyśmy nie przewidzieli możliwości takiego obrotu sprawy. Dlatego w nocy z 11 na 12 października złożyliśmy szereg zawiadomień o zamiarze organizacji zgromadzenia publicznego w dniu samego 11 listopada 2024 r. Część zawiadomień dotyczy dotychczasowej, bardzo dobrze znanej nam i uczestnikom trasy. W obawie jednak, że ktoś mógłby złożyć zawiadomienie o podobnym zgromadzeniu milisekundę wcześniej, złożyliśmy szereg innych zawiadomień o alternatywnych trasach. Łącznie to dziewięć zawiadomień. Prezydent m. st. Warszawy cały czas ich nie rozpatrzył – żadne z nich nie zostało opublikowane w Biuletynie Informacji Publicznej, względem żadnego z nich nie została też wydana decyzja o zakazie. Czekamy obecnie na rozsądne działanie warszawskiego ratusza, a względem wszelkich niekorzystnych dla nas decyzji, wspólnie z prawnikami Instytutu Ordo Iuris będziemy podejmować wszystkie dostępne narzędzia prawne, aby je wycofać z obrotu prawnego.

Niezależnie od wszystkiego, 15. Marsz Niepodległości przejdzie ulicami Warszawy tak, jak przechodził przez ostatnie 14 lat. Nie jest to z naszej strony – jako wieloletnich organizatorów tego wydarzenia – żaden szantaż względem Prezydenta m. st. Warszawy czy sądów. Nie stanowi to również braku poszanowania dla prawa. Marsz Niepodległości jako wydarzenie już na stałe wpisał się w społeczno-polityczną mozaikę oraz świadomość obywatelską. Przeciętny obserwator życia publicznego potrafi antycypować, że niezależnie od decyzji administracyjnych i niezależnie od orzeczeń sądowych, 11 listopada do Warszawy przyjadą dziesiątki tysięcy ludzi – po części z przyzwyczajenia, po części z niewiedzy co do aktualnego stanu prawnego, po części z własnej przekory i „na złość władzy i sądom”. Niezależnie od ich motywacji pojawią się o godz. 14:00 na Rondzie Romana Dmowskiego i będą chcieli uczcić Święto Niepodległości. Bo Marsz Niepodległości to prawdziwie obywatelska inicjatywa, autentyczna, niezależna i oddolna.

Dążenia Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości” do – w pierwszej kolejności – ponownego uzyskania statusu zgromadzenia cyklicznego, a obecnie do skutecznego zawiadomienia o zgromadzeniu na dotychczasowej trasie z Ronda Romana Dmowskiego w kierunku błoni Stadionu Narodowego, wynika z poczucia odpowiedzialności za ten dzień i za to, co może wydarzyć się tego dnia w Warszawie. Nikomu bardziej niż nam – organizatorom Marszu Niepodległości, nie zależy na tym, aby Święto Niepodległości było dniem uczczonym godnie i aby przebieg tego wydarzenia był spokojny i bezpieczny. Warto, aby ktoś mógł wziąć odpowiedzialność za zgromadzonych tego dnia w centrum Warszawy ludzi. Warto, by ktoś mógł zarządzać tą sytuacją. Pewność i przewidywalność sytuacji jest również w interesie wszelkich służb, które będą przygotowywać się do zabezpieczenia porządku publicznego tego dnia. Organizacja Marszu Niepodległości przez Stowarzyszenie „Marsz Niepodległości” jest w interesie nie tylko Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości”, nie tylko uczestników Marszu Niepodległości, ale powinno to być także w interesie m. st. Warszawy i państwa polskiego.

 

adw. Bartosz Malewski

Prezes Stowarzyszenia „Marsz Niepodległości”

prawnik Centrum Interwencji Procesowej w Instytucie na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris

 

PODPISZ PROTEST W OBRONIE MARSZU NIEPODLEGŁOŚCI

 

Czytaj Więcej

Włochy rozszerzają prawny zakaz surogacji

• W środę 16 października Senat Republiki Włoskiej przyjął ostatecznie projekt ustawy, na mocy którego zaostrzono przepisy dotyczące praktyk „macierzyństwa zastępczego”.

• Nowelizacja, sprowadza się do rozszerzenia obowiązującego w prawie włoskim od 2004 roku zakazu surogacji na obywateli Woch, którzy podejmują się tego procederu za granicą, niezależnie od tego, czy na terytorium danego państwa trzeciego jest on legalny czy też nie.

• Za naruszenie przepisów sprawcom będą grozić surowe sankcje, w postaci kary pozbawienia wolności do lat 2 oraz kary grzywny w wysokości do 1.000.000 euro.

• Prawo przyjęte ostatecznie przez włoski Senat likwiduje lukę funkcjonującą w przepisach zakazujących surogacji, tym samym zwiększając zakres i poziom ochrony kobiet oraz dzieci przed tego typu praktykami.

 

Macierzyństwo zastępcze, zwane również surogacją, to „umowa”, w ramach której kobieta zobowiązuje się, z reguły za wynagrodzeniem, do zajścia w ciążę w drodze zapłodnienia in vitro, urodzenia dziecka oraz przeniesienia praw rodzicielskich na rzecz „klienta” (innej osoby lub pary). Wskazany proceder budzi liczne zastrzeżenia natury etycznej, moralnej i prawnej, jako że uprzedmiatawia i narusza godność kobiety oraz jej dziecka. Ponadto, omawiane zjawisko naraża dziecko, rodziców oraz pozostałe osoby w nim uczestniczące (np. anonimowych dawców, czyli rodziców genetycznych) na szereg długofalowych negatywnych konsekwencji fizycznych i psychicznych.

Zakaz surogacji jest często fikcyjny

W większości państw Unii Europejskiej surogacja jest co do zasady zabroniona. W niektórych państwach prawo dopuszcza jednak różne jej formy lub w ogóle nie odnosi się do tego zagadnienia. Proceder surogacji był wielokrotnie potępiany przez różne międzynarodowe gremia, w tym m.in. dwukrotnie przez Parlament Europejski, który w swych rezolucjach określił surogację jako „formę wykorzystywania ciała kobiety i jej narządów rozrodczych” (w 2011) oraz wskazał, iż macierzyństwo zastępcze jest praktyką,  „która podważa godność ludzką kobiety” (w 2015).

Działania wymierzone w ukrócenie procederu surogacji oraz ochronę kobiet i dzieci podejmowane są również na poziomie poszczególnych państw, w których dostrzega się różne luki w przepisach umożliwiających praktykowanie „macierzyństwa zastępczego” tylnymi drzwiami. W ostatnich dniach do grona krajów, które zdecydowały się zlikwidować lukę w przepisach oraz rozszerzyć zakaz surogacji, dołączyły Włochy.

We Włoszech zakaz „macierzyństwa zastępczego” obowiązuje na podstawie art. 12  ust. 6 ustawy 40/2004 o medycznie wspomaganej prokreacji z 2004 roku, zgodnie z którym osobom dopuszczającym się tego procederu grozi kara pozbawienia wolności od 3 miesięcy do lat 2 oraz kara grzywny wysokości od 600.000 do 1.000.000 euro. Przedmiotowa regulacja odnosiła się jednak tylko do czynów popełnianych na terytorium Włoch, w efekcie pozostawiając poza swoim zakresem normowania sytuacje, w których obywatele tego kraju decydowali się na „adopcję surogacyjną” za granicą. Podobna sytuacja ma miejsce w innych krajach europejskich, w których surogacja jest teoretycznie zabroniona – np. w Niemczech, Francji, czy Hiszpanii, gdzie odbywają się nawet targi, na których otwarcie reklamują się firmy, oferujące płatne usługi w zakresie surogacji – przy pełnej bierności władz.

Dostrzegając lukę w przepisach prawnych konserwatywny rząd Włoch zaproponował zatem projekt nowelizacji ustawy z 2004 roku, na mocy którego kary określone w art. 12 ust. 6 odnosiłyby się również do obywateli Włoch, którzy dopuszczają się przestępstwa surogacji za granicą, niezależnie od tego, czy na terytorium państwa trzeciego wskazany proceder jest legalny czy też nie. Poprawka autorstwa Caroliny Varchi, posłanki do Izby Deputowanych z ramienia prawicowej partii Bracia Włosi – Sojusz Narodowy (Fratelli d’Italia – Alleanza Nazionale, FdI-AN), została zatwierdzona przez izbę niższą włoskiego Parlamentu 26 lipca 2023 roku, przy 166 głosach za, 106 przeciw oraz 4 głosach wstrzymujących.

Wyraźna większość włoskich parlamentarzystów za projektem

W lipcu bieżącego roku poprawka została przyjętą przez senacką Komisję Sprawiedliwości. Finalnie, po tym jak propozycja utknęła na jakiś czas w Parlamencie, w środę 16 października projekt został zatwierdzony przez Senat – za głosowało 84 przedstawicieli zasiadających w izbie wyższej, przy sprzeciwie 58 senatorów (żaden z obecnych parlamentarzystów nie wstrzymał się od głosu). W obu przypadkach za nowelizacją głosowała zdecydowana większość posłów i senatorów prawicy i centroprawicy, przy sprzeciwie deputowanych lewicy, a głosowaniu towarzyszyła burzliwa debata. Od momentu wejścia w życie poprawki za „adopcję surogacyjną” obywatelom Włoch, którzy dopuszczą się tego procederu za granicą, będą groziły dokładnie takie sam sankcje, a więc kara pozbawienia wolności do lat 2 oraz kara grzywny w wysokości do 1 000 000 Euro.

Decyzję Senatu z zadowoleniem przyjęła Premier Włoch Giorgia Meloni, która określiła nowelizację mianem „zdroworozsądkowej regulacji przeciwko komercjalizacji kobiecego ciała i dzieci.  „Wraz z ostatecznym zatwierdzeniem ustawy uznającej macierzyństwo zastępcze za przestępstwo powszechne, położono kres barbarzyństwu, które wykorzystywało najbardziej bezbronne kobiety i komercjalizowało dzieci” – stwierdziła autorka poprawki Carolina Varchi, jednocześnie zaznaczając, iż „kluczowym aspektem ustawy jest rozszerzenie ścigania przestępstwa macierzyństwa zastępczego również na zachowania popełnione za granicą przez obywateli włoskich, tworząc w ten sposób rzeczywisty środek odstraszający”.

Coraz więcej państw dostrzega problem

W ostatnich latach na arenie międzynarodowej, jak i w poszczególnych państwach, można dostrzec wzrost i rozwój różnych aktywności, mających na celu daleko idące ograniczenie surogacji. Jest to bowiem zjawisko uderzające w przyrodzoną godność kobiety i jej dziecka, które są sprowadzane, w ramach procederu „macierzyństwa zastępczego”, do roli przedmiotów. Dlatego też w społeczeństwie pojawia się coraz większa świadomość zagrożeń, jakie niesie za sobą surogacja, co przekłada się na różne inicjatywy nakierunkowane na ochronę kobiet i ich dzieci przed faktycznym handlem ludźmi.

Decyzja włoskiego Senatu jest natomiast przykładem dobrych i pożądanych działań państwa, które dostrzegając skomplikowany i złożony charakter tego zjawiska, także w jego aspektach prawnych, nie ustaje w walce o dobro kobiet i dzieci. Nowelizacja ustawy o medycznym wspomaganiu prokreacji likwiduje lukę prawną, dzięki której od dłuższego czasu tylnymi drzwiami obchodzono obowiązujący 20 lat zakaz surogacji. Dlatego też decyzję polityków z Włoch o wprowadzeniu „powszechnego zakazu surogacji”, jak określa to lokalna prasa, należy ocenić zdecydowanie pozytywnie” – zwraca uwagę Patryk Ignaszczak z Centrum Prawa Międzynarodowego.

Czytaj Więcej

TSUE narzuca obowiązek uznawania „zmiany płci” na podstawie dokumentów wydanych przez inne kraje

· Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej orzekł, że Rumunia musi uznać zmianę płci metrykalnej obywatelki tego kraju.

· Sprawa dotyczy kobiety, która przeprowadziła się z Rumunii do Wielkiej Brytanii, gdzie uzyskała zgodę na zmianę płci w dokumentach z żeńskiej na męską i starała się o uznanie tej procedury w Rumunii.

· Tamtejszy sąd zwrócił się z pytaniem do Trybunału Sprawiedliwości UE, czy państwo ma obowiązek automatycznego uznania tej decyzji brytyjskich władz.

· Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że jeżeli obywatel UE w jednym państwie członkowskim „zmienił płeć”, to Rumunia powinna zatwierdzić tę decyzję automatycznie, bez przeprowadzania dodatkowej weryfikacji, od razu dokonując stosownych zmian w aktach stanu cywilnego.

· Instytut Ordo Iuris wskazuje, że wyrok może stanowić początek budowy ogólnounijnego, pozatraktatowego systemu automatycznego uznawania decyzji o zmianie płci metrykalnej.

 

Wyrok TSUE wbrew unijnym traktatom

W 2008 r. kobieta w wieku 16 lat przeprowadziła się z Rumunii do Wielkiej Brytanii, uzyskując w 2016 r. dodatkowe obywatelstwo brytyjskie. W latach 2017-2020, zgodnie z obowiązującą tam procedurą, zmieniła imię oraz płeć metrykalną z żeńskiej na męską, uzyskując Certyfikat Uznania Płci (Gender Recognition Certificate). W 2021 r. podjęła próbę uznania analogicznych zmian w swoich dokumentach i aktach stanu cywilnego w Rumunii. Miejscowy urząd stanu cywilnego odmówił, wskazując, że, zgodnie z rumuńskim prawem, zmiana płci metrykalnej wymaga prawomocnego wyroku sądu – w tym przypadku, orzeczenia potwierdzającego przejście zabiegów korekty wybranych cech płciowych upodabniających daną osobę do przedstawiciela innej płci (podobnie jak w Polsce, gdzie zmiana taka wymaga ustalenia przez sąd dokonanego na podstawie art. 189 Kodeksu postępowania cywilnego). Kobieta nie chciała jednak wszczynać nowej procedury, gdyż już przeszła podobną w Wielkiej Brytanii, więc zamiast tego zaskarżyła do sądu samą decyzję urzędu, żądając nakazania mu zmiany imienia, płci i numeru identyfikacyjnego w jej akcie urodzenia. Sąd wystąpił z dwoma pytaniami prejudycjalnymi do Trybunału Sprawiedliwości UE, które dotyczyły tego, czy nieuznanie przez Rumunię zmiany płci metrykalnej w Wielkiej Brytanii narusza prawo UE oraz czy można w ogóle mówić o naruszeniu prawa unijnego w tej konkretnej sytuacji, skoro Wielka Brytania od 2020 r. nie jest już członkiem Unii Europejskiej.

Wielka Izba TSUE odpowiedziała na oba pytania twierdząco. W ocenie Trybunału, jeżeli obywatel UE w jednym z państw członkowskich zmieni swoje imię i płeć metrykalną, to ma prawo do automatycznego uznania tej modyfikacji w każdym innym państwie członkowskim. Takie prawo ma wynikać z prawa do obywatelstwa (art. 20 Traktatu o funkcjonowaniu Unii Europejskiej – TfUE oraz art. 45 Karty Praw Podstawowych – KPP), swobody przemieszczania się i pobytu (art. 21 ust. 1 TfUE) i prawa do poszanowania życia prywatnego (art. 7 KPP).

Trybunał Sprawiedliwości przyznał, że „kwestie stanu cywilnego i wiążące się z nim normy dotyczące zmiany imienia i tożsamości płciowej danej osoby są materią należącą do kompetencji państw członkowskich i prawo Unii tej kompetencji nie narusza” (pkt 53). Z drugiej strony Trybunał zwrócił uwagę, że odmowa uznania zmiany imienia i płci metrykalnej przez państwo członkowskie może utrudniać obywatelowi UE korzystanie ze swobody przemieszczania się: „rozbieżność pomiędzy dwoma nazwiskami stosowanymi w odniesieniu do tej samej osoby może bowiem prowadzić do nieporozumień i niedogodności, ponieważ wiele czynności życia codziennego, zarówno w dziedzinie publicznej, jak i w dziedzinie prywatnej, wymaga przedstawienia dowodu własnej tożsamości” (pkt 54). Odmowę uznania zmiany danych w aktach stanu cywilnego należy więc, w ocenie TSUE, traktować jako ograniczenie swobody przemieszczania się, które „może być uzasadnione jedynie wtedy, gdy jest oparte na obiektywnych względach i jest proporcjonalne do uzasadnionego celu realizowanego przez prawo krajowe” (pkt 59). Trybunał jednak nie dostrzegł takiego celu w tym przypadku, a nawet gdyby on istniał, to i tak konieczność przeprowadzenia sądowej procedury w celu dokonania zmiany danych w aktach stanu cywilnego musiałaby zostać uznana za nieproporcjonalną. W ocenie TSUE, konieczność ponownej weryfikacji podstaw do zmiany płci metrykalnej w innym państwie członkowskim „naraża tego obywatela na ryzyko, iż zakończy się ona wynikiem innym niż przyjęty przez organy państwa członkowskiego, które zgodnie z prawem zezwoliły na tę zmianę imienia i tożsamości płciowej” (pkt 68).

Państwa suwerenne w kształtowaniu prawa dotyczącego określania płci

Wyrok Wielkiej Izby TSUE ma charakter precedensowy, ponieważ to pierwsze orzeczenie wprowadzające do prawa UE koncepcję, którą można określić mianem „prawa do automatycznego uznania zmiany płci metrykalnej dokonanej w innym państwie członkowskim”. Orzeczenie budzi poważne wątpliwości z punktu widzenia zasady kompetencji powierzonych, w świetle której Unii Europejskiej nie przysługują uprawnienia do definiowania płci i prowadzenia aktów stanu cywilnego (zob. art. 3-6 TfUE w zw. z art. 5 ust. 2 Traktatu o UE). Warto zauważyć, że o ile istnieją przepisy prawa pochodnego UE wyraźnie nakazujące państwom członkowskim wzajemne uznawanie wyroków sądów w sprawach cywilnych i karnych, o tyle nie ma analogicznych przepisów nakazujących uznawanie decyzji w sprawie zmiany płci metrykalnej w dokumentach i aktach stanu cywilnego. Co więcej, aktualne przepisy traktatowe (art. 81 ust. 3 TfUE) wyraźnie gwarantują państwom członkowskim „prawo weta” wobec wszelkich prób odgórnego narzucenia im, w formie jakichkolwiek ewentualnych unijnych aktów normatywnych, „aspektów prawa rodzinnego mających skutki transgraniczne”. Usunięcie wymogu jednomyślności jest obecnie dopiero postulatem, sformułowanym przez Komisję Europejską i wspartym przez Parlament Europejski rezolucją z 22 listopada 2023 r., w ramach szerszych tendencji centralistycznych, przed którymi Instytut Ordo Iuris ostrzega w tegorocznej publikacji pt. „Po co nam suwerenność?” (poprawki nr 103 i 104).

Trybunał jednak, nie czekając na ewentualną zmianę art. 81 ust. 3 TfUE, zręcznie „wypełnił” tę lukę kreatywną wykładnią ogólnych przepisów o prawach obywateli UE. Przepisy, na które powołał się Trybunał nic nie mówią o prawach osób zmagających się z zaburzeniami „tożsamości płciowej” czy o samej płci, a jedynie przyznają obywatelom państw członkowskim odrębne obywatelstwo UE, gwarantując im swobodę przemieszczania się pomiędzy tymi państwami oraz prawo do poszanowania życia prywatnego. Powiązanie tych gwarancji z kwestią zmiany płci metrykalnej jest niezwykle dyskusyjne. Czym innym jest bowiem swoboda przemieszczania się między państwami członkowskimi, a czym innym jest komfort życia w tych państwach. Prawo UE gwarantuje każdemu obywatelowi unijnemu możliwość podróżowania między krajami członkowskimi, a także prawo pobytu w nich, ale nie gwarantuje im, że będzie im się w tych państwach powodzić np. że wszystkie sprawy urzędowe będą załatwiane tam na ich korzyść. W tym kontekście „nieporozumienia i niedogodności”, których hipotetycznie może doznać osoba cierpiąca na zaburzenia transseksualne, w związku z koniecznością legitymowania się dowodem z płcią inną niż aktualnie deklarowana, są prawnie nieistotne. Państwa członkowskie mają jednak prawo określić swoje reguły prowadzenia akt stanu cywilnego i wydawania dokumentów oraz uzależniać zgodę na zmianę płci metrykalnej od uprzedniej weryfikacji.  Notabene podany przez Trybunał przykład jest czysto hipotetyczny, bo nic nie stało na przeszkodzie, aby skarżąca posługiwała się w Rumunii dowodem czy paszportem wystawionym przez Wielką Brytanię. Prawo UE nie wymaga przecież od osób podróżujących między państwami członkowskimi, by dokonywały one wymiany swoich dowodów tożsamości.

Wyrok TSUE w tej sprawie jest bezpośrednio wiążący tylko dla sądu rumuńskiego, który zadał pytania prejudycjalne – teraz najprawdopodobniej wyda on wyrok nakazujący urzędowi stanu cywilnego zmiany płci metrykalnej kobiety z żeńskiej na męską. Niemniej jednak autorytet Trybunału powoduje, iż w praktyce dokonana przez niego wykładnia traktowana jest jako wyznacznik powszechnych standardów. Jeżeli Trybunał nakazał Rumunii prawne uznanie zmiany płci metrykalnej jednej kobiety, to tylko kwestią czasu są podobne pytania prejudycjalne z innych państw i analogiczne wyroki Trybunału. Komentowany wyrok stanowi więc początek budowy ogólnounijnego, pozatraktatowego systemu automatycznego uznawania decyzji o zmianie płci metrykalnej w dokumentach i aktach stanu cywilnego. Co istotne, Parlament Europejski i Rada UE, zdaniem TSUE, nie będą musiały uchwalać żadnych aktów prawnych w tym zakresie, bo z punktu widzenia Trybunału konieczność wprowadzenia takiego systemu wynika po prostu z prawa do swobody przemieszczania się i prawa do prywatności.

Trzeba jednak podkreślić, że wyrok Trybunału Sprawiedliwości dotyczy wyłącznie ściśle określonej dziedziny, jaką jest uznawanie decyzji krajowych władz stanu cywilnego o zmianie płci metrykalnej bez dodatkowej weryfikacji. Wyrok nie oznacza konieczności przyznania osobom cierpiącym na zaburzenia transseksualne jakichś dodatkowych uprawnień np. przyznania wcześniejszych emerytur mężczyznom, którzy identyfikują się jako kobiety.

 

Adw. Nikodem Bernaciak – starszy analityk Centrum Badań i Analiz Instytutu Ordo Iuris

 

Wyrok Wielkiej Izby TSUE z 4 października 2024 r. w sprawie C-4/23, M.-A. A. przeciwko Direcţia de Evidenţă a Persoanelor Cluj, Serviciul stare civilă, Direcţia pentru Evidenţa Persoanelor şi Administrarea Bazelor de Date din Ministerul Afacerilor Interne, Municipiul Cluj-Napoca.

 

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

11.10.2024

Jerzy Kwaśniewski: Czy Donald Tusk sprzeda Polskę?

Za trzy miesiące Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej. Działając ręka w rękę z niemiecką przewodniczącą Komisji, Donald Tusk przez pół roku będzie miał szczególny wpływ na decyzje Brukseli. Coraz częściej można usłyszeć – w tym między innymi od śledzącego uważnie politykę UE Jacka Saryusz-Wolskiego – że zadaniem Donalda Tuska będzie przeprowadzenie wielkiej, traktatowej reformy.

 

Utrata suwerenności ceną za poparcie Brukseli dla terroru bezprawia rządu Donalda Tuska?

Do 2026 roku Polska może ponownie zniknąć z politycznych map świata. I nie ma w tym cienia przesady. Zgodnie z rezolucją Parlamentu Europejskiego z listopada 2023 roku, cechy suwerennego Państwa Polskiego mają zostać oddane zreformowanej, nowej Unii Europejskiej. Po ponownym wyborze Ursuli von der Leyen na Przewodniczącą Komisji Europejskiej, proces reformy przyspiesza, a kluczową rolę ma w nim odegrać… polski rząd z Donaldem Tuskiem na czele.

Za trzy miesiące Polska obejmie prezydencję w Unii Europejskiej. Działając ręka w rękę z niemiecką przewodniczącą Komisji, Donald Tusk przez pół roku będzie miał szczególny wpływ na decyzje Brukseli. Coraz częściej można usłyszeć – w tym między innymi od śledzącego uważnie politykę UE Jacka Saryusz-Wolskiego – że zadaniem Donalda Tuska będzie przeprowadzenie wielkiej, traktatowej reformy.

Ordo Iuris w obronie polskiej suwerenności

Instytut Ordo Iuris od roku przewodzi w budowie europejskiego frontu sprzeciwu wobec oficjalnej procedury zmian w traktatach UE. Wydaliśmy raport „Po co nam suwerenność?” przetłumaczony już na angielski i chorwacki, a tłumaczony już także na węgierski i francuski. Przygotowaliśmy serię infografik i materiałów informacyjnych. Dotarliśmy do najważniejszych ośrodków analitycznych Europy i USA, do polityków partii suwerennościowych oraz liderów opinii, a nawet do ludzi ze sztabu Donalda Trumpa.

Osobiście odbyłem też kilkadziesiąt spotkań w Polsce, gromadząc na nich łącznie tysiące słuchaczy. Polacy – zaaferowani narastającym kryzysem, kataklizmem powodzi, podwyżkami cen prądu – bez naszej kampanii informacyjnej mogliby nie dostrzec skali zagrożenia dla Państwa i Narodu.

Wszystkim rozmówcom wyjaśniamy, że autorzy zmian w traktatach UE chcą odebrać nam prawo do decydowania o sprawach ochrony życia i rodziny, programie edukacji, ale także o regulowaniu gospodarki, o podatkach, a nawet o wydatkach zbrojeniowych! Bruksela chce nabyć prawo do dowodzenia polską armią, do zastępowania polskich ambasad unijnymi czy do przejmowania kontroli nad granicami państwowym i polityką migracyjną.

Twórcy reformy i Parlament Europejski powołują się w oficjalnej treści rezolucji na plan politycznego przekształcenia Europy ogłoszony w „Manifeście z Ventotene” przez komunistę Altiero Spinellego. Ten radykalny dokument zakłada likwidację państw, granic i tożsamości narodowych, ograniczenie własności i dziedziczenia, a – nade wszystko – wyraża najgłębszą pogardę dla demokracji, zalecając zaprowadzenie w Europie dyktatury partii europejskiej. Fakt, że „Manifest” umieszczono w treści rezolucji inicjującej reformę UE pokazuje, jak pewni siebie są autorzy zmian.

Rząd Donalda Tuska łamie prawo, a Bruksela milczy

Aby to wszystko było możliwe, Donald Tusk musi przekonać „nowe kraje” UE do przyjęcia 267 poprawek do traktatów UE. W tym celu Komisja Europejska już zaprzestała krytykowania Polski, a jej coroczny raport na temat praworządności chwali reżimowe metody rządzenia tak premiera jak i ministra sprawiedliwości Adama Bodnara. Nowym komisarzem UE ds. budżetu został dawny szef gabinetu Donalda Tuska. Jego pierwszym zadaniem, ogłoszonym przez Ursulę von der Leyen, będzie uzależnienie dostępu państw do europejskich środków od lojalnego wdrażania polityki gender i Zielonego Ładu.

W świetle tych planów, proces pacyfikowania polskiej opozycji oraz niszczenia niezależnych instytucji państwa nabiera zupełnie nowego znaczenia. Rząd odmawia posłuszeństwa orzeczeniom Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, zapowiada odbieranie od sędziów swoistych hołdów i oświadczeń o „czynnym żalu”. Upolityczniona prokuratura Adama Bodnara prześladuje przeciwników politycznych, ale także kapłanów i organizatorów patriotycznych demonstracji. Na zlecenie rządu, policjanci wtargnęli do siedziby Krajowej Rady Sądownictwa, Prokuratury Generalnej, telewizji publicznej czy Stowarzyszenia Marsz Niepodległości. Brutalnie spacyfikowano protesty rolnicze.

Unijni urzędnicy wydają się jednak ślepi na to bezprawie. Dlaczego? Nie mam wątpliwości, że milcząca akceptacja eurokratów oraz ich wsparcie dla fali rządowego bezprawia ma swoją cenę. A będzie nią nasza niepodległość…

Budujemy międzynarodową koalicję obrońców suwerenności!

Instytut Ordo Iuris podejmuje zdecydowane działania, by wznieść naprzeciw projektu „Państwa Europa” silną i międzynarodową koalicję oporu.

W połowie września zorganizowaliśmy z The Heritage Foundation w Warszawie międzynarodową konferencję. Nasz partner w tym wydarzeniu to najbardziej wpływowy konserwatywny ośrodek analityczny z USA. W trakcie całodniowych narad i dyskusji, głos zabrali eksperci, akademicy, intelektualiści, politycy oraz przedstawiciele czołowych think tanków z Polski, Bułgarii, Chorwacji, Francji, Hiszpanii, Rumunii, Słowacji, Węgier, Wielkiej Brytanii, Włoch i właśnie USA.

Uczestnicy konferencji zgodzili się, że należy zatrzymać radykalną centralizację Unii Europejskiej, bo jej negatywne skutki odczuje cały świat. Po konferencji odbyło się zamknięte, poufne spotkanie, podczas którego powstał plan działań programu suwerennościowego, który wspólnie z zagranicznymi partnerami będziemy w kolejnych miesiącach realizować. Podobny kierunek mają także prace międzynarodowego zespołu ekspertów, który już po raz trzeci spotka się za dwa tygodnie w Pradze, z naszym udziałem.

ONZ uderza w polską suwerenność

Jednocześnie musimy być aktywni na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych, skąd także nadchodzą regularnie ataki na polską suwerenność. Pod koniec września w ramach 79. sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ w Nowym Jorku odbył się Szczyt Przyszłości, w ramach którego przyjęto dokument promujący cele Agendy 2030. Przy jej pomocy globaliści próbują forsować narzucanie kolejnym państwom aborcji oraz wulgarnej edukacji seksualnej. Tylko Argentyna wystąpiła przeciwko dokumentowi. Reprezentujący Polskę na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ Prezydent Andrzej Duda powiedział, że… postęp w realizacji Agendy 2030 „jest wciąż niewystarczający”. Widzimy zatem, że zwiększenie naszej obecności w ONZ jest konieczne.

W ubiegłym roku głos obrońców życia, rodziny, wolności i suwerenności wybrzmiał głośno i wyraźnie na V. Transatlantyckim Szczycie Praw Człowieka, zorganizowanym w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych w Nowym Jorku w 75. rocznicę podpisania Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Na zaproszenie organizacji Political Network for Values, mogłem osobiście reprezentować Polskę na tym wydarzeniu. W tym roku konferencja zostanie zorganizowana w Madrycie, a Instytut Ordo Iuris będzie wśród kilku najważniejszych, międzynarodowych organizatorów obrad.

Udział w takich wydarzeniach jest kluczowym elementem obrony polskiej suwerenności, bo gdy nie możemy liczyć dziś na polski rząd, musimy szukać wsparcia dla polskiej suwerenności za granicą – wśród naszych partnerów gotowych do walki o przebudzenie Europejczyków.

To tylko część naszych inicjatyw mających na celu budowę silnej, międzynarodowej koalicji obrońców suwerenności i wartości. Współpraca jest kluczowa dla skutecznej obrony suwerenności narodów europejskich, zagrożonych przez postępującą centralizację Unii Europejskiej. Tylko jako wielka koalicja możemy stawić opór radykałom, którzy od lat forsują swoją agendę w ramach UE i ONZ.

 

Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

10.10.2024

Tomasz Rowiński: Demokracja walcząca, czyli cień liberalnej autokracji

• Gdy Donald Tusk rzucił na początku września hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. Jest to duży błąd.

• Koncepcja “demokracji walczącej” powstała jako reakcja na doświadczenie nazizmu, którego głosiciele doszli w Niemczech do władzy za mocą demokratycznych reguł.

• Ograniczone elementy “demokracji walczącej” znajdują się w wielu systemach prawnych – należy do nich choćby zakaz propagowania ideologii totalitarnych

• Odwoływanie się do koncepcji “demokracji walczącej” jest zawsze ryzykowne, ponieważ brakuje jej jasnych ograniczeń

• Ponieważ „demokracja walcząca“ zawiera w sobie znaczy potencjał zgody na arbitralne działania, łatwo może przekształcić się – nawet w imię idei liberalnych – w autorytaryzm.

• Nie jest jasne, dlaczego miałaby być stosowana w Polsce, gdzie zagrożenie totalitaryzmem nie występuje.

• Być może chodzi o znalezienie nowych “nazistów”, którymi mogą się stać krytycy idei europejskiego centralizmu i jego ideologicznych podstaw.

 

 

Autor: Tomasz Rowiński

 

 

Gdy Donald Tusk rzucił hasło “demokracji walczącej”, wielu odbiorców nie dostrzegło w tym nic ponad kolejny przykład retorycznej przesady. A że żyjemy w czasach grubej przesady retorycznej w polityce, szczególnie w Polsce, mogło się zdawać, że nic wielkiego się nie stało. Czasem jednak wśród pustosłowia produkowanego przez polityków w naszym kraju pojawiają się słowa, których nie można lekceważyć. Tak właśnie jest w tym przypadku. Deklaracja premiera wedle której rząd musi “działać w kategoriach demokracji walczącej”, może mieć poważne konsekwencje.

 

Radykalne retoryka

 

Co jednak dokładnie powiedział premier Tusk i dlaczego należy jego słowa traktować poważnie. Zacznijmy od cytatu:

 

“Jeśli chcemy przywrócić ład konstytucyjny oraz fundamenty liberalnej demokracji, musimy działać w kategoriach demokracji walczącej. Oznacza to, że prawdopodobnie nie raz popełnimy błędy lub podejmiemy działania, które według niektórych autorytetów prawnych mogą być nie do końca zgodne z literą prawa, ale nic nie zwalnia nas z obowiązku działania” – powiedział premier podczas spotkania ze środowiskami prawniczymi 10 października br.

 

Precyzyjniej należałoby powiedzieć, że było to spotkanie z tą częścią środowiska prawniczego, które popiera działania obecnego rządu w zakresie dalszego demontażu systemu ustrojowego w Polsce. Nie będzie przesadą dodać, że dla części tych środowisk premier Tusk i Adam Bodnar, minister sprawiedliwości, działają za miękko i za wolno. I dla nich zapewne były przeznaczone z jednej strony “mocne słowa” o walczącej demokracji, a drugiej niemal przepraszające zdanie o “prawdopodobnych błędach”. Nawet jeśli o “demokracji walczącej” Tusk mówił do specyficznie zradykalizowanego grona słuchaczy, nie należy tego lekceważyć. Skoro premier zdecydował się na tego rodzaju narrację, to znaczy, że grupy jego radykalnych popleczników mają na niego wpływ i w pewnym przynajmniej stopniu się ich obawia.

 

Przeciwko nazistom

 

Sama “demokracja walcząca” jest historyczną koncepcją, sformułowaną w dwóch artykułach przez Karla Loewensteina, jako odpowiedź na pokusę totalitarną zagrażającą liberalnej demokracji. Koncepcja ta powstała w specyficznych warunkach w roku 1937, w czasie, gdy w Niemczech rządził już od dawna Adolf Hitler. Jego cele polityczne były wtedy coraz lepiej rozumiane, a zatem próbowano, przynajmniej intelektualnie, znaleźć remedium na sytuację, w której totalitarna dyktatura rodzi się w samym sercu demokracji. Jak byśmy na to nie patrzyli tak stało się w Republice Weimarskiej. Dodajemy, że swoje teksty Loewenstein opublikował nie w Niemczech, ale na łamach czasopisma Amerykańskiego Stowarzyszenia Nauk Politycznych „The American Political Science Review”.

 

Teorię “demokracji walczącej” podaną przez Loewensteina można sprowadzić do kilku punktów.

 

Po pierwsze, demokracje są z natury podatne na ataki ze strony sił antydemokratycznych, dlatego muszą umieć się bronić.

Po drugie, obrona demokracji może uzasadniać czasowe ograniczenie niektórych praw i wolności, zwłaszcza jeśli służy to ochronie fundamentalnych zasad ustroju.

Po trzecie, do działań antydemokratycznych zalicza się m.in. dążenie do obalenia instytucji demokratycznych, podważanie legalności wyborów, czy szerzenie nienawiści i dyskryminacji.

Po czwarte, "demokracja walcząca" zakłada stosowanie „ustawodawstwa antyekstremistycznego”, które może obejmować zakaz działalności partii antydemokratycznych i bojówek, ograniczenie wolności słowa i zgromadzeń, jeśli służą one propagowaniu treści antydemokratycznych, lub jeszcze utworzenie instytucji typu „policji politycznej” do monitorowania i zwalczania działalności antydemokratycznej.

 

Współczesne zastosowania

 

Za przykłady współczesnego stosowania elementów „demokracji walczącej” uważa się często delegalizację hiszpańskiej partii Batasuna związanej z terrorystami z ETA czy usunięcie ze sceny tureckiej politycznej partii, o charakterze religijnym w celu ochrony konstytucyjnej zasady świeckości państwa. Szczególnie przykład turecki musi budzić niepokój, w sytuacji, gdy coraz częściej stawiane są pytania o standardy polityczne panujące w tym kraju. Nie trzeba zresztą mnożyć praktycznych przykładów, by zrozumieć zagrożenia płynące z koncepcji Loewensteina. Wobec teorii „demokracji walczącej” formułowano przynajmniej trzy główne zarzuty.

 

Za kontrowersyjne uznaje się to, że „demokracja walcząca”, po pierwsze, dopuszcza ograniczanie praw i wolności obywatelskich, nawet w imię ochrony demokracji, co jest ryzykowne i może prowadzić do nadużyć. Po drugie, trudno jednoznacznie określić, jakie działania można uznać za antydemokratyczne, a co za legalną krytykę władzy. Po trzecie, istnieje duże ryzyko, że „demokracja walcząca” zamieni się w autorytaryzm, w którym władza będzie wykorzystywać swoje uprawnienia do tłumienia opozycji i ograniczania wolności obywatelskich.

 

Słowa Donalda Tuska można interpretować w rozmaity sposób, jednak każdy z nich trzeba uznać za zagrażający trwałości polskiej demokracji. Po pierwsze, świadome, a nie np. propagandowe, posługiwanie się pojęciem „demokracji walczącej” oznaczałoby, że rządząca koalicja rzeczywiście uważa obecną opozycję za siły ekstremistyczne, które powinno się, w sprzyjających władzy okolicznościach, zdelegalizować. W polskich warunkach musiałoby to oznaczać delegalizację przynajmniej największej parlamentarnej partii opozycyjnej i wykluczenie z możliwości bycia reprezentowanych przez miliony obywateli. Być może ruch taki uratowałby liberalny establishment, ale z pewnością utracona byłaby demokracja.

 

Po drugie, zastosowanie pojęcia “demokracji walczącej” może oznaczać, że premier Tusk przyznaje sobie prerogatywy do zawieszania obowiązujących w Polsce praw w celu wprowadzenia jakiejś nowej ich wykładni wedle przyjmowanych przez niego arbitralnych założeń. Należałoby uznać deklarację premiera jako upoważnienie samego siebie do wprowadzenia w Polsce systemu rządów, które nominalnie realizowałyby agendę liberalną, ale w zakresie polityczno-prawnym miałyby charakter przynajmniej częściowo autorytarny.  

 

“Szeroko pojętej prawicy w Polsce („wrogom demokracji liberalnej”), należy odebrać prawa obywatelskie, co wynika z opinii zwolenników realizacji koncepcji „demokracji walczącej” otwarcie zapowiedzianej przez premiera” – pisał 11 września bt. po wypowiedzi premiera mec. Bartosz Lewandowski z Centrum Interwencji Procesowej Ordo Iuris.

 

Mec. Bartosz Lewandowski przywołał także w swoim komentarzu do słów premiera Tuska wiele tłumaczący artykuł prof. Tadeusza Koncewicza Demokracja walcząca w obronie konstytucji, którego autor jest jednym z prawniczych radykałów popierających rząd. Artykuł ten można potraktować jako jedno ze źródeł potwierdzających, że myślenie o teorii “demokracji walczącej”, jako narzędziu usunięcia prawicy z polskiej sceny politycznej było rozwijane od lat.

 

„Państwo nie może czekać z interwencją obronną do momentu, w którym partia polityczna obejmie władzę i zacznie wprowadzać nowe porządki niezgodne z obowiązującą Konstytucją. Gdy zagrożenie dla demokracji jest w sposób wystarczający udokumentowane i realne, trzeba działać „tu i teraz” (…) Organy państwa III RP mogły bronić demokracji na wiele sposobów. Nie tylko delegalizując anty-demokratyczne partie, ale także odmawiając np. marszów czy zgromadzeń, których jedynym i głównym celem jest kwestionowanie ustroju państwa i jego konstytucyjnych podstaw, czy szerzenie nienawiści. Gdy w końcu polska liberalna zaczyna rozumieć swoje zobowiązanie do działania obronnego, może być już niestety za późno. Moment na zakaz Marszu Niepodległości był kilkanaście lat temu, a nie w listopadzie 2018 r. Wówczas mógłby być czymś więcej niż tylko symbolem (choć ważnym)” – pisał prof. Koncewicz w roku 2019.

 

Postulat “demokracji walczącej”, nie ogranicza się zatem tylko do “przywrócenia praworządności”, przez – de facto – jeszcze większe jej okaleczenie wedle arbitralnych oczekiwań tzw. liberałów. Oznacza także ukierunkowanie działań państwa na wprowadzenie “pluralizmu ograniczonego” i “demokracji sterowanej”, w której udział w życiu publicznym mogą brać udział tylko ci, którzy otrzymali coś w rodzaju liberalno-lewicowego certyfikatu prawomyślności.

 

Zaniepokojenie kierunkiem, w jaki podążyły reakcje opinii publicznej po wypowiedzi premiera Tuska, wykazała także liberalno-lewicowa strona debaty publicznej. Przykładem może być tekst redaktora naczelnego portalu oko.press Michała Danielewskiego zatytułowany Tydzień z demokracją walczącą. Co to w ogóle znaczy i czy Tusk popełnił błąd? Danielewski od pierwszych słów swojego komentarza słów skupił się na przekonywaniu czytelnika, że Donald Tusk tak naprawdę niczego groźnego nie powiedział. “Premier Tusk chciał zapewne powiedzieć, że postrzega swoje zadanie jako odbudowę ładu instytucjonalnego po rządach PiS oraz takie jego zabezpieczenie, żeby rozmontowanie tego systemu nie było tak proste.”

 

“Bo chociaż PiS, jak pokazało 8 lat ich rządów, to partia o rysie autorytarnym, nie jest to dalibóg ani NSDAP, ani partia nawołująca np. do wprowadzenia np. katolickiej teokracji. Prawo i Sprawiedliwość dążyło do utrwalenia swych rządów przez przejmowanie lub osłabianie instytucji kontrolujących władzę, wprowadzało też “łatki” do systemu, by pracowały na rzecz jednej partii. Ale też wiele z działań partii Kaczyńskiego ukrywało się w cieniu interpretacyjnej szarości lub wykorzystywało luki i błędy w systemie” – zapewniał dalej Danielewski.

 

Tyle tylko, że za merytoryczną podkładkę dla swoich wywodów Danielewski wybrał cytowany już powyżej tekst prof. Tadeusza Koncewicza, który, przynajmniej w niektórych fragmentach, można uznać za manifest liberalnego “pluralizmu ograniczonego”, który zwykle charakteryzuje ustroje autorytarne chcące zachować pozory demokratyzmu. Uspokajające przywoływanie artykułu prof. Koncewicza, w których pisze on, że także w polskim systemie prawnym możemy znaleźć elementy “walczącej demokracji” tam, gdzie “pod groźbą pozbawienia wolności zakazuje propagowania nazistowskiego, komunistycznego, faszystowskiego lub innego totalitarnego ustroju państwa oraz nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo ze względu na bezwyznaniowość”, jest odwracaniem oczu od istoty kontrowersji. Postulaty zdelegalizowania Prawa i Sprawiedliwości lub Solidarnej Polski czy zakazania Marszu Niepodległości naprawdę są dziś obecne w przestrzeni publicznej i należą do zestawu oczekiwanych działań radykalnych zwolenników rządzącej koalicji.

 

Historyczny kontekst jest ważny

 

Nie da się koncepcji Karla Loewensteina zupełnie oderwać od historycznego kontekstu. Była ona odpowiedzią na nazistowska ustawę o uprawnieniach, która pozwoliła rządowi Adolfa Hitlera na wydawanie ustaw bez względu na brzmienie konstytucji weimarskiej i bez konieczności uzyskiwania zgody Reichstagu. Choć “demokracja walcząca” nie jest lustrzanym odbiciem nazistowskiego prawa zawiera ona analogiczny duch arbitralnego woluntaryzmu – ten kto ma siłę posiada też władzę rozumienia i stosowania “ducha konstytucji”. Tak samo jak ustawa o uprawnieniach “demokracja walcząca” zastępuję praktykę orzeczniczą, tradycje interpretacyjną, pakietem ideologicznym. Dlatego zresztą także PiS nie może w tej kwestii czuć się usprawiedliwiony bezprawiem Donalda Tuska i Adam Bodnara.

 

“Teraz ów ulubiony prawnik Hitlera zdaje się mieć coraz więcej zwolenników. Bo przypomnę, że przeszedł on do historii jako autor pojęcia „strażnik konstytucji”. Schmitt widział go co prawda w prezydencie Hindenburgu, ale wykorzystano jego koncepcję do uzasadnienia ponadkonstytucyjnych uprawnień Führera” – pisał Robert Gwiazdowski na łamach “Rzeczpospolitej” 27 czerwca br. w tekście Czy Carl Schmitt pomoże zdelegalizować PiS?, który jest klarownym wykładem polskich problemów w świetle myśli jednego z wybitnych dwudziestowiecznych filozofów prawa.

 

„Przypomnę, że zdaniem Schmitta istotny jest „duch konstytucji”, który wymyka się prawu pisanemu”. A wiemy przecież, że zdolność obcowania z duchami nie każdemu jest dana. Tylko wybranym. I ci wybrani (w ostatnich wyborach) właśnie zapowiedzieli, że będą bezpośrednio stosować ducha konstytucji, a ustawy uchwalone (zgodnie z jej literą) przez PiS będą uznane za niekonstytucyjne” – kontynuował publicysta.

 

Demokracja fasadowa

 

Choć liberałowie lubią – mylnie – podkreślać racjonalność swojej ideologii, w rzeczywistości uzasadnienie wyższości demokracji liberalnej nad demokracją po prostu, takie choćby jakie znajdziemy w tekście prof. Koncewicza, nie wykracza ramy arbitralności, którą jest plemienne poczucie lepszości własnego stanowiska. Zatem sami liberałowie stosują, i to w o wiele szerszym zakresie, politykę woli suwerennej, którą krytykowali, gdy rządził PiS. Gdy jednak chcą wskazać jakieś mniej arbitralne kryterium dla stosowania “demokracji walczącej” nieuchronnie muszą odwołać się do teorii Loewensteina, jako do analogii. Nie ma innego powodu by sugerować konieczność zdelegalizowania dziś w Polsce innych partii politycznych. A zatem trzeba uznać, że w PiS, Konfederacji, Marszu Niepodległości, czy w Instytucie Ordo Iuris po prostu są zalążki nowego nazizmu. To absurd, jednak można sądzić, że propaganda liberalna sączona przez lata do głów ludzi wielu z nich doprowadziła do przekonania, że z takim właśnie stanem się mierzymy.

 

Jeśli sprawy, choć w przybliżeniu mają się właśnie tak, należy się po prostu spodziewać kolejnych kroków. Szczególnie po ministrze Adamie Bodnarze, który w czasach rządów PiS podnosił potrzebę zastosowania w Polsce “sprawiedliwości okresu przejściowego”.

 

„Postulat ten budzi poważne zastrzeżenia nie ze względów politycznie proponowanego stanu docelowego – każdy bowiem ma prawo przedstawiać swój plan polityczny dla Polski. Sprzeciw budzi samo przywołanie pojęcia “sprawiedliwości okresu przejściowego” w kontekście sytuacji naszego kraju. Koncepcja ta powstała bowiem i była rozwijana w oparciu o państwa, w których naruszane były podstawowe prawa człowieka, a całe grupy ludnościowe cierpiały ucisk bądź nawet padały ofiarami masowej eksterminacji. Przywrócenie ładu prawnego w tych krajach wymagało zastosowania środków nadzwyczajnych, włącznie z przekreśleniem norm konstytucyjnych wprowadzonych przez zbrodnicze reżimy dla utrwalenia bezprawia jakie utrzymywało się pod ich rządami. Proces oczyszczenia społeczeństw z konsekwencji ustrojowych, prawnych i moralnych zbrodniczej historii nazywany jest zbiorczo „procesem przejściowym” a zastosowane rozwiązania prawne i instytucje wypracowane w takich zbiorczo określa się “sprawiedliwością okresu przejściowego”” – pisał Patryk Ignaszczak, analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris.

 

Powinno być oczywiste, że koncepcja “sprawiedliwości okresu przejściowego” w szczególności dotyczyła pohitlerowskich Niemiec, które trzeba było jako państwo budować od podstaw. Twierdzenie, że narracja rządzących dziś Polską liberałów nie odwołuje się do tej historycznej analogii jest mydleniem oczu politycznym przeciwnikom i umiarkowanym wyborcom. Elektorat Koalicji Obywatelskiej, jego twarde jądro utożsamiające się hashtagiem #silnirazem, rozumie to doskonale.

 

„Demokracja walcząca” i projekt centralizacji Unii Europejskiej

 

Na koniec można dodać, że polityczne ramy działania “demokracji walczącej” w naszych warunkach prawdopodobnie wyznacza projekt centralizacji Unii Europejskiej, a co za tym idzie zakończenie historii suwerennych narodów na większości obszaru Starego Kontynentu. Oznaczałoby, że “obrona liberalnej demokracji” pokrywa się z wysiłkami na rzecz stworzenia europejskiego imperium, które – jak można się spodziewać – będzie fasadową demokracją sterowaną, charakteryzującą się wymuszonym ograniczonym pluralizmem. Zaprowadzenie takich porządków właśnie teraz jest testowane w Polsce, a nowymi nazistami są przeciwnicy tych planów.

 

 

 

Tomasz Rowiński - senior research fellow w projekcie „Ordo Iuris: Cywilizacja” Instytutu Ordo Iuris, redaktor „Christianitas", redaktor portalu Afirmacja.info, historyk idei, publicysta, autor książek; wydał m. in „Bękarty Dantego. Szkice o zanikaniu i odradzaniu się widzialnego chrześcijaństwa", „Królestwo nie z tego świata. O zasadach Polski katolickiej na podstawie wydarzeń nowszych i dawniejszych", „Turbopapiestwo. O dynamice pewnego kryzysu", „Anachroniczna nowoczesność. Eseje o cywilizacji przemocy". Mieszka w Książenicach koło Grodziska Mazowieckiego.

 

Czytaj Więcej

Podatek od spadków nie służy wspieraniu rodzin. Należy go zastąpić innym rozwiązaniem, faktycznie korzystnym dla małżeństw [POLEMIKA]

· Głośnym echem odbił się zgłoszony w ubiegłym tygodniu projekt Konfederacji przewidujący całkowite uchylenie podatku od spadków.

· Projekt nie powinien zostać przyjęty, ze względu na zawartą w jego uzasadnieniu sugestię, że obecne przepisy zwalniające m.in. małżonków z podatku od spadków i darowizn stanowią dyskryminację tzw. par homoseksualnych. Taki zapis jest sprzeczny z art. 18 Konstytucji.

· Natomiast sama idea zniesienia podatku od spadków powinna zostać oceniona pozytywnie, bowiem prawo dysponowania majątkiem na wypadek śmierci stanowi jedno z najbardziej podstawowych praw w naszej cywilizacji.

· Podatek od spadków w żaden sposób nie chroni praw ani interesów rodziny.

· Realną korzyścią dla małżeństw mogłoby być wprowadzenie instytucji testamentów wspólnych na wzór niemiecki, które ułatwiłyby zachowanie spójności majątku rodzinnego tak po śmierci jednego, jak i obojga małżonków.

 

Zgłoszony w zeszłym tygodniu przez klub poselski Konfederacji projekt ustawy znoszącej w całości podatek od spadków, został wycofany po tym, jak posłowie Konfederacji Korony Polskiej anulowali swoje podpisy złożone pod projektem. Wynikało z nagłośnienia przez analityka Instytutu Ordo Iuris - mec. Nikodema Bernaciaka, tego, że w uzasadnieniu do projektu zasugerowano, iż obecne przepisy dotyczące zwolnień od podatku do spadków i darowizn stanowią „dyskryminację osób homoseksualnych”. Okoliczności te zostały opisane przez adw. Bernaciaka w szczegółowym komentarzu.

 

Należy zgodzić się z tym, że projekt z takim uzasadnieniem jest niedopuszczalny, jako wprowadzający do polskiego porządku prawnego koncepcję praw „partnerów homoseksualnych”. Stałoby to w wyraźnej sprzeczności z art. 18 Konstytucji, wykluczającym możliwość uprzywilejowania jakichkolwiek związków innych niż małżeństwo między kobietą a mężczyzną, w tym zwłaszcza konkubinatów (niezależnie od płci lub jakichkolwiek innych cech konkubentów).

 

Nie sposób jednak zgodzić się z końcową tezą komentarza, w myśl której zniesienie podatku od spadków jest niedopuszczalne z punktu widzenia idei konserwatywnych i prorodzinnych. Wręcz przeciwnie – utrzymywanie takiego podatku w żaden sposób nie wspiera polskich rodzin. Zamiast jego utrzymania należałoby więc postulować wprowadzenie innych zmian dotyczących prawa spadkowego, które faktycznie byłyby korzystne dla rodzin i mogły przyczynić się do promowania małżeństwa i rodzicielstwa.

 

Wadliwe rozwiązania ustawy o podatku od spadków i darowizn

 

Jak słusznie wskazał Nikodem Bernaciak, od 1 stycznia 2007 r. członkowie najbliższej rodziny (małżonkowie, zstępni – czyli dzieci i dalsi potomkowie oraz wstępni – czyli rodzice i dziadkowie, pasierbowie, rodzeństwo, ojczym lub macocha) są zwolnieni całkowicie z podatku od spadków i darowizn bez względu na wartość otrzymanego przysporzenia. Warunkiem skorzystania z tego zwolnienia jest zgłoszenie nabycie spadku lub darowizny w terminie 6 miesięcy właściwemu naczelnikowi urzędu skarbowego (art. 4a ust. 1 ustawy o podatku od spadków i darowizn). Obowiązek dokonania tego zgłoszenia stanowi niewątpliwie zbyteczne obciążenie o charakterze administracyjnym i jako taki powinien jak najszybciej zostać uchylony. W tym kontekście zniesienie podatku od spadków w ogóle, tym samym uchylające tenże obowiązek, trudno uznać za rozwiązanie niekorzystne dla rodzin. Powyższy obowiązek nie jest jednak jedynym problemem wynikającym z obecnego brzmienia ustawy o podatku od spadków i darowizn.

 

Ustawa ta bowiem zupełnie inaczej grupuje podmioty, których dotyczy obowiązek podatkowy (określane w ustawie jako „grupy podatkowe”), niż Kodeks Cywilny (KC), który wyznacza poszczególne grupy, jakich dotyczy kolejność dziedziczenia. Przede wszystkim, zwolnienie z podatku od spadków i darowizn nie dotyczy wszystkich osób, które mogą dziedziczyć spadek w drodze ustawy (czyli w sytuacji, gdy nie został sporządzony testament). Jak wskazano wyżej, całkowite zwolnienie z podatku od spadków dotyczy małżonków, zstępnych, wstępnych, pasierbów, rodzeństwa, ojczyma lub macochę. Natomiast zgodnie z art. 932 § 5. KC, dziedziczyć z mocy ustawy mogą również dzieci i dalsi zstępni rodzeństwa spadkodawcy (bratankowie, siostrzeńcy), a z kolei na podstawie art. 934 § 2. i § 21. KC, dziedziczyć może również rodzeństwo rodziców spadkodawcy (stryjowie, wujkowie, ciotki) i jego dzieci (bracia i siostry stryjeczne/cioteczne, czyli kuzynowie). Co więcej, zwolnienie z podatku przysługuje dziadkom czy zwłaszcza pasierbom, mimo iż, co do dziedziczenia, pierwszeństwo przed nimi należy się dzieciom rodzeństwa. Ojczym lub macocha nie znajdują się zaś w ogóle w kręgu osób, które mogą dziedziczyć z mocy ustawy. Przepisy ustawy o podatku od spadków i darowizn są więc w tym zakresie niespójne z przepisami art. 931-9341 KC. Wobec powyższego, minimalne zmiany w zakresie zwolnienia z podatku od spadków, jakie należy postulować, powinny nie tylko obejmować zniesienie obowiązku zgłoszenia nabycia spadku do naczelnika urzędu skarbowego, ale również poszerzenie zwolnienia z podatku na wszystkich krewnych, którzy mogą dziedziczyć z mocy ustawy.

 

Podatek od spadków a dziedziczenie testamentowe. Zachowek i rezerwa.

 

Wydaje się jednak, że brak jest również jakichkolwiek argumentów za tym, by podatek spadkowy dotykał dziedziców i zapisobiorców testamentowych. Prawo do dysponowania swoim majątkiem, w tym swoboda sporządzania testamentu, jest jednym z podstawowych praw naturalnych uznawanych w naszej cywilizacji, przynajmniej od czasów rzymskich. Jako takie nie może ono być traktowane jako łaskawa koncesja ze strony państwa. Prawo do dziedziczenia jest zresztą zagwarantowane w art. 21 Konstytucji. Oznacza to, że państwo powinno móc ingerować w nie tylko w wyjątkowych sytuacjach.

 

Taką sytuacją jest oczywiście ochrona tych, którym spadek przysługuje z samej natury rzeczy, czyli rodziny spadkodawcy, przed pokrzywdzeniem. Rodzi się jednak pytanie, w jaki sposób utrzymywanie podatku spadkowego tylko dla osób spoza rodziny miałoby chronić jej prawa i interesy? Zabezpieczeniu praw rodziny dużo bardziej służy inna, funkcjonująca obecnie instytucja – zachowek.

 

Polega ona na tym, że jeśli nie zachodzą przesłanki niegodności spadkobiercy, określone w art. 928 KC lub spadkodawca nie wydziedziczył spadkobiercy ustawowego zgodnie z art. 1008 KC, to spadkobiorcy ustawowemu przysługuje roszczenie wobec osób uprawnionych do spadku (z tytułu testamentu) do udziału w wartości spadku. Udział ten wynosi, co do zasady, połowę tego, co przypadłoby mu w wypadku dziedziczenia ustawowego (2/3 w przypadku osób małoletnich). Przykładowo więc, jeśli spadkodawca zostawił po sobie współmałżonka i dwójkę małych dzieci, ale w testamencie wyznaczył jako spadkobiorcę kogoś innego, to każde z dzieci może domagać się 2/9 wartości spadku, natomiast współmałżonek – 1/6.

 

Oczywiście instytucja zachowku ma pewne wady. Przede wszystkim wymaga aktywnych działań ze strony spadkobierców ustawowych, na które zapewne nie każdy ma czas, siły, chęci, a nierzadko pewnie nawet i wiedzę o przysługującym prawie i tego, jak zeń skorzystać. Jeśli więc uznamy ją za zabezpieczającą prawa rodziny w sposób niewystarczający, to można postulować zastąpienie jej rezerwą.

 

Rezerwa polega na tym, że z mocy ustawy ogranicza się możliwość dysponowania spadkiem w formie testamentu tylko do pewnej części spadku – reszta musi przypaść spadkobiercom ustawowym. Jest ona więc niejako odwróceniem zachowku – to nie spadkobierca ustawowy musi domagać się od spadkobierców testamentowych należnej mu części, ale dziedziczy ją od razu w momencie śmierci spadkodawcy. Taki system funkcjonował na terenie byłego Królestwa Polskiego (tzw. kongresowego) czy w Polsce okresu międzywojennego. Obecnie jest on stosowany na przykład we Francji i Hiszpanii.

 

Testamenty wspólne

 

Innym rozwiązaniem, jakie można rozważyć w celu wzmocnienia pozycji małżeństwa i rodziny, jest wprowadzenie testamentów wspólnych na wzór niemiecki. Wydaje się zresztą, że takie rozwiązanie byłoby naturalną konsekwencją dominującego obecnie w Polsce małżeńskiego ustroju majątkowego, czyli modelu wspólności majątkowej. Testamenty wspólne (oczywiście dobrowolne) mogłyby znacznie ułatwić zachowanie spójności majątku wspólnego, tak po śmierci pierwszego, jak i drugiego z małżonków. Obecnie, w wypadku śmierci pierwszego z małżonków, majątek wspólny jest dzielony w dość osobliwy sposób – połowa przypada drugiemu z małżonków, a druga połowa jest dzielona w częściach równych między dzieci spadkodawcy i ponownie jego małżonka, co może prowadzić do skomplikowanych sytuacji własnościowych. Przykładowo, jeśli małżonkowie posiadają dwójkę dzieci, to po śmierci pierwszego z nich 2/3 majątku wspólnego przypada żyjącemu małżonkowi, a po 1/6 dzieciom. Sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, gdy drugi z małżonków ma dzieci z wcześniejszego małżeństwa lub też rodzą mu się dzieci już po śmierci pierwszego z małżonków – wówczas majątek pierwszego z małżonków może ostatecznie częściowo przypaść dzieciom drugiego małżonka, które nie tylko nie są z nim spokrewnione, ale, co więcej, których istnienia nie mógł nawet przewidzieć. W praktyce rozwiązanie tegoż problemu stanowi ustanowienie testamentów wzajemnych przez małżonków. Niekiedy praktykuje się ustanowienie w owych testamentach zapisu windykacyjnego na rzecz dziecka, w postaci określonego składnika majątku (np. samochodu), którego wartość przewyższa wartość zachowku.

 

Wprowadzenie testamentów wspólnych mogłoby jednak pozwolić na to, by małżonkowie, przynajmniej w odniesieniu do majątku wspólnego, mogli zdecydować w uproszczony sposób, co się z nim stanie po śmierci tak pierwszego z nich (przykładowo – zostanie odziedziczony w całości przez drugiego), jak i drugiego (zostanie w całości przekazany ich wspólnym dzieciom).

 

Problem ogólnej zasady podziału spadku w częściach równych

 

Powyższe refleksje wskazują również na bardziej zasadniczy problem, związany ze współczesnym prawem spadkowym. Jedną z naczelnych zasad, jakimi się ono kieruje, jest przyznawanie spadkobiercom prawa da całości spadku, następnie dzielonego w częściach równych. Jakkolwiek rozwiązanie to na pierwszy rzut oka charakteryzuje pewna prostota, to jednak ma ono również daleko idące konsekwencje negatywne. O ile równego podziału łatwo jest dokonać wobec rzeczy oznaczonych co do gatunku, w tym zwłaszcza zgromadzonych wartości pieniężnych, o tyle w wypadku rzeczy oznaczonych co do tożsamości prowadzi ono albo do niepraktycznych współwłasności, w których z każdym pokoleniem pojawia się coraz większa liczba współwłaścicieli, wstępujących w miejsce swoich rodziców, albo wymusza sprzedaż danych dóbr. Dotyczy to zwłaszcza nieruchomości.

 

Na to, do jak negatywnych skutków społecznych może prowadzić taka sytuacja, chyba najlepiej wskazał ks. Henri Delassus, myśliciel społeczny z przełomu XIX i XX wieku, w swojej pracy „Duch rodzinny w domu, społeczeństwie i państwie”: „w krajach, w których prawo równego podziału zmusza dzieci do sprzedania wszystkiego, co im może przypominać ojców, nie ma rodziny. […] nie ma właściwie społeczeństwa, ponieważ w każdym pokoleniu społeczeństwo kończy się i ponownie zaczyna”.

 

Historycznie wiele społeczeństw zdawało sobie sprawę z tak społecznych, jak i ekonomicznych negatywnych skutków równego dzielenia majątku w ramach dziedziczenia. W Polsce przeciwdziałaniu takim tendencjom miało służyć chociażby ordynacje rodowe. Tendencje w tym zakresie szczególnie silne były jednak w Hiszpanii, gdzie w XVI wieku szczególnie upowszechniła się forma zwana mayorazago, która umożliwiała przekazywanie całości majątku najstarszemu synowi lub innemu najbliższemu krewnemu.

 

Rozwiązaniem, które zdecydowanie uporządkowałoby obrót prawny, właściwie eliminując problem współwłasności spadkowych o wciąż przyrastającej liczbie współwłaścicieli, byłoby przyjęcie, że w chwili spadku tylko jeden spadkobierca (na przykład najstarszy z członków danej grupy spadkowej) zyskuje prawa rzeczowe do spadku, pozostali natomiast zyskiwaliby jedynie roszczenie do wartości określonej części spadku. Pierwszy spadkobierca mógłby spełnić to ich roszczenie w naturze lub w inny sposób, w tym poprzez zapłatę określonej sumy pieniężnej. Oczywiście w wypadku, gdyby ci pozostali spadkobiercy nie byliby zainteresowani dochodzeniem swoich praw, ich roszczenia przedawniałyby się po stosownym okresie, na zasadach podobnych, jak dziś przedawniają się zapisy zwykłe. Rozwiązanie takie nie naruszałoby więc z jednej strony prawa do dziedziczenia wszystkich uprawnionych, a z drugiej mogłoby w większym stopniu zagwarantować zachowanie majątku w rodzinie, jak również usprawnić obrót gospodarczy poprzez uniknięcie skomplikowanych struktur współwłasności.

 

Być może mniej daleko idącym rozwiązaniem mogłoby też być uelastycznienie możliwości dokonywania umownego działu spadku. Obecnie taki dział powinien w zasadzie ściśle uwzględniać udziały w spadku, jakie z mocy ustawy lub testamentu przypadły poszczególnym spadkobiercom. Wprowadzenie zamiast tego umowy, w ramach której spadkobiercy mogliby dość swobodnie postanowić o podziale przypadającego im majątku, bez konieczności odrzucania spadku lub zbywania całości udziału w spadku w ramach osobnej czynności prawnej, mogłyby znacznie usprawnić porządkowanie spraw spadkowych. Taka umowa, zawarta oczywiście w określonym terminie, nie powinna być traktowana jak darowizna i tym samym nie powinna podlegać podatkowi od darowizn.

 

Innym wreszcie rozwiązaniem mogłoby być ułatwienie dokonywania takich rozrządzeń, w ramach których spadkodawca zapisuje konkretnie określone części majątku osobom, które i tak dziedziczyłyby po nim z mocy ustawy. Obecnie najprostszym sposobem na dokonanie takiego rozrządzenia jest zapis windykacyjny, o którym mowa w art. 9811 i następnych KC. Zapis taki może jednak być dokonany wyłącznie w testamencie notarialnym. O ile ograniczenie takie może być uzasadnione, gdy zapisobiorcą jest osoba obca, o tyle brak jest podstaw ku temu, by obowiązywało ono również w odniesieniu do zapisów na rzecz spadkobierców ustawowych. Osoby takie powinny nabywać przedmiot zapisu z chwilą otwarcia spadku również na podstawie testamentu własnoręcznego.

 

Podatek do likwidacji

 

O ile fakt, że projekt Konfederacji dotyczący zniesienia podatku od spadków został wycofany, należy ocenić pozytywnie, to sama idea zniesienia podatku od spadków nie powinna być określana jako naruszająca Konstytucyjne gwarancje wsparcia małżeństwa i rodziny.

 

W szczególności należy zgodzić się z podniesionymi w uzasadnieniu projektu argumentami ekonomicznymi, wskazującymi z jednej strony na pomijalny udział podatku od spadku we wpływach do budżetu państwa, a z drugiej na to, że stanowi on de facto dwukrotne, trzykrotne czy wręcz czterokrotne opodatkowanie tych samych środków. Spadkodawca musiał wszak wpierw zapłacić podatek dochodowy od środków, za które nabył przedmioty wchodzące w skład spadku, a następnie musiał zapłacić podatek pośredni (VAT lub podatek od czynności cywilnoprawnych) w momencie nabycia tych przedmiotów. W międzyczasie płacił też podatek od nieruchomości, który będzie zresztą w dalszym ciągu płacony przez spadkobierców.

 

Przywileje dla rodzin nie powinny raczej polegać na nakładaniu jawnej niesprawiedliwości wobec innych osób. Konstruowanie ich w taki sposób może wręcz prowadzić do skutków sprzecznych z zamierzonymi – wywoływania w społeczeństwie niechęci do prawnego wspierania rodzin. Mając zresztą na uwadze to, że podatek od spadków wciąż wiąże się z pewnymi obciążeniami nawet dla najbliższej rodziny (konieczność zgłoszenia nabycia spadku do naczelnika urzędu skarbowego), a z drugiej nadal nie jest z niego zwolniona istotna część spadkobierców ustawowych (wujowie, ciotki, bratankowie, siostrzeńcy, kuzyni), to jego zniesienie będzie wywoływać pozytywne, a nie negatywne skutki dla rodzin. Jest to zresztą rozwiązanie prostsze pod względem legislacyjnym niż dalsze komplikowanie ustawy o podatku od spadków i darowizn poprzez dodawanie do niej kolejnych wyłączeń.

 

Lepszym natomiast pomysłem na dodatkowe przywileje dla małżeństw niż utrzymanie podatku spadkowego w wypadku dziedziczenia osób spoza rodziny, byłoby wprowadzenie możliwości sporządzania przez małżonków testamentów wspólnych. Wzmocnieniu praw i interesów osób najbliższych może również służyć zastąpienie zachowku rezerwą spadkową.

 

Należy również zaznaczyć, że jeśli chodzi o społeczny wymiar dyskusji nad projektem Konfederacji, to nazywanie podatku spadkowego „podatkiem od konkubinatów”, niezależnie od tego, czy w ramach poparcia, czy krytyki projektu, jest sporym nadużyciem. Zapisywanie majątku w testamencie innym osobom nie jest wszak ograniczone w żaden sposób do osób, z którymi spadkodawcę łączą kontakty seksualne. Dyspozycja testamentowa może być po prostu wyrazem przyjaźni – szczególnie istotnej wartości społecznej, która dziś, w dobie powszechnej seksualizacji, zasługuje na wyraźne podkreślenie. Pamiętamy wszyscy, jakie jakie oburzenie wzbudziło doszukiwanie się swego czasu przez jedną z badaczek homoseksualnych podtekstów w relacji Rudego i Zośki z „Kamieni na szaniec". Redukowanie dyskusji na temat podatku do spadków do kwestii konkubinatów, niezależnie czy zwykłych, czy tzw. homoseksualnych, wydaje się być przejawem podobnego sposobu myślenia. Niesprawiedliwy, a przy tym niezbyt efektywny mechanizm podatku od spadków i darowizn nie jest właściwym narzędziem do ochrony interesów rodziny. Funkcję tę powinien pełnić zachowek, a jeśli uznamy, że nie pełni jej należycie, można rozważyć zastąpienie go rezerwą, jak wskazano wyżej.

 

Na marginesie należy podkreślić, że sama idea podatku spadkowego, w tym zwłaszcza wysokiego, stanowi przejaw ideologii radykalnie egalitarystycznych, w tym zwłaszcza takich jak komunizm lub anarchokomunizm (na przykład w myśli tzw. „saint-simonistów”), podważających naturalny i przedpaństwowy charakter więzi rodzinnych oraz prawo do dysponowania własnym majątkiem.

 

 

Jędrzej Jabłoński – analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej