Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej iod@ordoiuris.pl
14.10.2022
16 października rozpocznie się w Berlinie World Health Summit – coroczna międzynarodowa konferencja, będąca jednym z wiodących światowych wydarzeń dotyczących zdrowia. Wśród kluczowych tematów tegorocznego szczytu znajdzie się „architektura na wypadek pandemii”, gdzie m.in. dyskutowana będzie waga traktatu pandemicznego WHO jako kluczowego narzędzia do przeciwdziałania negatywnym skutkom kolejnych pandemii. Sytuacja jest o tyle niepokojąca, że World Health Summit od lat spotyka się z zarzutami m.in. sprzyjania raczej partykularnym interesom niż stawiania realnej diagnozy problemów i troski o ochronę zdrowia rozumianego jako prawo człowieka. Istnieje zatem wysokie prawdopodobieństwo, że kierunek jaki obierze debata podczas konferencji, a także ustalenia kuluarowe, mogą znacząco wpłynąć na ostateczny kształt traktatu i sposób jego procedowania. Mimo to, polskie Ministerstwo Zdrowia poinformowało Instytut Ordo Iuris, że żaden przedstawiciel resortu zdrowia nie weźmie udziału w konferencji.
Polska w kontekście prac nad tzw. traktatem pandemicznym WHO
Program[1] szczytu w Berlinie wskazuje, że wydarzenie to może mieć duże znaczenie, jeśli chodzi o przebieg dalszych prac nad traktatem pandemicznym. Mimo to, Ministerstwo Zdrowia zachowuje bierność w tej sprawie. Niestety wpisuje się ona w dotychczasowy zakres zaangażowania strony polskiej w kwestię traktatu. Do 15 września państwa członkowskie miały możliwość przedstawienia swoich opinii na temat projektu traktatu. Polska nie przekazała swojego stanowiska, zadowalając się przesłaniem uwag przez unijnego negocjatora, który uprawniony był do wypowiadania się w imieniu wszystkich państw członkowskich UE, w tym Polski[2]. Uwagi ze strony Polski, które miały być uwzględnione w stanowisku unijnego negocjatora, zostały przekazane wyłącznie ustnie i ograniczały się do wskazania, że „przyszły traktat powinien być skoncentrowany na jego głównym celu, być zwięzły, operacyjny i możliwy do implementacji”.
Ministerstwo Zdrowia przekonuje, że traktat pandemiczny jest dopiero na etapie konceptu, a jego aktualny tekst nie zawiera jeszcze żadnych konkretnych postanowień i żadne jego elementy nie mają charakteru ostatecznego[3]. W skład dokumentu roboczego wchodzą za to „postulaty i oczekiwania państw członkowskich WHO pod adresem przyszłego traktatu”. Powstaje pytanie, czy przypadkiem strona polska właśnie nie przesypia etapu, na którym powinno się zastrzec nie tylko wskazania, co merytorycznie - zdaniem Polski - powinno wybrzmieć w traktacie, ale też, przede wszystkim, co nie powinno się w nim znaleźć. To właśnie ten moment niezobowiązujących konsultacji, podczas których wybrzmiewają „oczekiwania” i „potrzeby” jest decydujący dla dalszego kierunku prac nad dokumentami międzynarodowymi – trudno zatem zrozumieć bierne stanowisko Polski, która wydaje się czekać na „konkrety”, które – gdy już wybrzmią – mogą okazać się nie do podważenia, z dawna ustalone, a stworzenie koalicji państw sprzeciwiających się już sprecyzowanym postanowieniom może być znacznie trudniejsze (jeśli nie niemożliwe), gdy poszczególne państwa dojdą do własnych zakulisowych porozumień i będą nimi związane. Ministerstwo uspokaja, że „możliwość zgłaszania postulatów dotyczących wykreśleń i skracania tekstu spodziewana jest na dalszym etapie prac”. Wypowiedź ta zdaje się świadczyć o dużej dozie zaufania strony polskiej w stosunku do autorów traktatu, co potwierdza z resztą rezygnacja z udziału przedstawiciela Ministerstwa Zdrowia w World Health Summit, który stanowi doskonały grunt dla zakulisowych ustaleń i dyskusji.
Widoczne zaangażowanie UE
Zgoła odmienne podejście do prac nad traktatem pandemicznym WHO prezentuje Unia Europejska. Zaangażowanie Komisji Europejskiej i Rady jest widoczne, a organy Unii nie kryją entuzjazmu wobec projektowanego dokumentu wskazując, że proces negocjacyjny tego traktatu jest priorytetem dla Unii i jej państw członkowskich[4]. Oczywiście, z samego faktu, że to Unia negocjuje traktat wynika jej większy udział w procedurze jego powstawania. Nie powinno to jednak wpływać na skoncentrowanie państw członkowskich na tym procesie. Szczególnie w kontekście tego traktatu jest to bardzo ważne, jako że jego istotą – oprócz kwestii mogących znacząco wpływać na niezależność i suwerenność państw, jest polityka zdrowotna, która wciąż (pomimo zakusów Unii wyrażonych w dokumentach Konferencji o Przyszłości Europy)[5] pozostaje w obszarze kompetencji wspierających UE. Oznacza to, że państwa członkowskie samodzielnie kształtują i kierują tą polityką. Traktat wkraczający w te obszary powinien zatem powstawać przy aktywnym udziale wszystkich państw członkowskich i to przy założeniu, że państwa w ogóle dopuszczają możliwość reprezentowania ich w tej kwestii przez Unię (co również samo w sobie może rodzić problemy interpretacyjne właśnie w związku z ustalonym w traktatach podziałem kompetencji).
Rada Unii Europejskiej przedstawiła swoje stanowisko w sprawie globalnej współpracy wielostronnej w celu uzgodnienia działań na rzecz międzynarodowego traktatu pandemicznego w ramach WHO już wielokrotnie. Podczas 74. Sesji WHO (2021 r.), Rada UE przedstawiła stanowisko (w imieniu tych państw członkowskich UE, które są jednocześnie państwami zrzeszonymi w ramach WHO), w którym jednoznacznie wyraziła poparcie dla ustanowienia nowej umowy międzynarodowej o reagowaniu na zagrożenie pandemiczne. Od razu też wskazała sposób w jaki można włączyć UE do procesu negocjacji - decyzja określająca proceduralne aspekty negocjacji powinna zawierać odniesienia wyjaśniające, że „każdy organ międzyrządowy, powołany w celu opracowania i negocjowania konwencji, jest otwarty na udział regionalnych organizacji integracji gospodarczej[6]”. Dzięki temu UE, jako regionalna organizacja integracji gospodarczej, mogła stać się poważnym graczem w procesie negocjacji traktatu.
Okazja do dalszej ofensywy ideologicznej
Sformułowane następnie przez Radę UE wytyczne dotyczące negocjacji traktatu pandemicznego (luty 2022 r.)[7], jasno wskazują na cele jakie Unia chciałaby osiągnąć w drodze nowego traktatu. W dokumencie czytamy, że „zobowiązania merytoryczne powinny być sformułowane, w tym w preambule umowy pandemicznej, poprzez szereg ogólnych celów i zasad” takich jak m.in. prawo do korzystania z „najwyższego osiągalnego poziomu zdrowia”, solidarność międzynarodowa, sprawiedliwy dostęp do opieki medycznej, „umożliwienie społeczeństwu dostępu, korzystania i zrozumienia zweryfikowanych i aktualnych informacji”, „powiązanie między zdrowiem a prawami człowieka, w tym zdrowiem seksualnym i reprodukcyjnym” oraz „centralne miejsce WHO i rola współpracy wielostronnej w globalne zarządzanie zdrowiem”[8].
Oprócz podnoszonego już wielokrotnie[9] zagrożenia jakie niesie dążenie do umożliwienia WHO i „współpracy wielostronnej” faktycznego „globalnego zarządzania zdrowiem” (czyli de facto przekazanie tej władzy w ręce organizacji ponadnarodowych) warto zwrócić uwagę na pozostałe, niemniej groźne cele jakie nowy traktat ma pomóc osiągnąć. Nieograniczone prawo do korzystania z „najwyższego osiągalnego poziomu zdrowia”, to nic innego jak nałożenie na sygnatariuszy traktatu obowiązku otwarcia dostępu do aborcji, eutanazji, in vitro i wielu innych kontrowersyjnych lub budzących wątpliwości moralne i etyczne procedur medycznych. „Sprawiedliwy dostęp do opieki medycznej”, odczytywany w kontekście dotychczas publikowanych dokumentów unijnych, strategii i polityk, umieszczony nie przez przypadek tuż obok „nieograniczonego dostępu”, oznaczać może pozbawienie państw-stron traktatu możliwości wprowadzenia jakichkolwiek ograniczeń w dostępie do usług i procedur medycznych. Skutkować może to np. brakiem możliwości odmowy wykonania aborcji u nieletniej czy koniecznością umożliwienia korzystania z procedury zapłodnienia metodą in vitro parom jednopłciowym[10]. Unia próbuje tez wykorzystać nowy traktat do wprowadzenia po raz pierwszy do wiążącego dokumentu międzynarodowego pojęcia „praw reprodukcyjnych i seksualnych”. Określenie to do tej pory nie doczekało się wiążącej definicji i funkcjonuje w obszarze „soft law”, próbując nadawać bardziej formalny i prawny kontekst aborcji na życzenie, wulgarnej edukacji seksualnej i innym postulatom budzącym kontrowersje, gdy mówi się o nich wprost. Wprowadzenie „praw seksualnych” do wiążącego dokumentu prawa międzynarodowego stanowić będzie znaczące przesunięcie dotychczas funkcjonujących granic prawnych i zwycięstwo frakcji postępowo-liberalnej w wieloletniej batalii o język i prawną ochronę życia.
Stosunkowo nowy jest natomiast postulat „umożliwienia społeczeństwu dostępu, korzystania i zrozumienia zweryfikowanych i aktualnych informacji”. Sygnały o próbach walki z dezinformacją w sieci oraz fake newsami już od pewnego czasu płyną z Unii, m.in. wybrzmiewając w planach KE, która co pewien czas przedstawia nowe propozycje ich zwalczania. O ile sam pomysł walki zapobiegania rozpowszechnianiu nieprawdziwych wiadomości zasługuje na uznanie, o tyle kierunek jaki UE chce obrać – a przedstawiła go podczas Konferencji o Przyszłości Europy, jest bardzo niepokojący, bowiem zmierza ku cenzurze i zawłaszczeniu przestrzeni internetowej i medialnej do celów propagandowych i przedstawiania jedynie jednostronnego spojrzenia[11]. Sformułowanie przyjęte w omawianych wytycznych („umożliwienie społeczeństwu dostępu, korzystania i zrozumienia zweryfikowanych i aktualnych informacji”) zdaje się potwierdzać przyjęty już kierunek.
Czekamy na ruch Polski
Zaangażowanie UE w prace nad traktatem pandemicznym jest bardzo duże. Unia od początku z entuzjazmem odnosiła się do tego projektu, co nie dziwi, biorąc pod uwagę, że dostrzega w nim szansę nie tylko na zwiększenie swoich kompetencji (do czego od lat konsekwentnie i z powodzeniem dąży), ale także możliwość prawnego usankcjonowania kwestii ideologicznych, które jak do tej pory na forum unijnym blokowały niektóre państwa członkowskie.
Mając to na uwadze, Polska powinna się aktywnie włączyć w prace związane z traktatem, tak, aby mieć wpływ na jego kształt a także czas i możliwości zablokowania postanowień o charakterze ideologicznym i sprzecznym z polską Konstytucją, które niewątpliwie w projekcie traktatu się znajdą.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
13.10.2022
Wrześniowe wybory parlamentarne we Włoszech odbiły się szerokim echem w całej Europie. Tak powszechne zainteresowanie zmianą władzy w tym kraju jest efektem kilku zbiegających się czynników. Jednym z nich jest obserwowany od paru lat wyraźny „skręt w prawo” europejskich społeczeństw, które, doświadczając coraz to większych absurdów liberalno-postępowych programów mainstreamowych polityków, zaczęły dostrzegać nieskuteczność proponowanych przez nich rozwiązań i zwracać się ku alternatywom. Nie sposób przy tym pominąć wydarzeń jakie w ostatnich dwóch latach znacząco wpłynęły na jakość życia mieszkańców Starego Kontynentu. Mowa o globalnych przetasowaniach związanych z pandemią COVID-19, eskalacją rosyjskiej agresji na Ukrainie, a co za tym idzie – podwójnym, niezwykle silnym uderzeniem w gospodarki państw europejskich. W przypadku Włoch dodać należy trwający od lat i pogłębiający się kryzys gospodarczy i wieloletnie już trudności z utworzeniem rządu w drodze demokratycznych wyborów – wszak z ostatnich czterech rządów żaden nie przetrwał nawet półtora roku.
Tło polityczne – sytuacja Włoch i UE
W przededniu wyborów we Włoszech, gdy zwycięstwo bloku prawicowego z wysuniętą na prowadzenie Giorgią Meloni i jej Fratelli d’Italia było już niemal oczywiste, przewodnicząca Komisji Europejskiej, Ursula von der Leyen wypowiedziała się na temat przewidywanych już wyników:
„Zobaczymy wynik głosowania we Włoszech. Były też wybory w Szwecji. Jeśli sprawy pójdą w trudnym kierunku, mamy narzędzia, jak w przypadku Polski i Węgier. (…) Moje podejście jest takie, że pracujemy z każdym demokratycznym rządem, gotowym pracować z nami".
Słowa te wywołały znaczne oburzenie w całej Unii Europejskiej, ale przede wszystkim we Włoszech, gdzie nawet przedstawiciele partii i środowisk lewicowych podkreślali prawo Włochów do swobodnego, niezależnego, demokratycznego dokonywania wyborów.
Wypowiedź przewodniczącej KE nie grzeszy nazbyt dyplomatyczną formą i w dość oczywisty sposób wybrzmiała z niej obawa przed zmianami we Włoszech. Obawa ta, z perspektywy UE jest zrozumiała. Meloni w swoich wypowiedziach i programie partyjnym nie pozostawia wątpliwości, że, choć nie jest „antyunijna”, to jej wizja UE opiera się na wspólnocie suwerennych narodów, czerpiących garściami z cywilizacji chrześcijańskiej na której wyrosły. Giorgia Meloni jest też przewodniczącą nielubianej przez lewicowo-liberalnych polityków Europejskiej Partii Konserwatystów i Reformatorów (ECR). Należy jednak pamiętać, że o ile eurodeputowani w PE mają niewielką moc sprawczą, o tyle Rada Unii Europejskiej (Rada), w której zasiadają ministrowie państw członkowskich, jest najwyższym organem decyzyjnym UE. Można się spodziewać, że ten konserwatywny i antyfederalizacyjny głos, który do tej pory (w różnych formach i natężeniu) wybrzmiewał w Radzie ze strony Polski i Węgier zostanie – po utworzeniu nowego rządu - wzmocniony także przez Włochy. Co kluczowe, choć w ramach Konferencji o Przyszłości Europy[1] sformułowano postulat rezygnacji z prawa veta w Radzie (uzasadniając to rzekomą koniecznością „usprawnienia procesów demokratycznych w UE”)[2], to zasada jednomyślności w przypadku spraw najistotniejszych nadal tam obowiązuje. I to właśnie obawa przed dołączeniem Włoch do państw, które będą się sprzeciwiać nowym ideologicznym i federalizacyjnym projektom, wydaje się być przyczyną tak panicznej wypowiedzi Ursuli von der Leyen. Gdy uświadomimy sobie, że w przyszłym roku czekają nas wybory w Hiszpanii, w których dużą szansę na zwycięstwo ma konserwatywny Vox – popłoch jaki zapanował wśród polityków odpowiedzialnych za kierunek, który dziś prezentuje UE, przestaje dziwić.
Zasady działania UE a próby ingerencji we włoską demokrację
Groźby przewodniczącej UE oczywiście nie wpłynęły na przebieg wyborów we Włoszech. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że jeżeli komuś zaszkodziły, to tylko Komisji Europejskiej, utwierdzając Włochów i resztę państw unijnych w słuszności obaw o próby wkraczania Unii w obszary kompetencji, których państwa nigdy jej nie przyznały.
Znacznie dalej idące i niepokojące wydarzenie miało miejsce kilka dni po wyborach, gdy europosłowie Katarina Barley (SPD), Daniel Freund (Grüne) i Moritz Körner (FDP) zażądali od Manfreda Webera, przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej (EPP) żeby – angażując włoskich członków EPP, nie dopuścił do powstania prawicowego rządu we Włoszech. Choć wydarzenie to przeszło przez media bez większego echa, to odnotować należy, że – w przeciwieństwie do wypowiedzianych podczas konferencji słów von der Leyen, które można uznać za „niezobowiązujące” – w tym przypadku wyrażone zostało formalne, skierowanie na piśmie żądanie[3]. Pozwala to rozpatrywać wniosek eurodeputowanych w kontekście obowiązujących Unię ram prawnych.
U fundamentu wspólnoty jaką ma być Unia Europejska, leżą zasady wyrażone w traktatach: zasada przyznania kompetencji[4], zasada pomocniczości[5], zasada proporcjonalności[6], zasada poszanowania równości i tożsamości narodowej państw członkowskich[7], zasada lojalnej współpracy[8], zasada równowagi instytucjonalnej[9], zasada demokracji[10]. Właśnie w obliczu tych zasad, eurodeputowani zwracający się do Manfreda Webera wystąpili z żądaniem poczynienia politycznych kroków, które pozwolą zablokować utworzenie rządu zgodnego z wolą Włochów wyrażoną w demokratycznych wyborach, co samo w sobie stanowi co najmniej obrazę każdej z tych leżących u fundamentu UE zasad. Próba ingerowania w wybory i wpływania na kształt rządu państwa członkowskiego jest zaprzeczeniem zasad i wartości unijnych, począwszy od zasady demokracji, na zasadzie poszanowania równości narodowej i przyznania kompetencji kończąc. Tak śmiałe zachowanie eurodeputowanych EPP – wszak Katarina Barley z dumą opublikowała treść listu na swoim profilu twitterowym, świadczy jednak nie tylko o zachłyśnięciu ideologicznym autorów, którzy przestali dostrzegać, że stając w obronie „fundamentalnych wartości europejskich” i sprzeciwiając się „wrogom demokracji” – sami wartości te depczą, a demokratyczne procesy podważają. Sam fakt, że list, w którym europosłowie kategorycznie stwierdzają, że „demokratyczna zapora po prawej stronie nie może upaść. Nie możemy pozwolić, aby Włochy stały się precedensem dla Europy i aby jeszcze bardziej ekstremistyczne partie prawicowe zawierały układy z siłami konserwatywnymi w celu dążenia do władzy”[11], mógł powstać i ujrzeć światło dzienne, świadczy o fatalnej kondycji Unii Europejskiej.
Unia Europejska wobec zmian na świecie
Organizacja, której sztandarowym hasłem jest demokracja i praworządność, w obliczu demokratycznych procesów zachodzących na świecie, okazuje się być jedynie fasadą dla politycznych sojuszy i ideologicznych programów – w dodatku niezwykle słabą. Fasadą, która rozpada się w pył, gdy tylko demokracja i praworządność przestają sprawdzać się w roli gwarantów zastanych układów.
Dokładnie tak przedstawiają to sami autorzy listu. „Dlatego chcielibyśmy prosić o zaangażowanie członków Europejskiej Partii Ludowej we Włoszech również w ten prodemokratyczny i proeuropejski konsensus, który jest używany w wielu krajach UE, aby utrzymać skrajnie prawicowe stanowiska i partie poza rządem. Na przykład w Niemczech żadna partia demokratyczna nie pomogła skrajnie prawicowej AfD przejąć odpowiedzialności za rząd. […] nie jest za późno, aby powstrzymać skrajnie prawicową premier Giorgię Meloni we Włoszech. Dlatego prosimy Pana, jako przewodniczącego Europejskiej Partii Ludowej, o przekazanie Pańskim posłom we Włoszech, że EPP nie może być zaangażowana w prawicowy rząd ekstremistyczny we Włoszech”.
Fragment ten można przyjąć za swoistą definicję „demokracji” i „europejskości” w rozumieniu znacznej części polityków zasiadających w PE. Wiedza ta pozwala spojrzeć w innym świetle na konflikty pomiędzy Unią a państwami członkowskimi, w tym Polską.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
Jak wynika z projektu ustawy o szczególnych rozwiązaniach służących realizacji ustawy budżetowej na rok 2023, skierowanego do Sejmu 30 września, rząd dostrzega pogarszającą się sytuację finansową państwa. Pogorszenie to wyraża się w szczególności w dynamicznym wzroście poziomu zadłużenia. Proponowane rozwiązania prawne dowodzą, że do niedawna mało prawdopodobna perspektywa niewypłacalności naszego kraju może być obecnie postrzegana jako realne zagrożenie.
Polskie finanse przed pandemią
Do momentu rozpoczęcia epidemii COVID-19 i wprowadzenia szeregu mających jej przeciwdziałać rozwiązań prawnych, które jednak w istotny sposób zdezorganizowały życie społeczno-gospodarcze kraju, sytuacja w finansach publicznych była stosunkowo dobra. Dzięki znacznemu wzrostowi gospodarczemu oraz zmianom w zakresie dochodów publicznych, wzrost poziomu zadłużenia nie był nadmierny i nie istniało zagrożenie dla wypłacalności państwa. Co więcej, ustawa budżetowa na 2020 r. przewidywała po raz pierwszy budżet bez deficytu, czyli taki, w którym wysokość wydatków jest równa dochodom publicznym. Wszystkie te pozytywne dla finansów publicznych perspektywy zostały jednak pokrzyżowane przez wydarzenia następujące od marca 2020 r.
Dynamicznie zmiany w otoczeniu społeczno-gospodarczym doprowadziły w ciągu ostatnich 2,5 roku do znaczącego wzrostu poziomu zadłużenia. Państwowy dług publiczny, a więc obliczony wg tzw. polskiej metodologii, na koniec II kwartału 2022 r. wyniósł 1 175 320,7 mln zł. Zwiększył się zatem w stosunku do końca 2021 r. o 26 741,7 mln zł. Wskazanie to nie odzwierciedla jednak wielu kategorii wydatków związanych z realizacją zadań publicznych. Dlatego bardziej wiarygodnym jest poziom długu sektora instytucji rządowych i samorządowych (długu EDP), a więc obliczonego wg tzw. metodologii unijnej. Na tej podstawie ustalić można, że zadłużenie na koniec II kwartału 2022 r. wyniosło 1 453 456,9 mln zł, a tym samym przez pierwsze półrocze 2022 r. wzrosło o 42 957,3 mln zł.
Źródło: Zadłużenie Sektora Finansów Publicznych II kw./2022, Biuletyn kwartalny Ministerstwa Finansów, 12 września 2022 r.
Źródło: Zadłużenie Sektora Finansów Publicznych II kw./2022, Biuletyn kwartalny Ministerstwa Finansów, 12 września 2022 r.
Pomimo znaczącego wzrostu, poziom EDP Polski w stosunku do PKB nie jest wyższy niż średnia w Unii Europejskiej. Poziom ten zbliżony jest obecnie do zadłużenia Niderlandów. Kluczowym zagadnieniem jest jednak nie tyle sama wysokość długu, co zdolność państwa do jego refinansowania. O ile dotychczas nie budziła ona zasadniczych wątpliwości, to najnowsze działania rządu dowodzą, że realna jest zmiana tego stanu rzeczy. W projekcie ustawy o szczególnych rozwiązaniach służących realizacji ustawy budżetowej na rok 2023 zaproponowano bowiem szereg rozwiązań prawnych wskazujących na dostrzeganie problemu ryzyka niewypłacalności Polski.
Nowe rozwiązania prawne
Najistotniejsza zmiana polega na opracowaniu specjalnego mechanizmu służącego zabezpieczeniu finansowania wydatków na obsługę długu Skarbu Państwa (stanowiącego ok. 92 proc. państwowego długu publicznego), ze środków zaplanowanych w ustawie budżetowej na bieżący rok, w tym środków ujętych w ramach rezerw celowych budżetu państwa. W celu finansowania długu Prezes Rady Ministrów będzie mógł podjąć decyzję o zablokowaniu planowanych wydatków w zakresie całego budżetu państwa, określając część budżetu państwa i łączną kwotę wydatków, która podlega blokowaniu i powierzając zadanie do wykonania ministrowi finansów. Do blokowania środków nie przewiduje się stosowania dotychczas obowiązujących regulacji, ujętych w art. 177 ustawy o finansach publicznych. Tym samym nastąpi koncentracja prawa do blokowania budżetu w ręku premiera, a jego działania, w tym utworzenie z pozyskanych środków nowej rezerwy celowej, odbędzie się bez konieczności uzyskiwania opinii sejmowej komisji właściwej do spraw budżetu.
W celu uzyskania większej swobody działania, rząd postanowił także zmodyfikować dotychczas stosowane narzędzia prawne. Zgodnie z art. 33 ust. 1 ustawy o szczególnych rozwiązaniach, w celu realizacji zadań związanych z przeciwdziałaniem klęskom żywiołowym i usuwaniem ich skutków, przeciwdziałaniem i usuwaniem skutków epidemii oraz przeciwdziałaniem i usuwaniem skutków społeczno-gospodarczych inflacji, Prezes Rady Ministrów może wydać ministrowi właściwemu do spraw finansów publicznych polecenie utworzenia nowej rezerwy celowej i przeniesienia do niej kwot wydatków zablokowanych na podstawie art. 177 ust. 1 ustawy o finansach publicznych. Co istotne, utworzenie wskazanej rezerwy nie będzie wymagało uzyskania opinii sejmowej komisji właściwej do spraw budżetu. Do zadań dla których zostanie powołana nowa rezerwa nie będą zaś miały zastosowania ograniczenia ujęte w art. 170 ust. 1 ustawy o finansach publicznych, m.in. zmiany kwot dotacji na dofinansowanie zadań własnych jednostek samorządu terytorialnego tylko do dnia 30 listopada roku budżetowego.
Odnotować również należy, że w projekcie ustawy przewidziano zawieszenie dotychczasowego ograniczenia łącznej wysokości rezerw celowych, jak też ograniczenia wysokości rezerw, których dysponentami są poszczególni wojewodowie. W dotychczasowym stanie prawnym suma rezerw celowych nie mogła bowiem przekraczać 5 proc. sumy wydatków budżetu państwa (z niewielkimi wyjątkami) oraz 1 proc. w częściach budżetu państwa, których dysponentami są poszczególni wojewodowie. Po zmianach, suma rezerw celowych będzie mogła stanowić dowolną część wydatków budżetowych.
Przygotowania na pogorszenie sytuacji
Przedstawione rozwiązania wykraczają poza dotychczasowe ramy prawne i umożliwiają rządowi bardziej elastyczne działanie w razie nagłego wzrostu zapotrzebowania na środki finansowe. Sytuacja taka może nastąpić zarówno w wyniku niespodziewanego pogorszenia sytuacji gospodarczej, jak też, odrębnie od niej, nagłej zmiany sytuacji geopolitycznej i np. zaistnienia stanu zagrożenia wojennego. Należy się wówczas spodziewać masowego i gwałtownego odpływu zarówno krajowego jak i zagranicznego kapitału do bezpieczniejszych destynacji. W konsekwencji zaś, stanu niemożliwości wykonania bieżących zobowiązań finansowych spoczywających na Polsce, a więc technicznego bankructwa. Zagrożenie to jest dostrzegane przez rząd, bowiem w uzasadnieniu projektu wprost wskazuje się, że „hipotetyczna sytuacja braku terminowej realizacji obsługi długu Skarbu Państwa, nawet wynikająca z opóźnień natury proceduralnej, może wiązać się z postawieniem w stan wymagalności wszystkich transakcji finansowych, których stroną na rynku finansowym jest Skarb Państwa. Zatem w skrajnych przypadkach, mogłoby to prowadzić do oceny Skarbu Państwa jako niewypłacalnego przez szereg instytucji finansowych”.
Działania, które przyczyniają się do poprawy bezpieczeństwa finansów co do zasady publicznych należy ocenić pozytywnie. Jednoosobowe kierowanie budżetem państwa przez Prezesa Rady Ministrów, w tym przejawiające się w prawie do blokowania całości wydatków, stosowane w przeszłości na podstawie przepisów obowiązujących podczas epidemii COVID-19, należy jednak uznać za rozwiązanie szczególne. Zdecydowanie nie służy ono przejrzystości finansów i parlamentarnej kontroli nad nimi. Trzeba również pamiętać, że funkcja premiera oraz ministra finansów może być pełniona przez jedną osobę (miało to kilkukrotnie miejsce w historii, w tym przez Mateusza Morawieckiego), co oznaczałoby koncentrację w jej rękach uprawnień do wydania decyzji o blokowaniu wydatków w ramach całego budżetu, jak też do wykonania tej decyzji. Pytanie więc, w jakim stopniu realne jest obecnie zagrożenie dla bezpieczeństwa finansów publicznych i czy uzasadnia ono wprowadzenie tego rodzaju rozwiązań. Czy główne niebezpieczeństwo stanowi rosnące zadłużenie, inflacja, czy też rząd dostrzega inne, niekomunikowane dotychczas społeczeństwu zagrożenia, które mogą uniemożliwić sfinansowanie wydatków na obsługę długu Skarbu Państwa?
Tomasz Woźniak – analityk Centrum Analiz Legislacyjnych Ordo Iuris
Prawo hiszpańskie, podobnie do regulacji obowiązujących w Polsce, nakłada pewne ograniczenia co do treści oraz formy reklam. Jednym z najistotniejszych czynników jest wymóg, aby reklamy nie wprowadzały odbiorców w błąd. Ta, wydawałoby się absolutnie podstawowa zasada stała się pośrednio przyczyną kilkuletniego postępowania sądowego[1], w efekcie którego hiszpański Sąd Najwyższy utrzymał orzeczenie sądu II instancji i w dniu 14 września 2022 r. wydał wyrok w sprawie dotyczącej reklam promujących „usługę” aborcji[2].
Już na wstępnie podkreślić należy, że po niekorzystnym dla Asociation de Clicicas Acreditadas para la Interrupcion Voluntaria del Embarazo (dalej jako: ACAI, tj. Stowarzyszenie Klinik Akredytowanych ds. Dobrowolnego Przerywania Ciąży) orzeczeniu sądu II instancji[3], Stowarzyszenie to złożyło skargę kasacyjną do Sądu Najwyższego, jednakże dotyczyła ona wyłącznie kwestii legitymacji procesowej przeciwnika - Asociacion de Abogados Cristianos (dalej jako: AAC, tj. Stowarzyszenie Prawników Chrześcijańskich), do wytoczenia ACAI powództwa z powodu naruszenia prawa wprowadzającą w błąd reklamą. Sąd Najwyższy w swym orzeczeniu ograniczył się zatem de facto do oddalenia skargi, jako że kwestia legitymacji procesowej została prawidłowo oceniona przez sąd II instancji. Stąd też merytoryczny wywód jaki zostanie poddany analizie w niniejszym komentarzu znajdujemy nie w wyroku Sądu Najwyższego, który definitywnie zakończył spór na drodze sądowej w 2022 r., lecz w orzeczeniu Sądu Prowincjonalnego w Oviedo, które zapadło 28 stycznia 2020 r.
W swoich materiałach promocyjnych ACAI, będące organizacją zrzeszająca aż 32 ośrodki aborcyjne, zapewniała, że aborcja jest praktyką, która nie wiąże się z żadnym ryzykiem. Na stronie internetowej Stowarzyszenia, w sekcji pytań i odpowiedzi, na pytanie o bezpieczeństwo i ewentualne konsekwencje poddania się aborcji ACAI przedstawiało następującą odpowiedź:
„Przerwanie ciąży jest operacją, która nie zostawia konsekwencji, więc kiedy znowu zajdziesz w ciążę, będzie tak, jakbyś nie miała wcześniejszej aborcji. Nie ma również ryzyka bezpłodności w wyniku poddania się jednej lub więcej aborcji. Aborcja jest najczęstszą interwencją chirurgiczną w Hiszpanii, nie pozostawia następstw, a częstotliwość występowania powikłań jest bardzo niska”.
Stowarzyszenie Prawników Chrześcijańskich (AAC), pozywając stowarzyszenie klinik aborcyjnych wskazało, że informacja jest w rzeczywistości reklamą i stanowi czyn nieuczciwej konkurencji, gdyż wprowadza odbiorcę w błąd.
Co ciekawe, ACAI na żadnym etapie procesu nie próbowało bronić merytorycznie treści informacji zamieszczonej na ich stronie internetowej, a jedynie próbowało wywodzić, że nie stanowi ona reklamy. W rzeczywistości jednak art. 2 hiszpańskiej ustawy regulującej kwestie reklamy[4] definiuje reklamę jako: „każdą formę komunikacji dokonywanej przez osobę fizyczną lub prawną, publiczną lub prywatną, w ramach wykonywania działalności handlowej, przemysłowej, rzemieślniczej lub zawodowej, w celu bezpośredniego lub pośredniego promowania wynajmu mienia ruchomego lub nieruchomego, usług, praw i obowiązków”. Jednocześnie statut ACAI w art. 3 wskazuje, że celem Stowarzyszenia jest „reprezentowanie, obrona i promowanie wspólnych interesów swoich członków (…)”, co realizowane ma być poprzez „obronę szczególnych interesów określonych przez działalność zawodową; tych, którzy ją tworzą” (lit. a), „negocjują, precyzują i podpisują umowy lub konwencje prowincjonalne, regionalne, krajowe i międzynarodowe, które dotyczą lub interesują jej członków, w sposób korporacyjny lub wspólnotowy, w przemyśle, związkach zawodowych, gospodarce, podatkach, pracy i w każdej innej dziedzinie związanej bezpośrednio lub pośrednio z reprezentowaną działalnością " (lit. h).
Z wyroku sądu apelacyjnego wynika, że nie miał on wątpliwości, że do celów pozwanego stowarzyszenia należy promowanie działalności zawodowej i gospodarczej jego wspólników – czyli dokładnie to, co znalazło się w treści zaskarżonej reklamy, która ewidentnie stara się eksponować ewentualne korzyści płynące z poddania się praktyce dobrowolnego przerywania ciąży, promując tym samym korzystanie z usług świadczonych przez takie kliniki.
Hiszpańskie prawo o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji przewiduje w art. 5 ust. 1, że „każde zachowanie, które zawiera nieprawdziwe informacje lub informacje, które nawet jeśli są prawdziwe, to poprzez swoją treść lub prezentację wprowadzają w błąd lub mogą wprowadzać w błąd odbiorców, mogą zmienić ich zachowanie gospodarcze, jest uważane za nieuczciwe, ponieważ wprowadza w błąd (…)”[5]. Także dyrektywa 2005/29/WE Parlamentu Europejskiego i Rady z dnia 11 maja 2005 r. dotycząca nieuczciwych praktyk handlowych[6] wskazuje, że „Praktykę handlową uznaje się za wprowadzającą w błąd, jeżeli w konkretnym przypadku, biorąc pod uwagę wszystkie jej cechy i okoliczności oraz ograniczenia środka przekazu, pomija ona istotne informacje potrzebne przeciętnemu konsumentowi, stosownie do okoliczności, do podjęcia świadomej decyzji dotyczącej transakcji i tym samym powoduje lub może powodować podjęcie przez przeciętnego konsumenta decyzji dotyczącej transakcji, której inaczej by nie podjął” (art. 7 ust. 1).
Niezwykle istotnym elementem oceny sądu jest uzasadnienie w jaki dokładnie sposób skarżona reklama wprowadzała w błąd. Jest to kluczowe nie tylko w kontekście tej konkretnej sprawy, lecz szerzej – jako merytoryczne, obiektywne stanowisko, które z racji specyfiki procesu sądowego i charakteru pracy sędziego musiało wybrzmieć właśnie w takim kształcie w niniejszej sprawie. Wyrok sądu nie jest obarczony piętnem „stronniczości światopoglądowej”, co często zarzuca się merytorycznym głosom wobec których jedynym zarzutem jest właśnie jednoznaczna postawa obrony życia od poczęcia.
W rozpatrywanej przez sąd sprawie zarzut wprowadzania w błąd skierowany wobec ACAI opierał się na pominięciu w zamieszczonej na stronie internetowej Stowarzyszenia reklamie znacznego ryzyka, jakie aborcja może pociągać za sobą dla zdrowia fizycznego i psychicznego matki. Wszelkie zawarte w reklamie twierdzenia upadły pod ciężarem zeznań biegłych i świadków, którzy zostali powołani w toku procesu. Biegły ginekolog wskazał m.in., że reklama jest stronnicza i może wprowadzać w błąd „ponieważ aborcja może mieć następstwa”. Zeznał, że każdy zabieg ginekologiczny niesie ze sobą ryzyko komplikacji. Lekarz zwrócił także uwagę, że informacje podawane przez ACAI „mogą sugerować, że aborcja jest łatwiejsza niż w rzeczywistości”. Wskazał, że jego doświadczenie zawodowe potwierdza, że następstwami aborcji mogą być zaburzenia nastroju, powikłania wpływające na żeńskie narządy płciowe (mogące prowadzić nawet do bezpłodności), a ryzyko komplikacji u matki rośnie wraz z liczbą aborcji. Podkreślił, że następstwa psychiczne aborcji, takie jak depresja, są bardzo częste. Również biegły chirurg zeznał, że wystąpienie syndromu postaborcyjnego czy depresji jest po aborcji wysoce możliwe.
Sąd apelacyjny ocenił jednoznacznie, że dla przeciętnego konsumenta usług oferowanych przez kliniki stowarzyszone w ACAI, pominięte w reklamie informacje są bardzo istotne. Szczególnie w kontekście brak informacji odnośnie możliwych zagrożeń związanych ze świadczoną usługą, z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że konsument, który wiedzę tę by posiadał, nie zdecydowałby się na oferowaną przez klinikę aborcyjną usługę.
Ostatecznie, wyrokiem sądu apelacyjnego Stowarzyszenie Akredytowanych Klinik Dobrowolnego Przerwania Ciąży (ACAI) zostało zobowiązane do usunięcia wprowadzających w błąd treści ze swojej strony internetowej. Sąd nałożył na ACAI także zakaz ich ponownego rozpowszechniania w przyszłości i nakazał zamieszczenie odniesienia do swojego wyroku na stronie internetowej Stowarzyszenia.
Hiszpańskie orzeczenie wyraźnie wskazuje, że nawet najbardziej upowszechniona ideologia nie jest w stanie oprzeć się sile argumentów, które prezentują prawdę. Walka środowisk liberalnych i lewicowych o stworzenie międzynarodowego „prawa do aborcji”, która tak często idzie w parze z próbą przedstawiania jej jako „bezpiecznego zabiegu” porównywanego nawet do „wyrwania zęba”, czy po prostu „decyzji”, nie uwzględnia jednego z kluczowych czynników do których prędzej czy później problematykę aborcyjną trzeba odnieść, czyli skutków. Hiszpański wymiar sprawiedliwości potwierdził zatem, że nawet w warunkach prawnej dopuszczalności aborcji, osoby parające się tym procederem muszą stawać w prawdzie co do tego, czym aborcja w rzeczywistości jest.
Anna Kubacka - analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
Zapewne nikogo już nie zaskoczy okoliczność, że organizacje zrzeszające zwolenniczki zabijania nienarodzonych dzieci po raz kolejny postanowiły wykorzystać polskie prawo do forsowania swojego podstawowego postulatu – nieograniczonego dostępu do aborcji. Mowa tutaj o kolejnej inicjatywie jednej z czołowych organizacji promujących ten proceder - fundacji FEDERA. Z okazji tzw. światowego dnia bezpiecznej aborcji wystosowała ona apel do lekarzy psychiatrów, aby intensywniej zaangażowali się w działania całkowicie sprzeczne z prawem, a ponadto godzące w istotę lekarskiego powołania.
Aborcja nigdy nie jest bezpieczna
Tytułem wstępu warto jednak zauważyć, że nazwa tak hucznie obchodzonego przez środowiska proaborcyjne dnia „bezpiecznej aborcji” stanowi oksymoron, jest wewnętrznie sprzeczna. W rzeczywistości bowiem takie zjawisko jak „bezpieczna aborcja” nie występuje. Uwaga ta wynika z kilku faktów:
Zestawianie więc dwóch pojęć „bezpieczna” i „aborcja” należy uznać za zwykłą manipulację.Aborcja bowiem zawsze wiąże się z zagrożeniem życia lub zdrowia kobiety (albo jednego i drugiego jednocześnie, gdy śmierć ponosi dziecko płci żeńskiej, a matka następnie doświadcza zaburzeń sfery psychicznej i emocjonalnej).
Działalność aborcjonistów narusza prawo
Ponadto podkreślić trzeba, że promowana przez aktywistki aborcyjne praktyka „obchodzenia” prawa, polegająca na wystawianiu skierowań na aborcję przez lekarzy psychiatrów w sytuacji zdiagnozowania u dziecka wad rozwojowych, jest niczym innym jak pogwałceniem praw człowieka, godności zawodu lekarskiego i podstawowych zasad jego wykonywania. Dla jasności wypada przypomnieć, że prawną ochronę życia (w tym dzieci nienarodzonych) w Polsce gwarantują przepisy:
Niezależnie od powyższych aktów prawa powszechnie obowiązującego, przedstawiciele środowiska lekarskiego zobowiązani są do przestrzegania norm wynikających z aktów regulujących ich działalność zawodową, w szczególności z ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty[6] czy Kodeksu Etyki Lekarskiej (KEL)[7]. W tym zakresie w doktrynie wskazuje się, że zasadniczo nie budzi wątpliwości, że „art. 30 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty służy zarówno ochronie zdrowia dziecka narodzonego, jak i nienarodzonego. Zgodzić się należy z poglądem głoszącym, iż przepis ten nie daje podstaw do rozstrzygnięcia kolizji, czy należy dać pierwszeństwo ochronie życia lub zdrowia matki, czy też życia dziecka poczętego. Racje mają też Ci autorzy, którzy twierdzą, że ze względu na wagę dobra prawnego, jakim jest życie dziecka poczętego, odrzucić należy domniemanie przyznania pierwszeństwa dobrom matki”[8], do których zalicza się dobrostan psychiczny plasujący się niżej w hierarchii wartości niż życie. Lekarz ma zatem ustawowy obowiązek ratowania zagrożonego życia ludzkiego (także przed narodzinami), co potwierdza jednoznacznie przepis art. 39 KEL, który jasno i precyzyjnie określa obowiązki lekarza względem dziecka nienarodzonego: „podejmując działania lekarskie u kobiety w ciąży lekarz równocześnie odpowiada za zdrowie i życie jej dziecka. Dlatego obowiązkiem lekarza są starania o zachowanie zdrowia i życia dziecka również przed jego urodzeniem”. Z cytowaną zasadą nie godzi się pozbawianie życia małego pacjenta z uwagi na np. stan depresyjny matki, skoro jako taki podlega leczeniu przy zastosowaniu metod uznanych za bezpieczne dla obojga. Jak bowiem zauważył prof. dr hab. n. med. Piotr Gałecki, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii, „depresja u ciężarnych i położnic to coraz powszechniejszy problem, bo dotyczący od 10 do 15 proc. tej grupy kobiet. (…) Dlatego depresję w ciąży można i należy leczyć. W zaburzeniach o lekkim nasileniu wystarcza psychoterapia, jednak w przypadku depresji o średnim lub ciężkim nasileniu konieczne jest zastosowanie leków”[9].
Prawo lekarzy do sprzeciwu sumienia
W kontekście aktualnych działań lobby aborcyjnego mających wywierać również na lekarzach ginekologach presję dostosowania się do treści skierowań na aborcję motywowanych stanem zdrowia psychicznego matki, a w rzeczywistości z dużym prawdopodobieństwem mogących stanowić próbę obejścia zakazu przerywania ciąży z uwagi na niepomyślny wynik badań prenatalnych dziecka (płodu), należy zaznaczyć, że zgodnie z polskim prawem lekarzom przysługuje prawo odmowy wykonania zabiegu ze względu na uzasadniony osąd moralny, który kwalifikuje wykonanie tego obowiązku jako etycznie niegodziwe (obiektywne zło)[10].Wspomniany wyżej tzw. sprzeciw sumienia stanowi bowiem element klauzuli sumienia, rozumianej jako „wyraz prawa do postępowania zgodnie z własnym sumieniem, a w konsekwencji także wyraz wolności od przymusu postępowania wbrew własnemu sumieniu (…). Wolność sumienia musi bowiem przejawiać się także w możliwości odmowy wykonania obowiązku nałożonego zgodnie z prawem z powołaniem się na przekonania naukowe, religijne lub moralne”[11]. Co warto podkreślić, prawo każdego, także lekarza, do powstrzymania się od działań sprzecznych z własnym sumieniem wynika wprost z wolności sumienia gwarantowanej przez Konstytucję RP i ratyfikowane umowy międzynarodowe, w tym art. 18 Międzynarodowego Paktu Praw Obywatelskich i Politycznych[12], art. 9 Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności[13], art. 10 Karty Praw Podstawowych UE[14].
Zbliżająca się kolejna rocznica uznania przez Trybunał Konstytucyjny aborcji motywowanej stanem zdrowia dziecka za niezgodną z Konstytucją, ponownie aktywizuje działaczy proaborcyjnych, którzy tym razem atakują środowisko lekarskie. Trzeba jednak pamiętać, że postulaty lobby aborcyjnego nie stanowią źródła prawa.Przeciwnie - ich realizacja może prowadzić do konfliktu z prawem i związanych z tym konsekwencji.
r.pr. Katarzyna Gęsiak – dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris
Nasi prawnicy zaangażowali się w pomoc zrozpaczonym rodzicom nastoletniej dziewczyny, która – lekceważąc zagrożenia dla swojego życia wynikające z choroby nowotworowej – zażywa potężne dawki testosteronu oraz zamierza poddać się zabiegom okaleczającym jej ciało. W związku z tym, że lekarze ignorowali poważną chorobę dziewczyny, poinformowaliśmy o niej klinikę, która miała dokonać amputacji piersi. Dzięki naszej interwencji, do zabiegu nie doszło.
Wsparcie dla rodziców
Po tym jak nagłośniliśmy skandaliczne działania kliniki tranzycyjnej, w której przepisywano dziewczynie męskie hormony pomimo jasnych przeciwskazań onkologicznych, do Instytutu Ordo Iuris zaczęli zgłaszać się kolejni rodzice. Wspieramy matkę, której córka nie wykazywała żadnych oznak zaburzeń tożsamości płciowej aż do czasu, gdy – bez zgody rodziców – uczestniczyła w zajęciach organizowanych przez aktywistów LGBT. Dzisiaj toczy się proces o sądowe orzeczenie zmiany płci.
W tym miesiącu nasi prawnicy włączyli się w kolejny tego rodzaju proces. Reprezentujemy rodziców, przeciwko którym pozew złożył trzydziestoletni syn, który dopiero niedawno „odkrył”, że jest transseksualistą. Zgłosili się do nas również rodzice dziewczyny, która decyzję o „zmianie płci” podjęła pod wpływem (zaangażowanej w ruch LGBT) szkolnej psycholog.
Groźna moda wśród nastolatków
Liczba spraw, w których młodzi ludzie twierdzą, że są „chłopcami uwięzionymi w ciele dziewczynki” (lub odwrotnie) narasta wraz z potęgowaniem genderowej propagandy. Docierająca do Polski „moda na transseksualizm” jest na razie bagatelizowana, ale sytuacja młodzieży w państwach poddawanych dłużej genderowej indoktrynacji jasno pokazuje, do czego doprowadziłaby nasza bierność.
W mediach głośno było ostatnio o dziesięcioletnim chłopcu z USA, który znany jest jako „najmłodsza transgenderowa modelka” Noella McMaher. Dziecko wychowywane jest przez kobiety, które identyfikują się jako mężczyźni. Biologiczny ojciec został odseparowany od dziecka, a jego dobre imię jest szargane. Chłopiec stał się narzędziem w rękach lobbystów potężnego biznesu tranzycyjnego i jest wykorzystywany do wmawiania najmłodszym, że hormony i okaleczenie są odpowiedzią na problemy okresu dojrzewania.
Opieką prawną będziemy otaczać osoby, chcące dokonać „detranzycji”, czyli powrotu w dokumentach do płci biologicznej – nawet jeżeli okaleczonego ciała nie można już w pełni przywrócić do dawnego wyglądu i funkcji. Zwróciły się do nas już dwie osoby, dawniej oszukane przez promotorów „zmiany płci”. Po przywróceniu prawdziwej treści ich dokumentów stanu cywilnego, przyjdzie czas na żądanie zadośćuczynienia od przedstawicieli przemysłu tranzycyjnego. Nie mam wątpliwości, że z podobnymi sprawami nasi prawnicy będą mieć do czynienia coraz częściej.
Jak ratować dzieci?
Aby uchronić nasze dzieci przed tymi zagrożeniami, walczymy z genderową propagandą w szkołach. Przygotowujemy popularnonaukową publikację, w której w przystępny dla każdego sposób kompleksowo przeanalizujemy zagrożenia wynikające z realizacji ideologicznych postulatów środowisk LGBT. Pracujemy także nad projektem ustawy zakazującej podawania hormonów płciowych i przeprowadzenia okaleczających operacji chirurgicznych u osób nieletnich.
Wierzę w to, że dzięki kompleksowemu działaniu możemy uchronić wielu ludzi, przede wszystkim dzieci i młodzież, przed bezpowrotnym zniszczeniem sobie życia. Ale naprzeciwko siebie mamy potężnych lobbystów genderowego biznesu. Wystarczy przecież wmówić jednemu tylko dziecku, że rozwiązaniem jego problemów nie jest terapia psychologiczna, a „zmiana płci”, by zyskać pacjenta na całe życie. Każda taka osoba przez lata przeznacza co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotych na kosztowne operacje, terapie hormonalne, wizyty u seksuologów, psychologów (a finalne często i psychiatrów).
Nie możemy pozostać obojętni wobec cierpienia dzieci i młodych ludzi, bezdusznie mamionych rzekomym szczęściem, które ma być okupione ofiarą z ich zdrowia i życia rodzinnego. Brak zdecydowanej reakcji świadomego społeczeństwa będzie skutkować narastaniem problemu, w rezultacie czego bezpieczna przyszłość wielu niewinnych dzieci będzie zagrożona.
Adw. Rafał Dorosiński – dyrektor Centrum Prawa i Polityki Rodzinnej Ordo Iuris