Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).

Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.

Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.

Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.

Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.

W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej iod@ordoiuris.pl

Przejdź do treści
PL | EN
Facebook Twitter Youtube
Komentarze

Komentarze

Komisja ONZ debatuje nad traktatem o zbrodniach przeciwko ludzkości

· Szósty Komitet ONZ, odpowiedzialny za sprawy prawne, zebrał się, aby przeprowadzić debatę nad przygotowywanym traktatem o zbrodniach przeciwko ludzkości. Sesja ta ma potrwać do 22 listopada.

· Od 2019 roku poszczególne organy ONZ zajmują się opracowaniem traktatu o zapobieganiu i karaniu zbrodni przeciwko ludzkości. Projekt artykułów dotyczących tego traktatu został przedstawiony przez Komisję Prawa Międzynarodowego w 2019 roku i od tego czasu jest przedmiotem dyskusji i analizy na forum międzynarodowym.

· W projekcie odrzucono dotychczas obowiązującą w prawie ONZ, neutralną definicję słowa „gender” (oznaczającego płeć żeńską bądź męską) z uwagi na jego „ewoluujące znaczenie”.

· Kilka państw, w tym Stolica Apostolska, wyraziło zaniepokojenie rewizją biologicznej definicji płci w treści traktatu, jak i samym projektem artykułów traktatu.

 

Skuteczne zapobieganie zbrodniom

 

Od 2019 roku poszczególne organy ONZ zajmują się kwestią opracowania traktatu o zapobieganiu i karaniu zbrodni przeciwko ludzkości. Inicjatywa ta wynika z raportu Komisji Prawa Międzynarodowego, która przedstawiła projekt artykułów traktatu w 2019 roku. Zgromadzenie Ogólne powierzyło prace nad projektem Komitetowi VI, który od tego czasu odbył szereg sesji poświęconych jego analizie i dyskusji. Podczas spotkania w kwietniu przedstawiciele różnych państw członkowskich ONZ mieli możliwość wyrazić swoje opinie i zgłaszać uwagi do projektu.

 

Głównym celem debaty Szóstego Komitetu jest wypracowanie wspólnego stanowiska co do tego, jak skuteczniej zapobiegać zbrodniom przeciwko ludzkości i pociągać ich sprawców do odpowiedzialności. Państwa członkowskie ONZ dyskutują o istniejących mechanizmach prawnych, takich jak Międzynarodowy Trybunał Karny oraz o możliwościach ich wzmocnienia. Ponadto uczestnicy debaty będą rozważać nowe rozwiązania, które mogłyby przyczynić się do bardziej efektywnego ścigania i karania sprawców tych przestępstw.

 

ONZ debatuje

 

Projekt traktatu jest obecnie procedowany w ONZ, gdzie w dniach 9-10 października odbyły się kolejne obrady Komitetu VI. Dyskusje wykazały znaczne rozbieżności w stanowiskach państw i kontrowersje wokół traktatu nasiliły się podczas ostatnich negocjacji. 

 

Przedstawicielka Meksyku podkreśliła rezolucję zaproponowaną przez jej kraj i Gambię - wspieraną dotychczas przez 86 państw - w celu zwołania konferencji pełnomocników w 2026 r. w celu negocjacji konwencji w sprawie zbrodni przeciwko ludzkości. Podkreślając potrzebę przerwania błędnego koła bezczynności, powiedziała: „to dowód na determinację naszych członków, aby przejść do fazy negocjacji”.

 

Przedstawiciel Republiki Zielonego Przylądka, reprezentujący Wspólnotę Krajów Portugalskojęzycznych, zauważył, że konferencja pełnomocników umożliwi państwom zajęcie się ich obawami i opracowanie „konwencji, która dąży do powszechnego przestrzegania i wdrażania”.

 

Delegat Peru, przemawiając również w imieniu Argentyny, Boliwii, Brazylii, Chile, Kolumbii, Kostaryki, Salwadoru, Gwatemali, Hondurasu, Meksyku, Panamy i Urugwaju, zwrócił uwagę na brak międzynarodowej konwencji skupionej na zbrodniach przeciwko ludzkości. „Wypełnienie tej luki w prawie międzynarodowym jest moralnym i pilnym obowiązkiem” - powiedział, podkreślając, że Szósty Komitet może przezwyciężyć różnice, które są „naturalne” ze względu na bogatą różnorodność tradycji prawnych. Zauważył również, że wznowiona sesja Komitetu, która odbyła się w kwietniu, doprowadziła do „znacznej wzajemnej nauki” i wykazała, że ​​państwa są gotowe do negocjowania i opracowywania międzynarodowej konwencji.

 

„Nasza walka o zakończenie zbrodni przeciwko ludzkości musi nas jednoczyć, a nie dzielić” - podkreślił przedstawiciel Malty, podkreślając ogromne poparcie dla tego projektu traktatu. Przedstawiciel Afganistanu[1] zgodził się, zaznaczając (na tym nagraniu od 01:37:02) , że potrzeba skodyfikowanego międzynarodowego standardu zapobiegania zbrodniom przeciwko ludzkości i karania za nie nigdy nie była bardziej pilna. Ponadto, wiarygodne doniesienia wskazują na powszechne naruszenia w jego kraju, które „pasują do definicji zbrodni przeciwko ludzkości” - zauważył, podkreślając, że międzynarodowa konwencja w tej sprawie musi zawierać uznanie „apartheidu płciowego (gender apartheid)”.

 

Dodatkowo, przedstawiciel Burkina Faso podkreślił znaczenie zapobiegania i karania zbrodni przeciwko ludzkości ze względu na niedawną historię okrucieństw w Afryce. Podobnie jak inni, stwierdził również, że ludność Afryki padała ofiarą handlu niewolnikami, kolonializmu i apartheidu, zauważając, że ci sami ludzie są teraz ofiarami zbrojnych grup terrorystycznych. W związku z tym, ustawodawstwo jego kraju zapewnia niezbędne narzędzia prawne i administracyjne do zapobiegania najpoważniejszym przestępstwom.

 

Mniej entuzjastyczne stanowisko zaprezentował przedstawiciel Kataru, stwierdzając, że jurysdykcje krajowe są najbardziej kompetentnymi formami do ścigania tych przestępstw. Jakikolwiek międzynarodowy instrument w tej sprawie przyczyniłby się do progresywnego rozwoju i kodyfikacji prawa międzynarodowego, powiedział, „pod warunkiem, że nie ograniczyłby jurysdykcji krajowej ani nie ograniczył zdolności sędziów krajowych do podejmowania decyzji”. Ponadto, powinien być uzupełnieniem istniejących norm dotyczących zapobiegania takim przestępstwom.

 

Jednak przedstawiciel Hiszpanii, zwracając uwagę na fakt, że wiele państw członkowskich nie ma krajowego ustawodawstwa kodyfikującego zbrodnie przeciwko ludzkości jako przestępstwa, podkreślił, że globalna konwencja wypełniłaby tę lukę i skonsolidowała strukturę prawną międzynarodowego prawa karnego. „W tym procesie musi obowiązywać spójność i bezpieczeństwo prawne” - powiedział, wzywając państwa do wykorzystania jako odniesienia i inspiracji już obowiązujących instrumentów międzynarodowych. Podkreślił również potrzebę uwzględnienia „aspektu genderowego” w artykułach traktatu.

 

Propozycje zmian w projekcie traktatu

 

Wielu delegatów zgodziło się, że projekt artykułów Międzynarodowej Komisji Prawniczej stanowi solidną podstawę do opracowania konwencji, podczas gdy niektórzy podkreślali, że niektóre aspekty tekstu można poprawić. Przedstawiciel Irlandii powiedział: „komitet ten wyraźnie poświęcił projektowi artykułów należytą uwagę. Jesteśmy teraz gotowi przejść do opracowania konwencji”. Zauważył, że zgadzając się na kontynuowanie prac na podstawie projektu artykułów, państwa nie poprą ich w pełni w obecnej formie. Zgodzą się jedynie na ich wykorzystanie jako „tekstu negocjacyjnego”. Przedstawiciel Federacyjnych Stanów Mikronezji zaznaczył, że biorąc pod uwagę „głębokość i szerokość” pracy Komisji w ciągu ostatnich pięciu lat, istnieje teraz „bogaty korpus poglądów”, na którym można oprzeć formalny proces tworzenia traktatu.

 

Przedstawicielka Chile stwierdziła, że „Chile jest gotowe do kontynuowania negocjacji w tym duchu, na podstawie projektu artykułów”, zauważając, że odzwierciedlają one konsensus społeczności międzynarodowej w sprawie tych zbrodni. „Nie pozwólmy, aby różnice zdań udaremniły nasze wysiłki na rzecz osiągnięcia konwencji” - podkreśliła.

 

Mimo to, reprezentantka Erytrei, wyrażając obawy dotyczące „selektywnego charakteru” projektu artykułów, zauważył, że niektóre delegacje często używają wyrażenia „nigdy więcej” odnosząc się do potrzeby rozliczenia za najpoważniejsze naruszenia prawa międzynarodowego, w tym zbrodnie przeciwko ludzkości. „Jednakże nieszczęśliwą rzeczywistością jest to, że wielokrotnie byliśmy świadkami tego, jak mało te słowa znaczą dla tych samych delegacji, które najgłośniej je skandują” - powiedziała. Stwierdzając, że „kontynuowanie prac w kontekście negocjacji traktatu na podstawie obecnego projektu artykułów byłoby bardzo trudne i stanowiłoby znaczne ustępstwa dla wielu państw”, zasugerowała najpierw rozwiązanie nierównowagi obecnej w projekcie artykułów.

 

Delegat Iranu powiedział: „podobnie, jak wiele innych państw członkowskich, nie jesteśmy jeszcze przekonani o potrzebie konwencji”, zauważając, że nie ma wątpliwości, iż nadal istnieją wysoce rozbieżne poglądy dotyczące treści i ostatecznej formy projektu traktatu. Chociaż Szósty Komitet „pozostaje jedynym właściwym forum do kontynuowania obrad w ramach tego punktu porządku obrad”, pomysł sporządzenia konwencji, jego zdaniem, „jest przedwczesny i nadal wymaga poważnej oceny”.  Reprezentant Algierii zgodził się z tym, wskazując, że projekt artykułów w obecnej formie nie stanowi dobrej podstawy do negocjacji i wymaga wielu poprawek w kilku częściach tekstu.

 

Przedstawiciel Sierra Leone, przemawiając w imieniu międzyregionalnej grupy 74 państw, Unii Europejskiej i Państwa Palestyny, wyraził poparcie dla konwencji. „Zastanawiając się nad historią ludzkości we wszystkich regionach świata, nasza zbiorowa pamięć, jeśli nie wyblakła, przypomina o trudnej sytuacji i złym traktowaniu niektórych osób należących do grup religijnych i rasowych uciekających przed okrucieństwami pasującymi do definicji ludobójstwa lub zbrodni przeciwko ludzkości” – powiedział. 

 

Sprzeciw Stolicy Apostolskiej wobec genderowych postulatów

 

Choć część państw wskazała na wątpliwości wobec obecnego brzmienia traktatu, to Stolica Apostolska wprost wyraziła zaniepokojenie pominięciem biologicznej definicji płci, która obowiązuje w prawie międzynarodowym od czasu powołania Międzynarodowego Trybunału Karnego. Delegat Stolicy Apostolskiej podkreślił, że „ani praktyka państw, ani opinio iuris nie popierają definicji płci odmiennej od tej, która znajduje się w Statucie Rzymskim”. Ostrzegł również, że „brak jasnej definicji płci zakorzenionej w biologicznej rzeczywistości dwóch płci osłabi nasze wysiłki na rzecz zapobiegania i karania przestępstw, które w sposób nieproporcjonalny dotykają kobiet, takich jak gwałt, niewolnictwo seksualne i handel ludźmi”.

 

Instytut Ordo Iuris już od lat ostrzega przed próbami prawnego uregulowania zdefiniowania płci jako płynnej kategorii społecznej, niezwiązanej z biologią. Na niebezpieczeństwo z tym związane zwróciła w ostatnim czasie uwagę także specjalna sprawozdawca ONZ ds. przemocy wobec kobiet, Reem Alsalem, przygotowując raport dotyczący udziału mężczyzn w sportach kobiecych. Projekt traktatu, w odróżnieniu od dotychczas obowiązującego Statutu Rzymskiego, nie zawiera definicji płci, pozostawiając to pojęcie otwarte na dowolne interpretacje. Instytut już od dawna wskazywał też polskiemu przedstawicielstwu przy ONZ w Nowym Jorku na konsekwencję odrzucenia dotychczasowej definicji płci w traktacie.

 

W kontekście aktualnych prac nad traktatem, należy podkreślić, że jest to przykład ideologicznej presji wywieranej na państwa członkowskie ONZ, w tym przypadku podanej w ramach traktatu, mającego za zadanie zapobiegać i zwalczać zbrodnie przeciwko ludzkości. Brak definicji płci w traktacie autorzy uzasadniają w raporcie „ewoluującym charakterem” tego pojęcia, a takie podejście może prowadzić do szeregu konsekwencji w różnych dziedzinach prawa międzynarodowego, w tym np. ochronie kobiet. Jeżeli płeć jest płynna, to trudniej będzie zidentyfikować sprawcę, zapobiegać popełnianiu przestępstw oraz pociągnąć go do odpowiedzialności, co istotnie zagraża bezpieczeństwu kobiet w szerszej perspektywie prawnej.

 

 Julia Książek - Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

 

 

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

28.10.2024

Republika Amerykańska przypomina późną Republikę Rzymską, ale Donald Trump nie będzie jej pierwszym cezarem

Autor: David Engels

David Engels jest belgijskim historykiem specjalizującym się w historii starożytności, zwłaszcza starożytnego Rzymu. Najbardziej znany jest ze swoich książek porównujących bolączki późnej Republiki Rzymskiej, które doprowadziły do wojny domowej, cezaryzmu i pojawienia się „augustowskiego” konserwatywnego państwa-cywilizacji, ze współczesnymi pogłębiającymi się kryzysami Zachodu. W niniejszym artykule David Engels porównuje kandydata na prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Donalda Trumpa nie do pierwszego Cezara Rzymu, ale do „populisty” Katyliny, którego nieudana próba rzucenia wyzwania skorumpowanej liberalnej elicie Rzymu w latach 60. p.n.e. poprzedziła konserwatywny zamach stanu pierwszego rzymskiego cesarza.

 

„Albowiem odkąd rzeczpospolita pod prawo i władzę kilku oligarchów przeszła, stale im królowie i tetrarchowie składają daniny, ludy i narody płacą haracze; my wszyscy inni, choć aktywni i dzielni, szlachta i nieszlachta byliśmy motłochem bez wpływów, bez znaczenia, poddani tym, dla których, gdyby rzeczypospolita była zdrowa, bylibyśmy postrachem. Przeto całe znaczenie, potęga, zaszczyty, bogactwo są albo u nich albo tam gdzie oni sobie życzą; nam zostawili niebezpieczeństwa, klęski wyborcze, wyroki sądowe, nędzę. Dokądże wreszcie cierpieć to będziecie, dzielni mężowie?” (Sall., Cat. 20,7-14).

Czy to fragment niedawnego przemówienia Donalda Trumpa, Marine Le Pen lub Viktora Orbána? Nie, to raczej polemika z ostatnich lat republiki rzymskiej – przypisywana słynnemu i szemranemu trybunowi plebsu, Katylinie. Podobieństwa są uderzające i wskazują na pytanie, które jest obecnie coraz częściej zadawane: czy Stany Zjednoczone Ameryki, a mówiąc bardziej ogólnie, nasza zachodnia cywilizacja, nie znajduje się w ostatnich latach swojej własnej „republikańskiej”, czyli demokratycznej ery?

Rzeczywiście, w ciągu ostatnich kilku miesięcy kwestia ta pojawiała się coraz częściej w mediach głównego nurtu, zwłaszcza w świecie anglosaskim (co, jeśli wolno mi wypowiedzieć nieco narcystyczną uwagę, jest dalekie od oryginalności): Już w 2013 r. zajmowałem się nią wyczerpująco w mojej książce Le Déclin: La crise de l’Union européenne et la chute de la République romaine – quelques analogies historiques (Przekład polski, uzupełniony: Na drodze do imperium. Kryzys Unii Europejskiej i upadek republiki rzymskiej. Paralele historyczne).

Podczas gdy amerykańska prawica obsesyjnie szuka podobieństw między obecnym kryzysem imigracyjnym a migracją ludów do rzymskiego cesarstwa w V wieku n.e., oddając się w ten sposób pewnej formie deklinizmu zaczerpniętej z późnej starożytności, która polega na postrzeganiu Trumpa jako swego rodzaju ostatniego bastionu przeciwko fali migracyjnej, lewica zamiast tego skupia się na zniszczeniu starej Republiki przez Juliusza Cezara, aby nadać sens fenomenowi Trumpa. Czyniąc to, przyjmuje dwie pozycje: po pierwsze, decyduje się na zasadniczo negatywne przedstawienie starożytnego dyktatora, zamiast uznać zarówno jego geniusz jako organizatora, jak i rozjemcy, nie wspominając już o stopniu korupcji, jaki istniał wówczas w Republice Rzymskiej; a po drugie, przyjmuje cokolwiek naiwny i pozytywistyczny punkt widzenia, postrzegając koniec Republiki Rzymskiej jako pewnego rodzaju „wypadek”, którego można było uniknąć, gdyby tylko ówcześni Rzymianie mieli lepszą zdolność do analizy politycznej – i oczywiście, gdyby uchwalili represyjne prawa przeciwko „prawicy”...

 

Nasze czasy przypominają nie późne Cesarstwo Rzymskie, ale schyłkową Republikę Rzymską

Moi czytelnicy zapewne wiedzą, że polemizuję ze snuciem analogii między współczesnością a późną epoką starożytną, ale nie jestem też przekonany, że wraz z Trumpem osiągnęliśmy etap rządów pierwszego cezara. A przynajmniej jeszcze nie teraz: nasz odpowiednik rzymskich wojen domowych może rzeczywiście okazać się nieuchronny, choć obecnie wciąż jesteśmy świadkami starcia między tym, co w starożytnym Rzymie nazywano optymatami i popularami – co jest symptomem zarówno poważnego kryzysu strukturalnego, jak i zbliżającej się transformacji politycznej. Dotyczy to zarówno Nowego Świata, jak i Starego Kontynentu.

Cofnijmy się więc w czasie o dwa tysiąclecia, kiedy to „optymaci” wspierali władzę senatu, podczas gdy „popularzy” kwestionowali tę władzę, polegając na ludzie. W I wieku p.n.e. Republika Rzymska była, podobnie jak kraje zachodnie dziś, naznaczona postępującym zubożeniem, bezrobociem, masową imigracją, rozpadem rodziny, utratą tożsamości, spadkiem demograficznym, globalizacją (na skalę śródziemnomorską), upadkiem religii przodków i pojawieniem się kultów orientalnych, nie wspominając o filozoficznym hedonizmie, spekulacjach finansowych, prymacie ekonomii nad polityką, izolowaniu się elit od rzeczywistości, apolitycznej postawie mas, niepewności co do poziomu życia, asymetrycznych wojnach, kulturze chleba i cyrku itd. System polityczny, sparaliżowany przez nepotyzm, korupcję, krótkotrwałe magistratury i rywalizację frakcyjną, uniemożliwiał podjęcie jakichkolwiek poważnych reform bez ryzyka wojny domowej, co oznaczało, że rozwiązywanie ważnych problemów musiało być odkładane z roku na rok. Nic więc dziwnego, że obywatele rzymscy, podobnie jak my dzisiaj, stopniowo decydowali się na odrzucenie uczestnictwa w systemie politycznym, który wyraźnie faworyzował niewielką elitę, stając się tym samym coraz bardziej otwarci na dyskurs nowej grupy politycznej znanej jako populares, w przeciwieństwie do establishmentu politycznego, który był określany jako optimates.

 

Dzisiejsi „populiści” przypominają populares z czasów późnej Republiki Rzymskiej

Program polityczny owych populares – którzy, podobnie jak bracia Grakchowie, Katylina i Klodiusz, byli na ogół tak samo częścią elity, jak ich przeciwnicy – był niejednoznaczny: z jednej strony istniała oczywiście ambicja awansu na wyższe i bardziej lukratywne stanowiska poprzez zrównoważenie senatorskiej opozycji wsparciem ulic. Z drugiej strony program, którego byli orędownikami, stanowił wybuchową mieszankę niezbędnych reform, idealizmu i demagogii: na przykład redystrybucja ziemi z korzyścią dla biednych, bezpłatne rozdawnictwo zboża wszystkim obywatelom, zwiększenie władzy trybunów ludowych, utworzenie stowarzyszeń publicznych, które mogłyby służyć jako siły paramilitarne, wydalenie cudzoziemców z Rzymu itp.

Podobieństwa z Trumpem i innymi tak zwanymi siłami „populistycznymi” nasuwają się same: oni również, w swoim dążeniu do władzy, działają jako wyraziciele obaw mas, które są stopniowo wywłaszczane na rzecz elit gospodarczych i politycznych, a także poddawane tyranii przez coraz bardziej nieokiełznany wokeizm. Proponują również rozwiązania, które mają często charakter uproszczony i demagogiczny: niższe podatki, więcej świadczeń socjalnych, więcej demokracji bezpośredniej, zwalczanie zagrożeń dla poziomu życia, deportacje migrantów i tak dalej, wiedząc jednocześnie, że fakty polityczne w terenie, a także rzeczywistość panująca w instytucjach władzy, w większości wykluczają możliwość faktycznego wdrożenia ich propozycji bez zderzenia się z systemem prawnym w jego obecnym kształcie.

W rezultacie nasza cywilizacja, podobnie jak republikański Rzym, znajduje się w najbardziej krytycznym momencie swojej historii, a nawet w impasie: rosnący wpływ „populistów” zmusza ugruntowane partie do utworzenia zjednoczonego frontu i coraz bardziej unieruchamia instytucje polityczne, które są rozdarte między paraliżem jednych a naiwnymi ekscesami innych. Podobnie jak w starożytnym Rzymie, rezultat staje się nieunikniony: wraz ze wzrostem wielu nierówności i dysfunkcji oraz ignorowaniem głosu wyborców, wiarygodność instytucji politycznych zaczyna zanikać, co ostatecznie skłania prominentnych przedstawicieli życia społecznego i politycznego do promowania swoich interesów w sposób gwałtowny i niezgodny z prawem, prowadząc do implozji ustalonego porządku.

Co by się stało, gdybyśmy przenieśli te analogie w przyszłość? Populizm nie jest programem politycznym, ale po prostu katalizatorem: od Grakchów i zwolenników Mariusza po Katylinę i Klodiusza, wszyscy populares byli ofiarami opozycji optymatów, jednakże samo ich istnienie sparaliżowało Republikę do tego stopnia, że żadna poważna reforma polityczna nie była możliwa po którejkolwiek ze stron. Ale nawet ostatnie, krótkotrwałe przywrócenie władzy optymatów przez Pompejusza – które nastąpiło w wyniku zabójstwa Klodiusza, wojskowej okupacji miasta i serii doraźnych procesów politycznych – zakończyło się niepowodzeniem, gdy Juliusz Cezar, zwolennik popularów, który sam został uznany za banitę, chwycił za broń przeciwko senatorskiej republice i pogrążył państwo w długo oczekiwanych rozruchach społecznych. Dwadzieścia lat wojen przekształciło tę konfrontację z walki między różnymi ideologiami politycznymi w konflikt między pretendentami do władzy absolutnej. Trwało to do czasu, gdy Oktawian (przybrany syn Cezara) zdołał zlikwidować wszystkich swoich politycznych rywali i „przywrócić” Republikę – Republikę, która tylko słabo maskowała autorytarny, konserwatywny i plebiscytarny reżim, w którym jedynie kontrola nad armią pozwoliła princepsowi ograniczyć ambicje zarówno senatorów, jak i ludu, aby uniknąć dalszych wojen domowych... i stać się, jako „August”, pierwszym „cesarzem” Rzymu w 27 roku p.n.e.

 

Amerykańska Republika nie dojrzała jeszcze do własnego Cezara

Obserwowany w ostatnich latach postępujący sukces wyborczy tak zwanych partii „populistycznych” w świecie zachodnim prawdopodobnie ostatecznie zapoczątkuje podobny proces.

Ale Stany Zjednoczone są wciąż daleko od rzeczywistego zamachu stanu: Trump wydaje mi się raczej odpowiednikiem Katyliny i Klodiusza niż Cezara. Dlaczego? Na tym etapie bitwy nie ma tak naprawdę znaczenia, jakie konkretne środki podejmie przyszły rząd Trumpa, ponieważ połączony sprzeciw elit politycznych, mediów, uniwersytetów i kompleksu wojskowo-przemysłowego, nie wspominając o sprzecznościach nieodłącznie związanych z jego programem, uniemożliwi jakąkolwiek realną długoterminową zmianę, podobnie jak w późnej Republice Rzymskiej i z podobnych powodów. Przewidywalna porażka Trumpa jedynie pogłębi frustrację wyborców, podobnie jak miało to miejsce pod koniec pierwszej jego kadencji. Co prawda istnieje bardzo konserwatywny „Projekt 2025”, który został opracowany pod auspicjami Heritage Foundation, a po lewej stronie amerykańskiego podziału politycznego wiele mówi się o możliwym dyktatorskim zamachu stanu w „pierwszym dniu” ewentualnej nowej kadencji prezydenckiej Trumpa. Ani jedno, ani drugie nie jest jednak zbyt wiarygodne, biorąc pod uwagę realia polityczne i osobowość konkretnego kandydata. Czas na to nie nadszedł – a przynajmniej jeszcze nie teraz.

Z drugiej strony, choć cztery lata rządów Trumpa prawdopodobnie nie zmienią zbytnio strukturalnego status quo w Stanach Zjednoczonych, mogą one doprowadzić do wielu niezamierzonych szkód w wyniku dalszej polaryzacji i paraliżu Stanów Zjednoczonych, co z kolei mogłoby wywołać napięcia na całym świecie, zwłaszcza w Europie, która jest politycznie co najmniej tak samo podzielona jak Stany Zjednoczone (również z podobnych powodów, ponieważ obecne kryzysy są wspólne dla większości Zachodu). Tak więc, nawet jeśli Donald Trump wygra amerykańskie wybory 5 listopada, nadal możemy być świadkami przyspieszonego pogorszenia naszej i tak już niebezpiecznej sytuacji politycznej i gospodarczej na wszystkich frontach poprzez zaostrzenie konfliktów politycznych i etnicznych, spekulację zadłużeniem, pogłębienie nierówności i utratę wiarygodności demokracji przedstawicielskiej – a wszystko to będzie nadal miało miejsce na tle cywilizacji, która jest jednocześnie zagrożona przez afrykańską eksplozję demograficzną, implozję świata muzułmańskiego, rosyjskie ambicje i chińską ekspansję.

 

Liberalna lewica jako pierwsza posuwa się do dyktatorskich zapędów, próbując utrzymać się przy władzy

Prawdę mówiąc, jeśli pójdziemy za logiką późnej Republiki Rzymskiej, ostatecznie prawdziwa zmiana nie nastąpi przy urnach wyborczych, ale na ulicach: populista naprawdę staje się Cezarem tylko wtedy, gdy stawia się ponad instytucjami, zamiast uznawać ich autorytet. Trzeba przyznać, że po wygnaniu z Rzymu, Katylina próbował stworzyć armię, ale to, w czym nie dorównywał Juliuszowi Cezarowi, wynikało przede wszystkim ze słabości jego talentów organizacyjnych i wojskowych, biorąc pod uwagę, że koncentrował się wyłącznie na demagogii; a po drugie, z jego względnego braku poparcia wśród rzymskiej elity: Katylina był w pewnym sensie „pasożytem” późnego systemu republikańskiego, a nie, jak Cezar, jego grabarzem i reorganizatorem.

Donald Trump raczej nie zostanie nowym cezarem amerykańskiej republiki, ale ten moment zbliża się wielkimi krokami, ponieważ nasi optymaci w całym amerykańskim imperium (tj. na Zachodzie) coraz częściej wykorzystują swoją władzę nad instytucjami rządowymi, aby przekształcić je w bastiony przeciwko rzekomemu zagrożeniu ze strony „prawicy”, podważając tym samym ich własne zapewnienia, że stoją po stronie demokracji i rządów prawa.

Widzimy to już dziś w Polsce, gdzie Donald Tusk otwarcie oświadczył, że zamierza ignorować konstytucję kraju, aby „przywrócić” demokrację. Lepiej byłoby, gdyby mówił o „swojej” demokracji, biorąc pod uwagę, że oświadczenie to jest dowodem, iż lewicowo-liberalne elity, które otwarcie wspierają jego rząd z Waszyngtonu i Brukseli, już wykonały decydujący krok w kierunku dyktatury uzasadnionej wyłącznie tak zwaną „słuszną sprawą”. Rzeczywiście, w niedalekiej przyszłości możemy spodziewać się podobnych działań, jak te podejmowane obecnie w Polsce po ośmiu latach rządów „prawicowych populistów” w innych zachodnich demokracjach.

To z kolei może sprawić, że jutrzejsi populiści nie będą mieli wyboru i wreszcie będą musieli przekroczyć Rubikon, aby uniknąć całkowitej eliminacji, działając tak jak Cezar, aby uratować Rzym (Zachód) i jego cywilizację przed samozniszczeniem – przynajmniej na kilka stuleci. Jak powiedziałem, nie postrzegam Trumpa jako kogoś, kto ma duże szanse przekroczyć ten Rubikon – choć kto wie? Niezależnie od tego, młodsza, dynamiczna, pomysłowa, a przede wszystkim pozbawiona skrupułów postać może prędzej czy później pójść na całość i zostać nowym Cezarem republiki amerykańskiej. To samo może stać się również na Starym Kontynencie, a samobójcza rewolucja liberalnej lewicy w znacznym stopniu się do tego przyczyni.

Czytaj Więcej

Jerzy Kwaśniewski: Powstrzymajmy frontalny atak na małżeństwo i rodzinę

Na stronie Rządowego Centrum Legislacji opublikowano projekt „ustawy o rejestrowanych związkach partnerskich”, wraz z całym pakietem ustaw towarzyszących. Liczące ponad 300 stron dokumenty zakładają ingerencję w ponad 200 ustaw! Nawet ustawy o Policji, o Straży Granicznej i Państwowej Straży Pożarnej muszą dostosować się do żądań aktywistów LGBT. To totalne przeoranie systemu prawnego.

 

Ustawa o „rejestrowanych związkach partnerskich” ogłoszona

Autorami projektu są radykalni politycy koalicji Donalda Tuska, których reprezentuje minister ds. równości – Katarzyna Kotula. Twórcy propozycji legislacyjnej otwarcie pokazują, że jedynymi beneficjentami ustawy mają być homoseksualiści, chcący udawać małżeństwo. Politykom nie przeszkadza przy tym, że Konstytucja RP jasno mówi o „małżeństwie jako związku kobiety i mężczyzny”. Do dotychczasowego rządowego bezprawia dodany ma być zatem atak na naturalną i konstytucyjną wyjątkowość małżeństwa. Ale to nie pierwszy taki atak.

Podobną ustawę próbowała forsować lewica w czasie poprzedniego rządu Donalda Tuska, w projekcie z 2011 roku. Wówczas Sąd Najwyższy stanowczo zaoponował, pisząc w swojej opinii, że tworzenie imitacji małżeństwa jest jednoznacznie sprzeczne z konstytucyjnym „zakazem zrównania związku osób tej samej płci z małżeństwem”. Przeciwnie, ustawodawca ma konstytucyjny obowiązek wprowadzania „unormowań o charakterze protekcyjnym i promocyjnym” wobec rodziny i małżeństwa, które są instytucjami niezbędnymi dla trwania narodu i państwa.

Genderowe przeoranie systemu prawnego

Tym razem atak na małżeństwo ma bezprecedensową skalę. Liczące ponad 300 stron dokumenty zakładają ingerencję w ponad 200 ustaw! Nawet ustawy o Policji, o Straży Granicznej i Państwowej Straży Pożarnej muszą dostosować się do żądań aktywistów LGBT. To totalne przeoranie systemu prawnego.

Osoby o skłonnościach homoseksualnych będą mogły rejestrować swoje związki w urzędach stanu cywilnego, ale też – tak jak małżeństwa – wspólnie rozliczać podatki, a nawet uczestniczyć w sprawowaniu pieczy nad dziećmi adoptowanymi przez partnerów. Nowe przepisy szczegółowo regulują nawet nadawanie dziecku nazwiska homoseksualnego „partnera” biologicznego rodzica. To już zupełnie otwarta realizacja postulatu homoadopcji.

A to tylko niewielki wycinek zmian. Pakiet przewiduje, że „związki partnerskie” będą imitować konstytucyjną instytucję małżeństwa w każdym aspekcie. Regulują nawet zasady wspólnego zamieszkiwania (i wymuszania wyprowadzki), pobierania wdowiej renty rodzinnej, alimentów po ustaniu „partnerstwa”. Tworzą także imitację wspólnoty majątkowej, a uchodźcom pozwalają… ściągać do Polski ich homoseksualnych partnerów. Mnożąc absurdy planowanej nowelizacji można wskazać, na zapisane w niej prawo żołnierzy zawodowych do… zabierania homopartnerów na misje. Rzecz jasna na koszt podatników. Nie powinno zatem dziwić, że nowemu partnerowi zmarłego będzie też przysługiwała uprzywilejowana wobec dzieci zmarłego pozycja w prawie spadkowym. Nawet, jeżeli rodzic nie pozostawił testamentu.

Musimy udaremnić plany lewicy!

Trzeba ten projekt zablokować. Tak, jak udało się to w przeszłości z projektami z 2003 i 2011 roku. Jeżeli taka ustawa wejdzie w życie, odwrócenie jej niszczycielskich skutków będzie niemal niemożliwe. Zmiana prawa wywiera bowiem skutki społeczne. Do tego dochodzi ochrona praw nabytych i powstałe relacje majątkowe. Radykałowie są tego świadomi i dlatego z taką determinacją podjęli tę walkę.

Rolą Instytutu Ordo Iuris w tej sytuacji jest wyjaśnianie skutków bezgranicznie radykalnego projektu.

Lada moment opublikujemy pierwszą analizę całego, 300-stronnicowego projektu. Cytując opinię Sądu Najwyższego sprzed 13 lat, przypomnimy, że mimo unikania przez autorów projektu słowa „małżeństwo”, ogół uprawnień przyznawanych partnerom nie różni się w sposób istotny od uprawnień zarezerwowanych w polskim systemie prawnym wyłącznie dla małżonków, co stanowi naruszenie nałożonego na ustawodawcę obowiązku szczególnej ochrony i promocji małżeństwa, jako trwałego związku heteroseksualnego.

Nasz głos w debacie nad ustawą minister Kotuli jest tym ważniejszy, że na liście organizacji, które rząd zaprosił do udziału w konsultacjach, są wyłącznie organizacje wspierające aktywistów LGBT, takie jak Kampania Przeciw Homofobii, Stowarzyszenie Miłość Nie Wyklucza, Fundacja Tęczowe Rodziny czy Fundacja Trans-Fuzja.

Aby silny sprzeciw wobec uderzenia w naturalną, potwierdzoną konstytucyjnie definicję małżeństwa wybrzmiał w konsultacjach społecznych projektu, włączymy się w nie, przedkładając nasze uwagi. Jednocześnie zachęcamy do uczestnictwa w konsultacjach wszystkie organizacje obrońców życia, małżeństwa i rodziny. Nie możemy pozwolić, aby zostały one zdominowane przez przekaz radykałów.

Czas ujawnić konsekwencje ataku na małżeństwo!

Chcąc pokazać Polakom konsekwencje zrównywania związków jednopłciowych z małżeństwami, przygotowujemy też odrębną publikację poświęconą tej tematyce. Opiszemy w niej proces niszczenia instytucji małżeństwa, jego społeczne konsekwencje i rolę, jaką w tym procesie odgrywa instytucja „związku partnerskiego”. Wskażemy, w jaki sposób wprowadzanie konkurencyjnej wobec małżeństwa instytucji uruchamia dynamiki szkodliwe nie tylko dla dzieci, ale także dla dorosłych.

Przypominamy też polskim politykom, że trwałą ochroną przed niszczeniem małżeństwa byłoby przyjęcie Konwencji o prawach rodziny, napisanej przez Instytut Ordo Iuris w 2019 roku. Wówczas otrzymała wsparcie dziesiątek organizacji społecznych z naszego regionu Europy, a polski rząd udzielił jej politycznego poparcia. Jednak na słowach się skończyło… Następny konserwatywny rząd musi podjąć ten temat na poważnie!

Jeśli projekt „ustawy o związkach partnerskich” trafi pod obrady Sejmu, musimy zmobilizować Polaków do wyrażenia sprzeciwu, aby parlamentarzyści odrzucili antyrodzinną ustawę. Jak pokazuje praktyka, można przekonać do tego niektórych posłów większości parlamentarnej. Gdy w lipcu Sejm procedował proaborcyjny projekt Lewicy, przeprowadziliśmy skuteczną kampanię społeczno-informacyjną, wywierając nacisk na parlamentarzystów, którzy odrzucili projekt ustawy.

Musimy uświadomić parlamentarzystom i zwykłym ludziom, że wprowadzenie tzw. związków partnerskich nie zaspokoi żądań radykałów. Wręcz przeciwnie – ośmieli to lobby LGBT do wysuwania kolejnych skrajnych roszczeń. Wprost przyznała to Minister ds. Równości Katarzyna Kotula, mówiąc kilka miesięcy temu, że po wdrożeniu w Polsce „związków partnerskich” przyjdzie pora na całkowite zrównanie związków jednopłciowych z małżeństwami.

Za rewolucyjną ustawą stoi wielki, międzynarodowy kapitał. Ten sam, który wysyła platformy i pracowników na Parady Równości, a w kontrolowanych mediach cenzuruje wszelką krytykę ideologii LGBT – wspierając nawet tranzycyjne okaleczanie dzieci i wulgarną, pornograficzną edukację w szkołach.

Przeciwko tej sile trzeba obudzić wielką koalicję normalności. Polskie rodziny, wspólnoty katolickie, zdroworozsądkowe środowiska samorządowe. Tylko Instytut Ordo Iuris ma obecnie potencjał do tego, by podjąć się zadania budowy i koordynacji ruchu oporu.

Jeśli pozostaniemy bierni, lobby LGBT zmieni setki ustaw i w całym systemie prawnym zakorzeni przywileje wynikające wyłącznie z homoseksualnych praktyk i kłamliwie zrówna je z głębią społecznej i kulturowej roli małżeństwa.

 

Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris

 

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

23.10.2024

Anna Łabno: Trybunał Konstytucyjny - sąd czy organ kontroli prawa?

Fundamentem demokratycznego państwa są sądy i choć nie twierdzi się tego o Trybunale Konstytucyjnym, to jednak w Polsce nikt nie wyobraża sobie demokracji bez Trybunału Konstytucyjnego. Na dodatek najczęściej nie zauważa się, że to organ państwa, który tylko pewne cechy ma wspólne z sądem. Dlatego warto zastanowić się nad specyfiką tego organu. Tym bardziej, że niedawno uchwalona została nowa ustawa o Trybunale Konstytucyjnym oraz przepisy do niej wprowadzające a Prezydent RP skorzystał ze swej kompetencji do wszczęcia prewencyjnej kontroli konstytucyjności, którą realizuje na zasadzie wyłączności i przesłał ją do Trybunału Konstytucyjnego. To powinno nas to skłonić do pewnych refleksji, przede wszystkim na temat sądowego charakteru tego organu władzy i jego apolityczności.

 

Początki Trybunału Konstytucyjnego w Polsce

 

Tematyka dotycząca Trybunału Konstytucyjnego jest obszerna i wielowątkowa, zwłaszcza w Polsce jest to zagadnienie szczególnie wieloaspektowe. Przyczyn tego należałoby upatrywać w historycznych uwarunkowaniach powstania Trybunału, a następnie jego rozwoju po 1989 r.  Powstał w wyniku politycznych zmian zapoczątkowanych reformami Sierpnia 1980 r. i programu NSZZ Solidarność. W 1982 r. nastąpiła konstytucjonalizacja Trybunału Konstytucyjnego, a następnie w 1985 r. uchwalona została ustawa o TK i organ ten rozpoczął swoją działalność.  Był instytucją ułomną, gdyż, co jest kwestią najważniejszą z punktu widzenia zakresu jego kognicji i skuteczności jego działania, jego wyroki o niekonstytucyjności ustawy, podlegały ocenie Sejmu.  Polityczna akceptacja stanowiska Trybunału była niezbędna, aby rozstrzygnięcie spowodowało skutek prawny. Wydawać by się mogło, że taki stan prawny powinien był ulec zmianie niezwłocznie po 4 czerwca 1989 r., ale obowiązywał przez cały okres tzw. transformacji ustrojowej, natomiast w praktyce przyjęto, że jeśli Sejm w terminie 6 miesięcy nie podejmie uchwały w sprawie wyroku orzekającego niekonstytucyjność, wchodzi on w życie. Ten stan prawny utrzymał się jeszcze częściowo po wejściu w życie Konstytucji z 1997 r., gdyż na mocy art. 239 ust. 1 Konstytucji z 1997 r.  jeszcze przez dwa lata orzeczenia o niezgodności z Konstytucją ustaw uchwalonych przed dniem jej wejścia w życie nie są ostateczne i podlegają rozpatrzeniu przez Sejm, który może je odrzucić większością 2/3 głosów.  Wprawdzie to zastrzeżenie dotyczyło ustaw sprzed obowiązywania nowej Konstytucji i tylko przez dwa lata, niemniej z punktu widzenia reformowania systemu politycznego Polski, jest to bardzo znacząca regulacja, która chyba jednak nigdy nie została poddana analizie.

 

Nowa polska Konstytucja miała swoje źródła polityczne w postanowieniach Okrągłego Stołu, w których jednak nie zdecydowano o zmianie statusu ustrojowego Trybunału. Bardzo dużo miejsca poświęcono reformie wymiaru sprawiedliwości i przyjęty wówczas kierunek zmian był politycznie i ustrojowo oparty o powszechnie akceptowane założenia demokratycznego państwa. Jak jednak wiadomo, to nie obrady Okrągłego Stołu nadały treść przemianom ustrojowym w Polsce, czego skutki są wyraźnie widoczne w regulacjach naszej Konstytucji oraz praktyce jej stosowania, ale powstały układ polityczny między „starą” władzą a częścią opozycji. Dotyczyło to wszystkich instytucji władzy, w tym również Trybunału Konstytucyjnego. Można by nawet stwierdzić, że w odniesieniu do Trybunału jest to szczególnie widoczne.

 

Pozycja Trybunału Konstytucyjnego w Konstytucji RP z 1997 r.

 

Aktualna Konstytucja Rzeczypospolitej, w rozdziale VIII reguluje nie tylko pozycję sądów, ale także trybunałów, których ustanawia dwa - Trybunał Konstytucyjny i Trybunał Stanu. Różnica w użytych nazwach „sądy i trybunały” tylko pozornie nie ma podstaw w ich odmienności ustrojowej, ale jednak nie potrafimy zdecydować się na rozłączenie tych instytucji i poświęcenie im odrębnych rozdziałów. A byłoby to chyba dobrym rozwiązaniem, ponieważ wprowadziłoby wyraźne formalne rozróżnienie pomiędzy tymi instytucjami. W odbiorze społecznym mogłoby również przynieść dobre efekty, gdyż ułatwiłoby zrozumienie odrębności funkcjonalnej tych organów. Jednak nie można byłoby ograniczyć się tylko do takiej zmiany. Rzeczywista reforma Trybunału musiałaby objąć również szczegóły regulacji konstytucyjnej.

 

Trybunał Konstytucyjny to nie jeden z wielu sądów składających się na wymiar sprawiedliwości, ale instytucja mająca tylko pewne cechy sądu, przede wszystkim wykonująca funkcję kontroli konstytucyjności prawa, co szczegółowo uregulowane jest w art. 188 Konstytucji.  Kontrola konstytucyjności prawa służy zachowaniu praworządności w państwie, a więc rządów prawa, a nie ludzi. Zgodnie z art. 7 Konstytucji RP z 1997 r. władza działa na podstawie i w granicach prawa i jest to najbardziej ścisłe ujęcie zasady rządów prawa. Działanie władzy w zgodzie z tą zasadą pozwala jednostce zachować wolność, ale by rzeczywiście stało się to realne musi być spełniony warunek sine qua non, a mianowicie sądownictwo winno działać w oparciu o powszechnie uznane zasady demokratyczności. Chodzi tu o sądy sprawujące wymiar sprawiedliwości, czyli jak stanowi art. 175 ust. 1 Konstytucji, Sąd Najwyższy, sądy powszechne, sądy administracyjne oraz sądy wojskowe. W tym katalogu nie pomieszczono Trybunału Konstytucyjnego, a to właśnie ten organ, obok sądów, wzbudza najwięcej kontrowersji i na nim skupiona jest uwaga Premiera Donalda Tuska.  Odpowiedź na pytanie, dlaczego przyjęto taką regulację, nie jest trudna.

 

Trybunał Konstytucyjny jest sądem nad prawem, jak to wynika z art. 188 Konstytucji, nie zaś sądem nad faktami i ta cecha odróżniająca go od sądów wymiaru sprawiedliwości ma decydujące znaczenie dla jego klasyfikacji ustrojowej. Podstawowym zadaniem, które realizować ma Trybunał Konstytucyjny jest więc ochrona konstytucyjności norm niższego rzędu, czyli ich zgodności z ustawą zasadniczą. Szczególne znaczenie ma orzeczenie o niekonstytucyjności, gdyż powoduje usunięcie normy lub całego aktu prawnego z systemu prawa. Jest to istotne tym bardziej, że, oprócz skutku w zakresie obowiązywania prawa, następuje również skutek o charakterze politycznym. Każdy akt prawny realizuje określoną decyzję polityczną, co odpowiada zasadzie legalizmu, zgodnie z którą władza działa na podstawie i w granicach prawa. Każde działanie władzy wyraża się w określonym akcie prawnym. W ten sposób realizujemy zasadę legalizmu, co stanowi jednocześnie wykonanie postulatów państwa prawnego z art. 2 Konstytucji RP. W ten sposób kształtuje się państwo praworządne. Jednocześnie ujawnia się jakby „druga strona medalu”, gdyż wykonanie kompetencji Trybunału Konstytucyjnego powoduje także skutki polityczne. Akt prawny lub jego poszczególne normy zostają usunięte z systemu prawnego, a więc zakwestionowany zostaje określony kierunek polityki państwa. Przepisy nowej ustawy nie wchodzą w życie i konsekwencją tego może być zahamowanie polityki władzy rządzącej. W pewnych okolicznościach faktycznych może to mieć bardzo duże znaczenie. Nietrudno więc zauważyć, że Trybunał Konstytucyjny posiada ogromną władzę, zwłaszcza gdy uznaje niekonstytucyjność norm ustawy lub też aktów prawa międzynarodowego czy Unii Europejskiej.

 

W szczególności trzeba wskazać konsekwencje uznania niekonstytucyjności postanowień ustawy, która jest aktem Sejmu, a więc organu reprezentującego Naród. Zgodnie z art. 4 ust. 1 Konstytucji, „władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”. A więc ustawa jest aktem prawnym reprezentanta Narodu, który na mocy art. 96 ust. 2 Konstytucji powołał Sejm w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich i proporcjonalnych oraz w głosowaniu tajnym. A to oznacza, że uznanie niekonstytucyjności i następnie eliminacja norm stanowi ingerencję Trybunału w zakres kompetencji ustawodawczych Sejmu. Tych konsekwencji, tak w doktrynie prawa, jak i w praktyce politycznej, nie kwestionuje się, tak więc nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z naruszeniem trójpodziału władzy. Oprócz tego skutkiem jest ograniczenie władzy suwerena, które dokonuje się poprzez kontrolę i (zgodnie z art. 190 ust. 1 Konstytucji) ostateczność wyroku w sprawie konstytucyjności ustawy, gdyż nie wchodzi w życie bądź przestaje obowiązywać norma prawa uchwalona przez Sejm, a więc organ reprezentacji Narodu. Jednakże uznaje się, że korzyści wynikające z kontroli konstytucyjności prawa przewyższają negatywne konsekwencje naruszenia podziału i równowagi władzy oraz ograniczenia władzy suwerena.

 

W działalności TK następuje zderzenie koncepcji rządzenia władzy politycznej stanowiącej ustawy z władzą kontrolującą konstytucyjność tych aktów prawnych, wykonywaną w ramach funkcji kontroli konstytucyjności prawa. I bynajmniej nie jest to sytuacja charakterystyczna tylko dla Polski.  Wystarczy odwołać się do praktyki działania Sądu Najwyższego w Stanach Zjednoczonych. Ale to w Polsce doszło do tak silnego konfliktu politycznego. Władza Trybunału jest bowiem mocnym narzędziem w utrzymaniu kierunku przyjętej polityki lub jego zmiany, gdyż ma on ku temu odpowiednie środki prawne. Zwłaszcza wtedy nabierają one szczególnego znaczenia, gdy działa w warunkach istnienia dwóch obozów politycznych o niemal całkowicie sprzecznych wizjach statusu politycznego i rozwoju Polski. Konflikt w Polsce dotyczy kwestii fundamentalnej, gdyż ochrony suwerenności Rzeczpospolitej oraz zachowania jej dziedzictwa narodowego i kulturowego. A więc ma charakter czysto polityczny. Czy w takiej sytuacji wystarczy przeprowadzić reformę Trybunału Konstytucyjnego? Czy może istnieje potrzeba dokonania czegoś więcej niż wprowadzenia nowych regulacji, zwłaszcza takich, jakie znajdujemy w nowej ustawie o Trybunale Konstytucyjnym?

 

Próba reformy Trybunału Konstytucyjnego - problem ograniczenia polityczności

 

Trybunał Konstytucyjny, niezależnie od tego, jak będzie ukształtowany organizacyjnie i jaki będzie zakres jego kompetencji (gdyż wykonuje ich jeszcze kilka oprócz badania konstytucyjności prawa, jak na przykład rozpatrywanie skarg konstytucyjnych), zawsze jest uprawniony do kontroli hierarchicznej zgodności norm prawnych i zawsze będzie to powodowało konsekwencje, o których wyżej była mowa.  Natomiast zawsze można dążyć do ograniczenia upolitycznienia jego składu i doktryna prawa konstytucyjnego wielokrotnie takie postulaty przedstawiała. Nigdy jednak nie znalazły poparcia w środowisku politycznym. Nie wydaje się również, by ustawa z 13 września 2024 r. o Trybunale Konstytucyjnym i ustawa wprowadzająca ten akt dawały realną szansę na wprowadzenie reguł, które pozwoliłyby na poprawną prawnie i politycznie koegzystencję Sejmu jako reprezentanta suwerena i Trybunału Konstytucyjnego jako merytorycznego kontrolera konstytucyjności prawa.  Spójrzmy zatem, co stoi na przeszkodzie, by tak się stało.

 

W pierwszej kolejności, idąc za dotychczasowym tokiem rozważań, istotna jest kwestia większości niezbędnej do powołania na stanowisko sędziego Trybunału Konstytucyjnego. Ustawa uchwalona we wrześniu 2024 r. przewiduje jeszcze kilka innych ograniczeń dopuszczalności kandydowania, , jak 4-letni okres zakazu kandydowania po zakończeniu wykonywania mandatu poselskiego, gdyż największe znaczenie ma realna politycznie zdolność Sejmu do powołania konkretnego kandydata. Ostatecznie to kryterium jest decydujące dla ustalenia stopnia upolitycznienia działalności orzeczniczej Trybunału Konstytucyjnego, tym bardziej jeśli uwzględni się obowiązującą posłów dyscyplinę klubową. Nowa ustawa przewiduje w art. 16 ust. 1 zmianę niezbędnej większości, z dotychczas obowiązującej bezwzględnej, na 3/5 głosów uzyskanych w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów, co oznacza konieczność poparcia przez co najmniej 276 głosów. Nie jest to łatwe, co wyraźnie można zauważyć także w aktualnej kadencji Sejmu. Koalicja rządząca dysponuje zaledwie większością 248 głosów i zdobycie potrzebnych jeszcze przynajmniej 28 byłoby trudne. Jednak art. 16 ust. 2 ustawy przewiduje swego rodzaju regulację „ratującą”, gdyż w przypadku, gdy nie dojdzie do powołania sędziego, kadencja dotychczasowego ulega wydłużeniu aż do powołania następcy. To rozwiązanie z jednej strony bynajmniej nie likwiduje pata, który może w praktyce powstać, gdy nie dojdzie do porozumienia w Sejmie umożliwiającego wybór nowego sędziego, a po drugie można traktować je jako swoiste umożliwienie zachowania dotychczasowego kierunku orzeczniczego. Przede wszystkim jednak taka regulacja narusza art. 194 ust. 1 Konstytucji przewidujący jednorazową 9 letnią kadencję sędziego TK, zwłaszcza, że ustawa nie uwzględnia żadnych ograniczeń wykorzystania możliwości przedłużenia kadencji.

 

Ustawa o TK nie tylko wprowadziła zmianę większości potrzebnej do powołania sędziego, ale również w art. 18 ust. 1 poszerzyła katalog podmiotów uprawnionych do zgłoszenia jego kandydatury. W związku z tym, uprawnienie to przysługiwałoby nie tylko (jak to  jest aktualnie) Prezydium Sejmu i grupie pięćdziesięciu posłów, ale również Prezydentowi Rzeczypospolitej Polskiej, grupie co najmniej trzydziestu senatorów, Zgromadzeniu Ogólnemu Sędziów Sądu Najwyższego, Zgromadzeniu Ogólnemu Sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego, Krajowej Radzie Radców Prawnych, Naczelnej Radzie Adwokackiej oraz Krajowej Radzie Prokuratorów. Katalog podmiotów o jednoznacznie politycznym charakterze został więc poszerzony o reprezentantów wyselekcjonowanych organizacji zawodów prawniczych, ale decyzja o powołaniu należy nadal do większości parlamentarnej. I jeśli pozytywnie ocenić przyjęty kierunek zmian, to można mówić jedynie o osłabieniu oddziaływania politycznego, ale bynajmniej nie doszło realnie do jego wyeliminowania. Niemniej warto podejmować wysiłki, aby w jak największym stopniu ten wpływ ograniczyć. Wydaje się, że korzystnym uzupełnieniem przyjętej regulacji byłoby wprowadzenie zróżnicowanej kadencji sędziów, dzięki czemu nie byliby bezpośrednio powiązani z konkretną większością sejmową. Taką propozycję zawierał jeden z projektów, które pojawiły się na scenie politycznej, ale jednak nie znalazł poparcia. Trudno więc nie postawić pytania, czy rzeczywiście reforma Trybunału Konstytucyjnego ma prowadzić do ograniczenia jego polityczności?

Potwierdzeniem tych wątpliwości są także uregulowania ustawy wprowadzającej przepisy ustawy o TK. Przede wszystkim te, które uznają nieważność i brak skutków prawnych orzeczeń TK, które zostały wydane w składzie orzekającym, w którym zasiadała osoba uznawana za tzw. neosędziego, czyli osoba nieuprawniona do orzekania. Przyjęcie takiego unormowania spowoduje uznanie za nieważne około stu wyroków, czego konsekwencją będzie zarówno naruszenie dóbr osób nimi dotkniętych, jak też chaos prawny i ustrojowy. Przyjęcie takich regulacji stanowi kwintesencję upolitycznienia reformy Trybunału Konstytucyjnego, gdyż dla korzyści politycznych koalicja rządząca łamie Konstytucję RP. Dotyczy to art. 190 ust. 1 Konstytucji, który stanowi o ostateczności orzeczeń Trybunału, a także art. 10 Konstytucji, zgodnie z którym system władzy w Polsce opiera się na podziale i równowadze władzy, a także art. 194 ust. 1 i art. 195 ust. 1, które określają status sędziego TK. Trzeba podkreślić, że naruszenie statusu sędziego dotyczy jego konstytutywnych cech, jak przede wszystkim niezawisłość i podległość wyłącznie Konstytucji.

 

W ramach realizacji procedury ustawodawczej doszło do politycznej ingerencji w treść postanowień Konstytucji i arbitralnej decyzji o zmianie jej treści. Trzeba wyraźnie zaznaczyć, że nawet Sejm jest podporządkowany Konstytucji i nie jest władny tworzyć instytucji prawnych, jak „osoba nieuprawniona do orzekania” niezależnie od celu, który temu przyświeca, a przede wszystkim dla osiągania jakichkolwiek korzyści politycznych. 

 

Na kanwie prowadzonych rozważań trzeba zauważyć, że wszelkie zmiany, a zwłaszcza tak fundamentalne, jak reforma Trybunału Konstytucyjnego, wymagają koncyliacyjnego podejścia wszystkich sił politycznych, jednak przede wszystkim większości parlamentarnej, która dysponuje możliwością samodzielnego przyjęcia nowej regulacji. Żadna reforma nie będzie skuteczna, jeśli jej celem jest polityczne zniszczenie przeciwnika, a przyjmowane regulacje łamią Konstytucję. A tak właśnie wypada ocenić próbę reformy Trybunału Konstytucyjnego. Potwierdza to zamiar koalicji rządzącej eliminacji Trybunału Konstytucyjnego jako podmiotu władzy. Dodatkowym argumentem przemawiającym za słusznością takiej oceny są wypowiedzi polityków strony rządowej, a przede wszystkim Marszałka Sejmu RP Szymona Hołowni. Marszałek Sejmu jednoznacznie odrzuca powoływanie przez Sejm sędziów na wakujące miejsca, które będą się pojawiać już w grudniu 2024 r. w związku z upływem kadencji kilku sędziów. Ta zapowiedź kolejny raz oznacza złamanie Konstytucji, gdyż, zgodnie z art. 194 ust. 1 Konstytucji, Trybunał liczy 15 sędziów wybieranych indywidualnie przez Sejm na 9 lat. To droga do paraliżu działania Trybunału Konstytucyjnego, co ma istotne znaczenie zarówno dla stosunków wewnętrznych, a więc poszanowania zasady legalizmu ustanowionej w art. 7 Konstytucji oraz zasady demokratycznego państwa prawnego uregulowanej w art. 2 Konstytucji. Jednak oprócz tych oczywistych naruszeń Konstytucji pojawia się również kwestia zahamowania aktywności Trybunału ze względy na stosunki z Unią Europejską i przygotowywaną zmianę traktatów, której efektem ma być powołanie federalnego państwa unijnego. Podporządkowany politycznie Trybunał Konstytucyjny byłby bardzo pożądany.

 

Na zakończenie powrócić wypada do kwestii statusu ustrojowego Trybunału Konstytucyjnego. Czy nadal bylibyśmy skłonni uznać sądowy charakter tego organu? Czy może jednak, gdyby pokusić się o próbę reformy konstytucyjnej w Polsce zdecydować się na odrębny rozdział zatytułowany na przykład „Trybunał Konstytucyjny”? Może wystarczyłoby takie ujęcie, zwłaszcza gdyby jednocześnie dążyć, także poprzez gwarancje prawne, by w jak najmniejszym stopniu podlegał wpływom politycznym. Taka koncepcja ma pewne szanse realizacji tylko wtedy, gdy zrozumie się, że czym jest własne państwo i obywatelski obowiązek troski o nie. Tego właśnie zabrakło, gdy w 1989 r. próbowaliśmy odbudować Rzeczpospolitą.

 

Prof. Anna Łabno – konstytucjonalista, członek Rady Naukowej Instytutu Ordo Iuris

 

Czytaj Więcej
Wolności obywatelskie

22.10.2024

Traktat pandemiczny coraz bliżej. Czy suwerenność państw zostanie zachowana?

· W Genewie miało miejsce kolejne posiedzenie Międzyrządowego Organu Negocjacyjnego, czyli specjalnego gremium, powołanego przez WHO w celu przygotowania tekstu traktatu pandemicznego.

· Sam traktat to obecnie negocjowana umowa międzynarodowa, mająca na celu ustanowienie globalnego systemu zapobiegania i przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych.

· Na stronie internetowej INB opublikowano skondensowany tekst traktatu, będący efektem negocjacji prowadzonych do momentu rozpoczęcia 77. Sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia.

· W najnowszej wersji traktatu potwierdzono suwerenne prawo państw do stanowienia przepisów w ramach ich jurysdykcji oraz wskazano, iż decyzje podejmowane przez Konferencję Stron powinny być ustalane w drodze konsensusu.

· Istotne znaczenie ma również dodanie „równości płci” (gender equality) do zasad projektu tej umowy międzynarodowej oraz postanowienia o eliminacji wszelkich form nierówności i dyskryminacji kobiet pracujących w opiece zdrowotnej i społecznej.

· Następne posiedzenie INB planowane jest na pierwszą połowę listopada.

 

Brak porozumienia co do treści traktatu

W dniach od 9 do 20 września tego roku miało miejsce 11 posiedzenie Międzyrządowego Organu Negocjacyjnego (Intergovernmental Negotiating Body - INB), czyli gremium, które z ramienia WHO odpowiada za przygotowanie tekstu nowej umowy międzynarodowej. Ma ona na celu stworzenie międzynarodowego systemu odpowiedniego poziomu gotowości, zapobiegania i przeciwdziałania rozprzestrzenianiu się chorób zakaźnych. Prace nad traktatem pandemicznym, bo tak powszechnie nazywa jest opracowywana umowa, są rezultatem doświadczeń z okresu pandemii COVID-19.

Prace prowadzone WHO, w tym część propozycji przepisów traktatu, wzbudziły jednak liczne zastrzeżenia i kontrowersje, związane przede wszystkim z możliwością ograniczenia suwerenności państw członkowskich, zwiększeniem kompetencji WHO czy możliwością ograniczenia prawa do wolności słowa pod pozorem zwalczania „dezinformacji” oraz „informacji wprowadzających w błąd”. W efekcie liczne wątpliwości oraz brak porozumienia pomiędzy państwami członkowskimi WHO doprowadziły finalnie do znacznego opóźnienia prac nad traktatem uniemożliwiając, wbrew początkowym planom, przyjęcie jego ostatecznej wersji na 77. Sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia (WHA) na przełomie maja i czerwca tego roku.

Po zakończeniu 11 posiedzenia INB w Genewie, na stronie internetowej INB opublikowano, ujednoliconą wersję traktatu z 27 maja, która była podstawą (wtedy nieudanych) negocjacji na sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia. Tak więc komentowany projekt jest w istocie podsumowaniem ponad dwuletniego procesu negocjacyjnego, zmierzającego do przyjęcia wspomnianej umowy międzynarodowej.

WHO koordynuje globalne działania w zakresie zdrowia

W preambule zdecydowaną większość postanowień pozostawiono bez zmian, a dalsze niewielkie korekty polegają przede wszystkim na modyfikacji sposobu sformułowania części postanowień oraz na dodaniu nowych jednostek redakcyjnych. Jako exemplum można wskazać pkt 1, gdzie nieznacznie przeformułowano zdanie mówiące o głównej odpowiedzialności państw za zdrowie i dobrobyt swoich narodów oraz za prowadzenie polityki antypandemicznej, nie zmieniając jednak istoty tego uregulowania.

W całkowicie niezmienionej formie pozostawiono sformułowanie mówiące o znaczeniu WHO jako organu koordynującego i kierującego międzynarodowymi działaniami w dziedzinie zdrowia, w tym zwłaszcza w zakresie zwalczania pandemii (pkt 3) oraz odwołanie do Konwencji w sprawie likwidacji wszelkich form dyskryminacji kobiet z 1979 roku (pkt 5). W preambule podkreśla się również znaczenie budowania zaufania i zapewnienia terminowej wymiany informacji w celu zapobiegania dezinformacji, informacji wprowadzających w błąd i stygmatyzacji (pkt 13). Jeśli chodzi o nova, to warto zwrócić uwagę na pkt. 1bis, gdzie podkreślą się m.in., że „odpowiednie zainteresowane strony są odpowiedzialne za dążenie do przestrzegania celu niniejszego traktatu”.

W art. 1, zawierający definicje legalne stworzone na potrzeby projektu Traktatu, wprowadzono kilka zmian, koncentrujących się przede wszystkim wokół wskazania możliwości alternatywnego sformułowania poszczególnych przepisów, co wynika z rozbieżności powstałych w trakcie procesu ustalania treści tych jednostek redakcyjnych.

Godną odnotowania jest propozycja dodania nowego punktu art. 1 j, gdzie podkreśla się, iż, na gruncie traktatu, odniesienia do „transferu technologii” oznaczają „warunki wynegocjowane i zaakceptowane przez Umawiające się Strony, bez uszczerbku dla innych środków, które Państwa-Strony mogą podjąć zgodnie z ich ustawodawstwem krajowym, pod warunkiem, że takie ustawodawstwo i działania są zgodne z odpowiednimi normami międzynarodowymi dotyczącymi własności intelektualnej”. Powyższą propozycję należy odczytywać jako odpowiedź na obawy części państw-stron i ekspertów, którzy twierdzili, iż pewne postanowienia wcześniej publikowanych projektów traktatu mogą uderzyć w krajowe unormowania dotyczące własności intelektualnej. W okresie pandemii COVID-19 pojawiły się bowiem głosy, iż w kontekście zagrożenia pandemicznego część praw dotyczących własności intelektualnej, np. patentów co do szczepionek, powinno być zawieszonych w celu ułatwienia transferu technologii.

Suwerenność uszanowana?

W art. 2, określającym cele projektu traktatu nie wprowadzono żadnych zmian. Pewne modyfikacje zawarto natomiast w projekcie art. 3, dotyczącym zasad, którymi strony będą się kierować przy wdrażaniu postanowień traktatu oraz by osiągnąć jego cele. W komentowanym przepisie zdecydowano się zachować w zmienionej formie sformułowanie stanowiące o „suwerennym prawie państw do stanowienia i wdrażania ustawodawstwa w ramach ich jurysdykcji”, zgodnie z „zasadami prawa międzynarodowego zapisanymi w Karcie Narodów Zjednoczonych i Konstytucji WHO” (art. 3 ust. 1). Ta zmiana sprowadza się do modyfikacji szyku zdania (przesunięcia poszczególnych wyrazów w tekście).

Do określonej w art. 3 ust. 2 zasady pełnego poszanowania godności, praw człowieka i podstawowych wolności wszystkich osób zaproponowano zamieszczenie sformułowania o poszanowaniu prawa do rozwoju, niedyskryminacji, równości płci (gender equality) i ochrony osób znajdujących się w szczególnie trudnej sytuacji. Jednocześnie warto odnotować, iż, co do tej propozycji, w trakcie procesu negocjacyjnego pojawiły się rozbieżne poglądy.

Z pozostałych zmian warto zwrócić uwagę na postulat dodania nowego art. 3 ust. 5bis, zgodnie z którym jedną z zasad traktatu powinno być „pełne uznanie szczególnej sytuacji krajów rozwijających się, w szczególności małych rozwijających się państw wyspiarskich i krajów najsłabiej rozwiniętych w odniesieniu do zapobiegania pandemii, gotowości i reagowania”. Tę propozycję należy odczytywać w kontekście często podnoszonych różnić, występujących pomiędzy poszczególnymi państwami członkowskimi WHO, w odniesieniu do zasobów, środków finansowych czy możliwości zapobiegania i zwalczania rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych (chodzi głównie o biedniejsze państwa Afryki i Azji).

Walka z „nacjonalizmem szczepionkowym”

Istotne zmiany wprowadzono w art. 7 ust. 2, na podstawie którego państwa-strony podejmują odpowiednie środki w celu rozwoju, wzmocnienia, ochrony, zabezpieczenia, utrzymania i inwestowania w multidyscyplinarną, wykwalifikowaną, odpowiednią, przeszkoloną, krajową kadrę medyczną i opiekuńczą w celu zapobiegania sytuacjom kryzysowym w dziedzinie zdrowia. W ramach najnowszej aktualizacji propozycji brzmienia tego przepisu, państwa- strony byłyby zobowiązane do zapewnienia godnej pracy, ochrony bezpieczeństwa zdrowia psychicznego pracowników opieki zdrowotnej i społecznej m.in. poprzez eliminację wszelkich form nierówności i dyskryminacji oraz innych nierówności, takich jak nierówne wynagrodzenie i bariery napotykane przez kobiety (art. 7 ust. 2 lit. b).

W art. 13 należy odnotować usuniecie sformułowania występującego jeszcze w poprzedniej wersji projektu traktatu, zgodnie z którym podczas pandemii nadzwyczajne środki dotyczące handlu muszą być ukierunkowane, proporcjonalne, przejrzyste i tymczasowe oraz nie mogą stwarzać niepotrzebnych barier w handlu ani zakłóceń w łańcuchach dostaw produktów zdrowotnych związanych z pandemią (w poprzednim opracowaniu traktatu art. 13 ust. 4). Dodanie tego sformułowania do poprzednich wersjach projektu należy osadzić w kontekście niespotykanych uprzednio utrudnień w międzynarodowym handlu i ruchu osób, jakich świat doświadczył w okresie pandemii COVID-19, co związane było z wprowadzonymi wówczas, często bardzo surowymi, środkami sanitarnymi (jak np. ograniczenie lotów czy zamknięcie granic).

Jednocześnie należy zauważyć, iż podobnie sformułowany przepis dodano do nowego art. 13bis ust. 4. Ten fragment (art. 13bis) poświęcona jest zamówieniom i dystrybucji produktów zdrowotnych związanych z rozprzestrzenianiem się chorób zakaźnych.

W najnowszym projekcie traktatu zdecydowano się zachować w zmienionej formie przepis art. 13bis ust. 1, zgodnie z którym państwa-strony powinny dołożyć wszelkich starań, „aby w stosownych przypadkach podczas pandemii, zgodnie z prawem i/lub polityką krajową opublikować odpowiednie warunki swoich umów zakupu z producentami produktów zdrowotnych związanych z pandemią w najwcześniejszym możliwym terminie oraz wykluczyć postanowienia dotyczące poufności, które służą ograniczeniu takiego ujawnienia”. Z kontekstu tego przepisu należy wywnioskować, iż jego celem jest zwiększenia transparentności działań władz publicznych w kontekście wydatków na środki antypandemiczne, przede wszystkim szczepionki. W okresie pandemii COVID-19 w wielu krajach pojawiły się bowiem poważne wątpliwości dotyczące korupcji, nieprawidłowości czy marnotrawstwa w związku z zakupem różnych produktów medycznych.

Warto również odnotować art. 13bis ust. 6, zgodnie z którym „podczas pandemii każda ze Stron powinna unikać gromadzenia krajowych zapasów produktów zdrowotnych związanych z pandemią, które niepotrzebnie przekraczają ilości przewidywane jako potrzebne do zapewnienia krajowej gotowości i reagowania na pandemię”. Powyższą propozycję (pojawiającą się w zmienionej formule w poprzednim projektcie) trzeba odczytywać w kontekście tzw. „nacjonalizmu szczepionkowego” (vaccine nationalism), polegającego na działaniach określonych państw, które są niechętnego do dzielenia się swoimi zasobami (np. szczepionkami czy innymi produktami medycznymi) z pozostałymi krajami (zjawisko „nacjonalizmu szczepionkowego” nasiliło się zwłaszcza w okresie pandemii COVID-19).

Bez naruszenia wolności badań naukowych

Należy zauważyć, iż w art. 18 ponownie, tak jak poprzednim projekcie, nie zawarto żadnych przepisów dotyczących „zwalczania dezinformacji i informacji wprowadzających w błąd”. Jeszcze w marcowym projekcie, w treści art. 18 można było znaleźć postanowienia, zgodnie z którymi „Strony wymieniają się informacjami i współpracują, zgodnie z prawem krajowym, w zakresie zapobiegania informacjom wprowadzającym w błąd (misinformation) i dezinformacji (disinformation) oraz dążą do opracowania najlepszych praktyk w celu zwiększenia dokładności i wiarygodności komunikacji kryzysowej”. Powyższe propozycje spotkały się daleko idącą krytyką, podnoszoną w kontekście doświadczeń z okresu pandemii COVID-19, kiedy to wyrażanie jakichkolwiek zastrzeżeń wobec stosowanych wówczas środków antypandemicznych, nawet w oparciu o badania naukowe, często określano mianem „dezinformacji”.

W przepisach dotyczących finansowania postanowień traktatu dodano enigmatyczne sformułowanie, na mocy którego „Strony powstrzymują się od podejmowania jakichkolwiek środków, które mogą negatywnie wpłynąć na zrównoważone i przewidywalne finansowanie innych Stron do celów niniejszego traktatu” (art. 20 ust. 2 bis), przy jednoczesnym wskazaniu, iż w stosunku do komentowanego fragmentu pojawiły się „rozbieżne poglądy”.

Zdecydowano się na zachowanie, ze zmianami, przepisów o funkcjonowaniu Koordynującego Mechanizmu Finansowego (Coordinating Financial Mechanism), który ma działać pod nadzorem Konferencji Stron (Conference of the Parties) i być przed nią odpowiedzialnym. Tak jak w projekcie z kwietnia, Konferencja Stron ma przyjąć zakres zadań dla Mechanizmu oraz zasady jego funkcjonowania i zarządzania nim w ciągu 12 miesięcy od wejścia w życie Traktatu z tą zmianą, iż proponuje się, by ten zakres zadań został przyjęty expressis verbis w drodze konsensusu (art. 20 ust. 4).

Tak jak w poprzednich projektach, organem traktatowym ma być Konferencja Stron. Z poprawek do art. 21, określającego zasady działania i kompetencje tego gremium warto odnotować propozycję dodania art. 21 ust. 4bis, zgodnie z którym „wszystkie decyzje Konferencji Stron są podejmowane w drodze konsensusu, chyba że artykuły niniejszego traktatu lub regulamin wewnętrzny przyjęty zgodnie z ustępem 5 stanowią inaczej”. Celem komentowanej propozycji jest więc podkreślenie, iż decyzje ustalane przez Konferencje podejmowane są poprzez uzgodnione stanowisko wszystkich państw-stron, chyba że pozostałe przepisy traktatu lub regulaminu wewnętrznego przewidują wyjątek od tej zasady.

Co dalej?

Zgodnie z harmonogramem przedstawionym przez WHO w lipcu, następne - 12 posiedzenie INB planowane jest na 4 - 15 listopada tego roku. Według przytaczanego powyżej dokumentu, to właśnie na listopadowym spotkaniu zapadnie ostateczna decyzja odnośnie ewentualnego zwołania specjalnej sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia, na której może być ostatecznie przyjęty tekst traktatu pandemicznego (czyli przed sesją „zwykła” WHA, planowaną na maj 2025 roku).

Istotne znaczenie ma potwierdzenie w najnowszym projekcie suwerenności państw we wdrażaniu postanowień traktatu. WHO ma jednak pozostać globalnym koordynatorem w zakresie zdrowia, zwłaszcza w obszarze przeciwdziałania pandemiom. Na uwagę zasługuje również pozostawienie w preambule postanowień o zapobieganiu „dezinformacji”. Ich umieszczenie w finalnej wersji traktatu mogłoby bowiem prowadzić do ograniczenia wolności słowa i wolności badań naukowych.

 

Patryk Ignaszczak – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris

Czytaj Więcej

Emerytura rodzicielska – logiczna konsekwencja wprowadzenia renty wdowiej. Im więcej dzieci, tym wyższe świadczenia

· Na początku 2025 r. wejdzie w życie ustawa o „rencie wdowiej”, umożliwiająca „odziedziczenie” przez osoby starsze części świadczenia emerytalnego po zmarłych małżonkach.

· Prawica, w odróżnieniu od dogmatycznych liberałów oraz najbardziej radykalnej lewicy, zareagowała na ten postulat co do zasady przychylnie. Nowa instytucja słusznie bywa bowiem postrzegana jako kolejny wartościowy komponent dodany do „arsenału” polskiej polityki rodzinnej – swoista premia za pozostawanie aż do śmierci w związku małżeńskim zamiast w konkubinacie.

· Instytut Ordo Iuris wskazuje jednak, że oprócz zawierania małżeństw należy premiować także dzietność. Dlatego logiczną dopełnieniem renty wdowiej powinna być także emerytura rodzicielska (alimentacyjna) – mechanizm podwyższający emeryturę rodziców (także tych samotnych, których nie objęły korzyści z samej renty wdowiej) w zależności od liczby posiadanych dzieci, ich dochodów lub wysokości odprowadzanych przez te dzieci składek emerytalnych.

 

Renta wdowia – nowy komponent w „arsenale” polskiej polityki rodzinnej

 

Podczas ostatniego lipcowego posiedzenia przed sierpniowymi wakacjami poselskimi, Sejm uchwalił z istotnymi poprawkami obywatelski projekt ustawy wprowadzający rentę wdowią. Ustawa została niemal jednogłośnie poparta przez Senat i niezwłocznie podpisana przez Prezydenta RP. W dotychczasowym brzmieniu art. 95 ust. 1 ustawy emerytalno-rentowej stanowił, że „w razie zbiegu u jednej osoby prawa do kilku świadczeń przewidzianych w ustawie wypłaca się jedno z tych świadczeń – wyższe lub wybrane przez zainteresowanego”, a więc osoba, której przysługiwałaby renta rodzinna „odziedziczona” po zmarłym członku rodziny oraz inne świadczenie (np. własna emerytura), jest zmuszona do wyboru tylko jednego z nich. Renta rodzinna dla jednej osoby wynosi 85% świadczenia, które przysługiwałoby zmarłemu. Bezwzględny charakter art. 95 ust. 1 sprawiał, że wdowy i wdowcy powyżej lat 50, którzy do czasu śmierci małżonka utrzymywali wspólne gospodarstwo domowe, w momencie owdowienia tracili znaczną część środków finansowych. Uderzało to szczególnie w kobiety, które zdecydowały się w trakcie małżeństwa na nieodpłatną opiekę nad dziećmi i prowadzenie gospodarstwa domowego zamiast pracy zarobkowej, a zatem ich własna emerytura była nieporównywalnie mniejsza od świadczenia po zmarłym małżonku – czasem bywa wręcz niższa od minimalnej, jeżeli posiadają mniejszą liczbę dzieci niż 4, a więc nie obejmuje ich program „Mama 4+” wprowadzony ustawą z dnia 31 stycznia 2019 r. o rodzicielskim świadczeniu uzupełniającym. W celu zapobieżenia realnej deklasacji i pauperyzacji gospodarstw domowych emerytów, w debacie publicznej pojawił się postulat umożliwienia częściowego łączenia świadczenia własnego oraz po zmarłym małżonku, nazywany „rentą wdowią”. Po raz pierwszy postulat ten pojawił się w Sejmie w 2012 r. w w projekcie złożonym przez grupę posłów Sojuszu Lewicy Demokratycznej. W 2015 r. uległ on jednak dyskontynuacji, a koncepcja „renty wdowiej” powróciła do Sejmu dopiero w 2022 r. w kolejnym projekcie Lewicy. Po zatrzymaniu go w „zamrażarce sejmowej”, w 2023 r. projekt został złożony ponownie jako obywatelski, z poparciem ponad 200 tys. obywateli. Uchwalenie ustawy o rencie wdowiej zostało też zapowiedziane w punkcie 20 umowy koalicyjnej zawartej 10 listopada 2023 r. przez Koalicję Obywatelską, PSL, Polskę 2050 oraz Lewicę: „wprowadzimy rozwiązania zwiększające aktywność społeczną osób starszych oraz gwarantujące godne warunki dla seniorów po śmierci współmałżonka”. W dniu skierowania projektu do Komisji Polityki Społecznej i Rodziny, Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris opublikował swój komentarz do projektu pt. „Renta wdowia to dobre i potrzebne rozwiązanie, o ile, zgodnie z Konstytucją, będzie promować małżeństwo”.

 

W obecnej postaci projekt ustawy przewiduje nowelizację art. 95 oraz dodanie po nim art. 95a do ustawy emerytalno-rentowej, a także wprowadzenie analogicznych zmian do przepisów o świadczeniach mundurowych, rolniczych (KRUS) oraz wypadkowych. Od tej pory osoby uprawnione zarówno do własnego świadczenia, jak i do renty rodzinnej po zmarłym członku rodziny (np. wdowy i wdowcy po ukończeniu 50. roku życia), będą mogły wybrać wedle własnego uznania jedną z dwóch opcji: 100% renty rodzinnej po zmarłym (tj. 85% jego emerytury) + 15% (od 1 stycznia 2027 r. – 25%) własnego świadczenia, albo 100% własnego świadczenia + 15% (od 1 stycznia 2027 r. – 25%) renty rodzinnej po zmarłym. Łączne świadczenie to właśnie „renta wdowia”. Projektodawcy w uzasadnieniu stwierdzali, że „celem projektu jest zapobieżenie ekonomicznej degradacji gospodarstw domowych emerytów i rencistów wskutek śmierci małżonka. Zjawisko to, co do zasady nie występuje w przypadku osób pobierających najwyższe świadczenia emerytalno-rentowe. Z tych powodów projekt przewiduje maksymalną wysokość renty wdowiej”. Po poprawkach rządowych górny limit został znacząco obniżony – do wysokości 3-krotności minimalnej emerytury, która od 1 marca 2024 r. wynosi 1780,96 zł miesięcznie, zgodnie z komunikatem Prezesa ZUS z 14 lutego 2024 r., a zatem limit ten aktualnie wyniósłby 5342,88 zł brutto. Projektodawcy przewidywali, że „całościowe skutki finansowe wejścia w życie projektowanej ustawy zamkną się w kwocie 13 mld zł rocznie”. W komentarzu opublikowanym 30 lipca eksperci Centrum Analiz Ekonomicznych CenEA przyznali, że po poprawkach rządowych koszt renty wdowiej dla budżetu państwa wyniesie już tylko 11,1 mld rocznie. W głosowaniu z 26 lipca ustawa została uchwalona przytłaczającą większością – za projektem zagłosowało aż 425 posłów ze wszystkich ugrupowań politycznych reprezentowanych w 460-osobowym Sejmie. W 100-osobowym Senacie, w głosowaniu 31 lipca, ustawa została przegłosowana z kolei większością 80 głosów.

 

Liberałowie przeciw rencie wdowiej, lewica – za przyznaniem jej parom jednopłciowym

 

Na poziomie partyjnym, wokół postulatu wprowadzenia renty wdowiej wykrystalizował się ewidentny, rzadko spotykany konsensus polityczny. W debacie publicznej pojawiły się jednak także wyraźne głosy przeciwne temu pomysłowi i to z przynajmniej dwóch środowisk. Pierwsze z nich to środowisko liberałów. Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej” w artykule z 29 lipca stwierdził, że „projekt renty wdowiej to kolejna forma uprzywilejowania starszego pokolenia”. Kamil Sobolewski, główny ekonomista Pracodawców RP, stwierdził 24 lipca, że postulat renty wdowiej to „czysty populizm”, a „koszty nieadekwatne do korzyści eksplodują od 2027 roku”. Prezes fundacji Radykalne Centrum Marek Kułakowski w raporcie z 12 lipca wyraził opinię, że renta wdowia „stanowi pogłębienie dyskryminacji płciowej”, ale także: „temat renty wdowiej można by żartobliwie podsumować postulatem o wprowadzenie renty rozwodowej. Wszak w przypadku rozwodu zachodzi dokładnie ten sam mechanizm, tj. każde z byłych małżonków zostaje z wyższymi kosztami stałymi per capita”. Adam Suraj z „Obserwatora Gospodarczego” w artykule z 3 sierpnia stwierdził, że „w życie wejdzie kolejne ustawa zwiększające wydatki rządowe, całkowicie pomijająca kwestię związaną z ich pokryciem”. Z perspektywy czasu wydaje się jednak, że wątpliwości środowiska liberałów zostały w znacznej mierze rozwiane dzięki „oszczędnościowym” poprawkom rządowym. Drugim środowiskiem krytycznym wobec renty wdowiej było środowisko radykalnej lewicy, którego przedstawiciele wskazują, że jako element polityki socjalnej powinna ona przysługiwać tylko najbardziej ubogim wdowom i wdowcom, ale także, podobnie jak swego czasu w Niemczech, nie powinna być ograniczana tylko do osób, które do śmierci pozostawały w związku małżeńskim, ale wśród jej beneficjentów powinny znaleźć się także osoby tworzące konkubinaty (w tym również jednopłciowe). Joanna Solska z tygodnika „Polityka” w artykule z 25 lipca narzeka, że „parze żyjącej bez ślubu ten przywilej należeć się nie będzie”, a ustawa dyskryminuje „osoby, które są singlami i wychowywały dzieci samotnie albo w związkach nieformalnych, których jest przecież coraz więcej”. Lewicowy publicysta Piotr Szumlewicz krytykował Lewicę, że nie przewiduje w swoim projekcie „żadnych propozycji dla osób żyjących w związkach niesformalizowanych i dla osób samotnych czy singli”. Wielokrotnie podkreślał też, że, jego zdaniem, renta wdowia tylko dla małżeństw to postulat konserwatywny, nie lewicowy. W artykule dla „Gazety Wyborczej” z 1 sierpnia skwitował: „renta wdowia to mechanizm, który sprawia, że pozostawanie w małżeństwie jest jeszcze bardziej ekonomicznie opłacalne niż dotychczas”. W artykule z 23 listopada 2023 r. również Agnieszka Urazińska na łamach „Gazety Wyborczej” punktowała autorów projektu: „Nie pasuje do Lewicy […] zakładanie, że rodzina w Polsce to związek małżeński”. Swój sprzeciw wyrażali także samotni rodzice zrzeszeni w ramach nieformalnej grupy „Rodzice Solo – kontra”. W komentarzu dla Gazeta.pl z 7 lutego stwierdzili oni, że „wprowadzenie świadczeń wdowich będzie w znaczącym stopniu krzywdziło osoby długotrwale samotne, w tym samodzielnych rodziców”.

 

Mimo że w samej ustawie nie pojawiają się żadne sugestie rozszerzenia renty wdowiej na uczestników form pożycia alternatywnych wobec małżeństwa, to jednak postulat ten wynika wprost z opublikowanych 8 lipca 2024 r. założeń rządowego projektu ustawy wprowadzającej ustawę o rejestrowanych związkach partnerskich (nr UD88). Projektodawcy chcą przenieść na uczestników związków partnerskich (w tym homoseksualnych) cały szereg przywilejów, które, zgodnie z niekwestionowaną do tej pory wykładnią Konstytucji RP, przysługują jedynie małżeństwom – w tym m. in. właśnie renty rodzinnej, która już od połowy 2025 r. miałaby przybrać w określonych przypadkach charakter renty wdowiej. Przykładem państwa, w którym renta wdowia, początkowo przysługująca jedynie małżonkom została z czasem przyznana także homoseksualnym konkubentom, są Niemcy. Renta wdowia (Witwenrente und Witwerrente) aż do 1 stycznia 2005 r. przysługiwała jedynie małżonkom. W 2001 r. ustawą Lebenspartnerschaftsgesetz wprowadzono jednak instytucję homoseksualnych związków partnerskich, które już po trzech latach obdarzono tym przywilejem. Podobny scenariusz może czekać także Polskę, generując przy okazji dodatkowe miliardowe koszty na wspieranie konkubinatów zamiast małżeństw.

 

Renta wdowia pierwszym krokiem na drodze do emerytury rodzicielskiej dla wszystkich rodziców

 

Czekając na wejście w życie ustawy, czas powrócić do dyskusji nad kolejnym komponentem „arsenału” polskiej polityki rodzinnej, korzystając z faktu, że jest on aksjologicznie bliźniaczo podobny do renty wdowiej, jednak konstrukcyjnie nie opiera się na świadczeniu socjalnym sensu stricto. Instytut Ordo Iuris już w 2015 r. w publikacji pt. „Jakiej polityki rodzinnej potrzebuje Polska?” przytaczał przykład Francji, gdzie „na szczególne udogodnienia w zakresie świadczeń emerytalnych mogą liczyć rodzice trojga lub więcej dzieci. Przysługuje im wówczas podwyższenie świadczenia emerytalnego w wysokości 10% kwoty emerytury”. PWC wskazuje, że „narodziny każdego kolejnego dziecka powodują dodatkowy wzrost świadczenia o 5 proc., jednak ogółem przyrost nie może przekroczyć 30 proc. pierwotnej kwoty”. Z kolei w Estonii „istotnym udogodnieniem dla rodziców dzieci do lat 3 przewidzianym przez estońskiego ustawodawcę jest fakt, że na konto emerytalne jednego spośród nich (lub ustawowego opiekuna dziecka) budżet państwa odprowadza składkę w wysokości 4% średniego miesięcznego dochodu w tym kraju”. Podobnie w Wielkiej Brytanii system „przewiduje możliwość zaliczania okresu spędzonego na wychowaniu dzieci do uprawnień emerytalnych zarówno w podstawowym, jak i dodatkowym systemie ubezpieczeniowym. W przypadku emerytury podstawowej, okres opieki nad dzieckiem poniżej 16 roku życia może obniżyć wymagany staż pracy zarobkowej maksymalnie do 20. przepracowanych lat. W razie zaś emerytury dodatkowej, opieka nad dzieckiem poniżej 12.  roku życia gwarantuje dodatkowy dochód do sumy emerytalnej”. Z tej przyczyny Instytut Ordo Iuris w lutym 2019 r. wystąpił z propozycją rozwiązań, zgodnie z którymi, przy obliczaniu stażu pracy uprawniającego do emerytury, możliwe byłoby uwzględnianie czasu poświęconego na wychowanie dzieci, zaś do kapitału emerytalnego – doliczenie rodzicom dodatkowych składek. Do innych efektywnych propozycji należało wprowadzenie tzw. emerytury rodzicielskiej (alimentacyjnej), naliczanej na podstawie wynagrodzenia, jakie otrzymuje każde z dorosłych dzieci danej osoby. Możliwym rozwiązaniem mogłoby być także wprowadzenie bezpośredniego transferu części składek emerytalnych odkładanych przez pełnoletnie dzieci na świadczenia emerytalne ich rodziców.

 

Także w pakiecie propozycji pt. „W kierunku prawa przyjaznego rodzinie” z 2019 r., Instytut Ordo Iuris wysunął postulat uwzględnienia pracy związanej z wychowaniem dzieci w systemie emerytalnym: „przykładowa propozycja to umożliwienie dziecku dedykowania środków pochodzących z 4% podstawy wymiaru składki na konto emerytalne ZUS każdego ze swych rodziców. Oznacza to, że każde dziecko mogłoby przekazać na wskazane konta emerytalne środki odpowiadające maksymalnie 8% podstawy wymiaru składki. Uprawnionymi osobami byliby rodzice biologiczni lub adopcyjni, nie więcej niż dwie osoby. Pozostałe środki pochodzące ze składki emerytalnej byłyby księgowane na dotychczas przyjętych zasadach ogólnych. […] Alternatywą wobec przedstawionych rozwiązań może być obliczanie wysokości emerytury z uwzględnieniem liczby wychowanych dzieci i pracy włożonej w ten proces. Przykładem może być rozwiązanie przyjęte we Francji, gdzie po urodzeniu 3. dziecka emerytura jest podwyższana o 10%, a po urodzeniu kolejnych o dalsze 5%, do maksymalnej wartości 30%. Rozwiązanie o zbliżonym charakterze funkcjonuje także m. in. w Estonii”. Eksperci Instytutu przedstawili w związku z tym stosowne memorandum w sprawie koniecznych zmian prorodzinnych w polskim systemie emerytalnym.

 

Dzisiaj, po 5 latach od przedstawienia koncepcji emerytury rodzicielskiej (alimentacyjnej), warto przywrócić ten postulat do debaty publicznej. W międzyczasie był on przedmiotem debaty publicznej – w styczniu 2022 r. ówczesna pełnomocniczka rządu ds. polityki demograficznej Barbara Socha apelowała o „wypracowanie koncepcji komponentu rodzinnego w systemie emerytalnym”, a w czerwcu 2023 r. wprowadzenia emerytury rodzicielskiej domagał się Związek Dużych Rodzin 3 Plus, podkreślając, że byłaby to „forma docenienia wysiłków wychowawczych w okresie, gdy rodzice zakończą już aktywność zawodową”. Ponieważ wysokość emerytury rodzicielskiej nie zależałaby od arbitralnych regulacji ustawodawcy, tylko byłaby powiązana z zarobkami dzieci, stanowiłoby to pośrednią motywację dla obywateli, by nie poprzestawać tylko na jednym dziecku, ale starać się ich mieć jak najwięcej; by nie poprzestawać tylko na ich spłodzeniu, ale także wychować je jak najlepiej, by ich zarobki były jak najwyższe w czasie starości ich rodziców. Dopiero takie uregulowanie emerytury stanowiłoby rzeczywisty przykład „solidarności międzypokoleniowej” i pozwalałoby ponownie odzwierciedlić trud włożony w wychowanie dzieci w wysokości świadczenia przysługującego rodzicom.

 

Podsumowanie – emerytura rodzicielska przywróciłaby solidarność międzypokoleniową

 

„Rodzina i jej prawa są podmiotem” – jak czytamy w uzasadnieniu do projektu uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 21 października 2016 r. w sprawie ustanowienia Dnia Praw Rodziny. Rzeczywiście, ustawa zasadnicza ustanawia zasadę ochrony małżeństwa i rodziny (art. 18 Konstytucji RP) oraz obowiązek uwzględniania przez państwo dobra rodziny w swojej polityce społecznej i gospodarczej (art. 71 Konstytucji RP). Wprowadzenie emerytury rodzicielskiej jako kontynuacji renty wdowiej byłoby zbieżne ze stanowiskiem Trybunału Konstytucyjnego, który wyrokiem z dnia 18 maja 2005 r. (sygn. akt K 16/04) potwierdził, że „art. 18 jest wyrazem tej samej aksjologii, która inspirowała treść art. 71 Konstytucji” i „nakazuje podejmowanie przez państwo takich działań, które umacniają więzi między osobami tworzącymi rodzinę, a zwłaszcza więzi istniejące między rodzicami i dziećmi oraz między małżonkami”. W debacie publicznej słyszy się czasem głosy, upatrujące jednej z przyczyn rozerwania więzi rodzinnych i międzypokoleniowych we wprowadzeniu państwowych emerytur pod koniec XIX wieku. Ich zdaniem, aż do tej pory zależność między wychowaniem dzieci a zapewnieniem względnie godnej starości ich rodzicom była uznawana przez społeczeństwa za oczywistą (że nie do końca tak było, wiemy chociażby z noweli „Miłosierdzie gminy” polskiej pisarki Marii Konopnickiej z 1891 r.). Emerytura rodzicielska to postulat, który ponownie przywróciłby tę zależność, utrzymując zarazem dotychczasową zdobycz socjalną, jaką jest państwowa emerytura w minimalnej wysokości, ponieważ dzięki obowiązkowości postulowanego mechanizmu, wysokość wsparcia otrzymywanego na starość przez rodzica nie byłaby uzależniona od dobrej lub złej woli ich dzieci. Postulat ten odpowiada także częściowo na przytoczone wyżej wątpliwości Marka Kułakowskiego czy grupy „Rodzice solo – kontra”, ponieważ emerytura rodzicielska miałaby przysługiwać wszystkim rodzicom – nie tylko tym pozostającym w związkach małżeńskich, ale także tym samotnym lub pozostającym w związkach nieformalnych. Po dekadach eksperymentowania z systemem emerytalnym, przyjmującego jako punkt odniesienia wyłącznie jednostki i abstrahującego od fundamentalnego dla społeczeństw procesu, jakim jest wychowanie, czas włączyć ten system w szeroki nurt długofalowej polityki rodzinnej, czyniąc rodzinę podmiotem prawa.

 

Adw. Nikodem Bernaciak – starszy analityk Centrum Badań i Analiz Ordo Iuris

Czytaj Więcej