Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej iod@ordoiuris.pl
• Sąd Apelacyjny w Warszawie uchylił wcześniejszy wyrok skazujący za pomoc w aborcji farmakologicznej Justynę Wydrzyńską, znaną aktywistkę aborcyjną z tzw. Aborcyjnego Dream Teamu.
• Oznacza to, że sprawa trafi do ponownego rozpoznania przez Sąd Okręgowy dla Warszawy-Pragi.
• Przyczyną uchylenia wyroku nie była merytoryczna wadliwość tego wyroku (np. że czyn Justyny Wydrzyńskiej nie jest przestępstwem), ale to, że Sąd Apelacyjny uznał, iż ma miejsce nienależyta obsada sądu ze względu na fakt, że sędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz, która skazała działaczkę, została powołana na sędziego przez Krajową Radę Sądownictwa po 2017 r.
• Sędzia ze składu orzekającego wezwała do tego, aby sąd ponownie rozpoznający sprawę uwzględnił kontekst społeczno-polityczny i to, że kobiety w ciąży potrzebują pomocy, która jednak „nie zawsze musi oznaczać dokonania aborcji”.
• Z jej wypowiedzi wynika, że pomoc w aborcji to „samopomoc obywatelska”, która „uaktywnia się tam, gdzie pomimo wyraźnych w tym względzie potrzeb nie działa państwo”.
Sędzia Agnieszka Brygidyr-Dorosz, która wydała wyrok, została powołana na urząd sędziego na wniosek Krajowej Rady Sądownictwa ukształtowanej przepisami ustawy z 2017 r. W konsekwencji tego miało dojść – według Sądu Apelacyjnego – do naruszenia standardów niezawisłości i bezstronności w rozumieniu art. 45 ust. 1 Konstytucji RP. Zdaniem SA, w tej sprawie miała miejsce nienależyta obsada sądu w rozumieniu art. 439 § 1 pkt. 2 Kodeksu postępowania karnego.
Wyrok Sądu Apelacyjnego jest więc kolejną odsłoną sporu politycznego i prawnego dotyczącego zmian w wymiarze sprawiedliwości, dokonanych w czasach rządów Prawa i Sprawiedliwości.
Przewodniczący składu orzekającego sędzia Rafał Kaniok, prezentując ustne motywy rozstrzygnięcia w dniu ogłoszenia wyroku powiedział, że „większa część składu orzekającego, nie podziela wyrażanego niekiedy w orzecznictwie stanowiska, iż sam fakt zasiadania w składzie sądu powszechnego sędziego powołanego w ułomnej procedurze przy udziale KRS ukształtowanej po 2017 r. skutkuje wystąpieniem bezwzględnej przyczyny odwoławczej w postaci nienależytej obsady sądu”. Ma o tym decydować suma okoliczności, m.in. dotyczących przebiegu kariery zawodowej sędzi Brygidyr-Dorosz. W efekcie miał nie zostać spełniony minimalny standard gwarantujący stronom prawo do bezstronnego i niezawisłego sądu. Wynikać to ma z poglądów na temat aborcji byłego Ministra Sprawiedliwości – Zbigniewa Ziobry – oraz medialnego charakteru sprawy. Co ciekawe, ten sam sędzia uczestniczył w procedurze awansowej sędzi Agnieszki Brygidyr-Dorosz i w jej ramach sporządził wcześniej pozytywną ocenę jej kwalifikacji.
Sędzia Rafał Kaniok zaznaczył jasno, że wydane orzeczenie nie działa ani na korzyść, ani na niekorzyść oskarżonej. Nie odniósł się też do zasadności innych zarzutów apelacji niż ten, kwestionujący status sędzi Brygidyr-Dorosz. Wyraźnie odmówił oceny, czy czyn Justyny Wydrzyńskiej miał znikomy stopień szkodliwości społecznej, co by musiało prowadzić do umorzenia postępowania. Ta kwestia powinna zostać rozstrzygnięta jeszcze raz przez sąd pierwszej instancji.
Po sędzim Rafale Kanioku wystąpiła jednak sędzia Ewa Furtak-Leszczyńska. Trudno stwierdzić, czy we własnym imieniu, czy w imieniu całego składu orzekającego. Oględny i stricte prawniczy wywód sędziego Kanioka uzupełniła o – jak powiedziała – wskazania, które mają ukierunkować sąd, ponownie rozpoznający sprawę. Ten „o ile stwierdzi formalne znamiona przestępstwa z art. 152 § 2 Kodeksu karnego” – według sędzi Ewy Furtak-Leszczyńskiej – będzie musiał ocenić jego karygodność również „w aspekcie kontekstu społeczno-politycznego”. Sędzia chociaż zastrzegła, że nie ocenia „w żadnej mierze regulacji prawa aborcyjnego”, to stwierdziła, że nie można pominąć oceny czynu (czyli pomocy w aborcji) „w kontekście zapewnienia kobiecie ciężarnej wsparcia i poczucia bezpieczeństwa, którego nie stwarza władza publiczna, w tym w ramach dostępu do służby zdrowia i właściwej reakcji na wszelkie zagrożenia związane z ciążą, również w strefie zdrowia psychicznego kobiety ciężarnej”. To wsparcie – według sędzi Furtak-Leszczyńskiej –„nie zawsze musi oznaczać dokonania aborcji”. W związku z tym, wezwała do tego, żeby „mieć na względzie, że samopomoc obywatelska uaktywnia się tam, gdzie pomimo wyraźnych w tym względzie potrzeb nie działa państwo jako władza publiczna odpowiedzialna za dany obszar chroniony”.
Dopiero z pisemnego uzasadnienia wyroku będzie można się dowiedzieć, czy cała trójka sędziów ze składu, który wydał wyrok w sprawie Justyny Wydrzyńskiej, uważa pomocnictwo w aborcji za „samopomoc obywatelską”.
To co szczególnie niepokoi, to wyraźne akcentowanie przez Sąd Apelacyjny, że ponownej ocenie powinien ulec stopień szkodliwości społecznej czynu Justyny Wydrzyńskiej. To może bowiem prowadzić do tego, że oceny tej nie dokona sąd, ale prokuratura, kierowana przez Adama Bodnara. Ta może bowiem – po tym jak sprawa trafi ponownie do sądu pierwszej instancji – wycofać akt oskarżenia, motywując to właśnie tym, że zachodzi znikoma szkodliwość społeczna czynu. Już nieraz po objęciu stanowiska Prokuratora Generalnego przez Adama Bodnara, dochodziło do tego, że po latach procesu, prokurator wycofywał akt oskarżenia.
Adw. Magdalena Majkowska – członek Zarządu Ordo Iuris
• W Polsce trwa dyskusja na temat terapii daremnej. W ostatnich dniach temat został poruszony m.in. przez posła Romana Fritza podczas posiedzenia Sejmu.
• Sprawa ma związek z opublikowanym w kwietniu 2023 r. w czasopiśmie medycznym „Medycyna Praktyczna” artykule „Zapobieganie terapii daremnej u dorosłych chorych umierających w szpitalu”, prezentującym stanowisko Grupy Roboczej Towarzystwa Internistów Polskich (TIP) ds. Terapii Daremnej na Oddziałach Internistycznych.
• Dokument opracowany przez interdyscyplinarną Grupę Roboczą ma zastosowanie do pacjentów określonych w nim jako umierający nieubezwłasnowolnieni, niebędący w stanie podejmować świadomych decyzji co do leczenia w sytuacji daremności medycznej stosowanej terapii.
• Pojawienie się stanowiska TIP wywołało falę krytyki ze strony przedstawicieli środowiska medycznego, którzy zarzucają mu niezgodność z obowiązującym prawem i etyką lekarską.
• Istotą stanowiska i stanowiącego jego element tzw. protokołu terapii daremnej są wytyczne do zaniechania dalszego leczenia niektórych pacjentów i objęcia ich wyłącznie opieką paliatywną.
• Kryteria, którymi posłużono się dla określenia pacjentów niekwalifikujących się, zdaniem TIP, do dalszej terapii, obejmują szeroki krąg pacjentów, wykraczający poza chorych umierających.
• Instytut Ordo Iuris pracuje nad analizą problematyki „terapii daremnej”.
„Terapia daremna” dla umierających?
W ostatnim czasie w Sejmie miało miejsce posiedzenie Parlamentarnego Zespołu ds. Ochrony Życia i Zdrowia Polaków. Spotkanie było poświęcone zagadnieniu terapii daremnej. Z mównicy sejmowej temat poruszył przewodniczący Zespołu - poseł Konfederacji Roman Fritz.
Sprawa ma związek ze stanowiskiem TIP określonym jako „Zapobieganie terapii daremnej u dorosłych chorych umierających w szpitalu”. Zarówno tytuł, jak i terminologia tam zastosowana wskazują, że przewidziane w nim zasady postępowania z pacjentami oddziałów internistycznych obejmują wyłącznie kategorię chorych określanych jako „umierający”. Termin ten nie został wyjaśniony w stanowisku TIP, podobnie jak pojęcie „terapii daremnej”, której dokument ten dotyczy. Lektura kolejnych fragmentów stanowiska prowadzi do wniosku, że pojęcie „umieranie” zostało w nim potraktowane w zaskakująco swobodny sposób – raz autorzy piszą o „procesie umierania” i „agonii”, w innych miejscach pojawiają się już jednak odniesienia do okresu „schyłku życia”, „kresu życia” czy „przygotowania do okresu umierania”. Ta niekonsekwencja prowadzi do uzasadnionego pytania: jaką dokładnie grupę pacjentów obejmuje stanowisko TIP – czy są to wyłącznie osoby w stanie agonalnym, czy może też pacjenci, którzy - owszem cierpią na choroby uznawane za przewlekłe i nieuleczalne - ale którzy nie są umierający? Odpowiedź na to pytanie ma fundamentalne znaczenie, bowiem w dokumencie TIP wyrażono pogląd, że w przypadku pacjentów objętych jego zakresem uzasadnione jest odstąpienie od pewnych działań medycznych - określanych w stanowisku jako „terapia daremna” – i wdrożenie wyłącznie opieki paliatywnej. W dodatku nr 3 do stanowiska (zawierającym wzór „protokołu terapii daremnej”) taką opiekę określono jako: „specjalistyczna opieka pielęgniarska, działania łagodzące dolegliwości, takie jak ból, niepokój duszność drgawki czy gorączka (…) nawadnianie i żywienie”. Wydaje się więc, że zakres takiej opieki miałby charakter ograniczony względem tego, co przewidują przepisy § 3 rozporządzenia Ministra Zdrowia z 29 października 2013 r. w sprawie świadczeń gwarantowanych z zakresu opieki paliatywnej i hospicyjnej (Dz. U. z 2022 r. poz. 262), bowiem przepisy te w ramach opieki paliatywnej i hospicyjnej uwzględniają także leczenie objawowe (ust. 1) czy świadczenia z wykorzystaniem metod diagnostyczno-terapeutycznych (ust. 3). Zarówno słownictwo stanowiska, jak i zakres świadczeń oferowanych chorym, którzy, zgodnie ze stanowiskiem, mieliby być pozbawieni dalszej terapii, sugeruje, że mamy do czynienia z osobami w stanie agonalnym, w przypadku których podejmowanie działań inwazyjnych, jak np. resuscytacja czy przyczynowe leczenie farmakologiczne rzeczywiście może okazać się nieuzasadnione, a ponadto przysparzające dodatkowych cierpień. W takim wypadku można by też zastanawiać się, czy zastosowane w stanowisku TIP proste „przejęcie” opracowanej w 2008 r. w drodze konsensusu i dotychczas stosowanej definicji „terapii uporczywej” na rzecz pojęcia „terapii daremnej” może być zasadne. „Terapia uporczywa” jest bowiem rozumiana jako „stosowanie procedur medycznych w celu podtrzymywania funkcji życiowych nieuleczalnie chorego, które przedłuża jego umieranie, wiążąc się z nadmiernym cierpieniem lub naruszeniem godności pacjenta”.
Pojęcie „terapii uporczywej” (i błędnie traktowane na równi z nią „terapii daremnej”) obejmuje zatem etap umierania pacjenta, ale już nie inny okres życia np. funkcjonowania z przewlekłą nieuleczalną chorobą. Wbrew terminologii stosowanej w treści omawianego dokumentu, Dodatek 2 do stanowiska TIP wskazuje jednak, że ma on zastosowanie w szczególności do pacjentów „z zaawansowaną przewlekłą chorobą”, do których zaliczono chorych: (1) u których spodziewany czas przeżycia wynosi mniej niż 12 miesięcy (np. z zaawansowaną niewydolnością serca czy aktywną chorobą nowotworową), (2) hospitalizowanych więcej niż 1 raz z powodu zaostrzenia choroby przewlekłej w ciągu ostatnich kilku miesięcy, (3) wymagających stałej opieki osób trzecich, (4) objętych opieką w zakładzie opiekuńczo-leczniczym lub hospicjum, (5) u których nastąpiło nieodwracalne pogorszenie stanu ogólnego w ostatnich tygodniach. Krąg pacjentów wyznaczony wedle tych kryteriów zdecydowanie nie pokrywa się z grupą osób określanych jako „umierający”.
„Protokół terapii daremnej” w praktyce
W połowie października 2024 r. na łamach portalu wp.pl pojawił się artykuł „«Eutanazja w białych rękawiczkach». Rodzice błagają o pomoc, ale jej nie dostają”, w którym autorka opisała dramatyczne zmagania rodziców przewlekle chorych dzieci, którym odmówiono udzielenia świadczeń zdrowotnych właśnie ze względu na tzw. protokół terapii daremnej. Istotą opisanego w tym materiale problemu jest obecna praktyka szpitali, które odmawiają przyjęcia (!) oraz leczenia pacjentów, którzy spełniają wspomniane, szeroko zakreślone w Dodatku nr 2 do stanowiska TIP kryteria i którym wystawiono w danej placówce „protokół terapii daremnej”. Raz sporządzony „protokół terapii daremnej” jest dostępny w systemie teleinformatycznym także dla innych szpitali. Pacjent „z protokołem” uznawany jest za umierającego w każdym szpitalu, w związku z czym odmawia się mu świadczeń medycznych, w tym chociażby przyjazdu karetki. Pacjentom albo ich przedstawicielom ustawowym (w przypadku np. dzieci) odmawia się także możliwości żądania „anulowania” protokołu. Sprawę komplikuje dodatkowo nowa treść art. 33 Kodeksu Etyki Lekarskiej, w którego ust. 3 z początkiem 2025 r. znalazł się wyraźny zakaz stosowania przez lekarzy terapii daremnej.
Opisane fakty związane z funkcjonowaniem „protokołu terapii daremnej” budzą ostry sprzeciw dużej części środowiska medycznego i prawniczego. Przy ocenie prawnej zjawiska zwraca się uwagę przede wszystkim na przysługujące każdemu konstytucyjne prawo do ochrony zdrowia (art. 68 ust. 1 Konstytucji RP), spoczywający na lekarzach ustawowy obowiązek udzielania pomocy lekarskiej w sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia (art. 30 ustawy z 5 grudnia 1996 r. o zawodach lekarza i lekarza dentysty, Dz.U. z 2024 r. poz. 1287 – dalej: „u.z.l.”) oraz ciążący na podmiotach leczniczych obowiązek udzielania świadczenia zdrowotnego w przypadkach zagrożenia życia lub zdrowia pacjentów (art. 15 ustawy z dnia 15 kwietnia 2011 r. o działalności leczniczej, Dz.U. z 2024 r. poz. 799). W stanowisku TIP próżno szukać wyjaśnienia, w jaki sposób jego autorzy godzą wskazania płynące ze stanowiska z obowiązującymi przepisami ustawowymi. Dodatkowym szokującym faktem dotyczącym praktyki stosowania „protokołu terapii daremnej” jest pozostawienie pacjentów, którym odmawia się pomocy medycznej, w sytuacji całkowitego zaskoczenia oraz bez niezbędnej informacji o innym miejscu, w którym uzyskanie świadczenia jest możliwe. Natomiast wymaga tego art. 38 ust. 2 u.z.l., który wskazuje, że w przypadku odstąpienia od leczenia, lekarz ma obowiązek dostatecznie wcześnie uprzedzić o tym pacjenta lub jego przedstawiciela ustawowego bądź opiekuna faktycznego i wskazać realne możliwości uzyskania tego świadczenia u innego lekarza lub w podmiocie leczniczym. Dodatkowo lekarz zatrudniony w szpitalu może zgodnie z prawem odmówić leczenia tylko z ważnych powodów i po uzyskaniu zgody swojego przełożonego (art. 38 ust. 3 u.z.l.).
Nie jest to zresztą wyczerpujące przedstawienie zastrzeżeń, które można i należy kierować w stronę stanowiska dotyczącego „terapii daremnej”. Poza kwestią najistotniejszą – szerokim kręgiem pacjentów, których bezzasadnie obejmuje się «protokołem terapii daremnej» - tematy: granic prawa do odstąpienia od leczenia, rodzaju i charakteru środków, które należy podejmować, a których można zaniechać wobec umierających, zostały w zasadzie pominięte w stanowisku, podczas gdy od lat są przedmiotem dyskusji lekarzy, etyków, prawników i wciąż wiele aspektów wymaga doprecyzowania dla dobra pacjentów.
Instytut Ordo Iuris przygotowuje analizę stanowiska TIP i poruszonej w nim kontrowersyjnej koncepcji zaniechania „terapii daremnej”.
R.pr. Katarzyna Gęsiak – dyrektor Centrum Prawa Medycznego i Bioetyki Ordo Iuris
14.02.2025
Już niedługo każdy z nas będzie mógł zostać wyciągnięty z łóżka o 6 nad ranem, wywleczony w kajdankach z własnego domu na oczach sąsiadów, aresztowany i w końcu skazany na nawet 3 lata pozbawienia wolności. Wystarczy, że odważymy się bronić w mediach społecznościowych lub innej przestrzeni publicznej stanowiska o istnieniu dwóch płci albo przekonania, że „praktyki homoseksualne są grzechem”, bądź że „migranci stanowią dla nas zagrożenie”.
Organy państwa zaprzęgnięte do ścigania krytyków ulubieńca władzy
Pod koniec stycznia informowaliśmy o sprawie Pani Izabeli – emerytki z Torunia, która została zatrzymana w swoim mieszkaniu o 6 rano za komentarz na Facebooku do wpisu Jerzego Owsiaka.
Prokuratura uznała, że istnieje realna obawa, że 66-letnia emerytka może zrobić krzywdę szefowi WOŚP. Za użycie w komentarzu zwrotu „giń człeku” postawiono jej zarzut kierowania gróźb karalnych. Grozi jej do 3 lat więzienia. Kobieta musi stawiać się 3 razy w tygodniu na komisariacie policji, ma zakaz opuszczania kraju, zakaz publicznego komentowania sprawy oraz zakaz zbliżania się do Jerzego Owsiaka na odległość 100 m.
Stanęliśmy w jej obronie, złożyliśmy zażalenie na zatrzymanie oraz na zastosowanie niezwykle represyjnych środków zapobiegawczych.
Ale Pani Izabela nie jest jedyną osobą, która ma poważne kłopoty za zamieszczenie w mediach społecznościowych wpisów na temat szefa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Okazuje się, że w obronie swojego ulubieńca rządzący nakazują służbom ścigać nie tylko schorowane emerytki, ale również… osoby niepełnosprawne.
W niedzielę 26 stycznia, gdy odbywał się Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, kilkanaście godzin po publikacji wpisu, młody chłopak został zatrzymany, doprowadzony w kajdankach na komendę i potraktowany jak groźny przestępca. Schemat działania Policji w tym przypadku był niemal identyczny jak w sprawie Pani Izabeli, z tą różnicą, że tym razem sprawę prowadzi… Wydział do walki z Terrorem Kryminalnym i Zabójstw Komendy Stołecznej Policji.
Niepełnosprawny intelektualnie chłopak, z którym kontakt bez pomocy jego rodziców jest poważnie utrudniony, został przesłuchany bez obecności obrońcy. Postawiono mu zarzut publicznego nawoływania do popełnienia zbrodni, a następnie, podobnie jak w przypadku Pani Izabeli z Torunia, zastosowano wobec niego dozór policji i zakaz zbliżania się do Jerzego Owsiaka. Zastosowanie wobec 21-latka takich środków zabezpieczających, biorąc pod uwagę jego niepełnosprawność intelektualną i to, że chłopak przez 5 dni w tygodniu przebywa w szkole specjalnej z internatem, a pozostałe 2 dni mieszka z rodzicami, jest chyba jeszcze większym absurdem niż uznanie za potencjalnego mordercę schorowanej emerytki…
Dlatego wnieśliśmy zażalenia na jego zatrzymanie oraz zastosowane środki zapobiegawcze.
Ustawa o walce z „mową nienawiści” z poparciem sejmowej komisji
Nie możemy pozwolić, aby państwo polskie, prokuratura, Policja i sądy stały się narzędziem realizującym polityczne zlecenia władzy. Jeżeli już dziś mają miejsce tego rodzaju praktyki, to do czego będzie zdolna władza po przyjęciu ustawy, zakazującej „mowy nienawiści”? Stronniczość „specjalistów” od walki z „nienawiścią” jest dobrze znana. Opisywałem ją w książce „Mowa nienawiści – Koń trojański rewolucji kulturowej”. Najgorsze prowokacje aktywistów LGBT, takie jak profanacja wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej czy wyszydzenie podczas „Marszu Równości” w Gdańsku wizerunku Najświętszego Sakramentu, nie doczekało się reakcji ze strony osób lub organizacji na co dzień wojujących z „nienawiścią”. Podobnie jak fizyczne ataki na miejsca kultu, dewastacje obiektów sakralnych i inne akty fizycznej agresji (w tym pobicia, inne naruszenia nietykalności cielesnej, zakłócenia Mszy św., znieważenia osób i miejsc kultu, dewastacje zabytków, uszkodzenia mienia). Ale do ścigania schorowanej emerytki i niepełnosprawnego ucznia zaprzęgnięto prokuraturę, Policję i Centralne Biuro Zwalczania Cyberprzestępczości.
Już niedługo każdy z nas będzie mógł zostać wyciągnięty z łóżka o 6 nad ranem, wywleczony w kajdankach z własnego domu na oczach sąsiadów, aresztowany i w końcu skazany na nawet 3 lata pozbawienia wolności. Wystarczy, że odważymy się bronić w mediach społecznościowych lub innej przestrzeni publicznej stanowiska o istnieniu dwóch płci albo przekonania, że „praktyki homoseksualne są grzechem”, bądź że „migranci stanowią dla nas zagrożenie”.
Tak będzie wyglądała nasza rzeczywistość, jeśli rządzący przeforsują w parlamencie ustawę o walce z „mową nienawiści”, która przewiduje karę 3 lat więzienia za podżeganie do nienawiści z powodu „orientacji seksualnej” lub szeroko rozumianej „płci”. Jak pokazują doświadczenia krajów zachodnich, które wdrożyły tego typu ustawodawstwo, walka z „mową nienawiści” służy eliminacji z przestrzeni publicznej treści prawicowych, aby zapewnić radykalnej lewicy „monopol na prawdę".
Dlatego broniąc wolności słowa, opublikowaliśmy analizę projektu ustawy, zwracając uwagę na jego sprzeczność z prawem oraz dalekosiężne, cenzorskie konsekwencje. Jednocześnie monitorujemy prace nad projektem, który 5 lutego został przyjęty przez sejmową Komisję Nadzwyczajną do spraw zmian w kodyfikacjach. Projekt trafi teraz do drugiego czytania na posiedzenie plenarne Sejmu, co może nastąpić już w dniach 20 i 21 lutego.
Wspierając nasze stanowisko, swoją opinię do projektu ustawy przesłała Komisji międzynarodowa organizacja Alliance Defending Freedom. Wskazano w niej, że jest on niezgodny z międzynarodowym prawem do wolności wypowiedzi, a jego przyjęcie doprowadziłoby do zdławienia debaty publicznej.
Rząd szykuje drugi filar systemu ideologicznej cenzury
Uzupełnieniem tworzonego przez Adama Bodnara systemu internetowej cenzury mają być zapowiedziane przez ministerstwo cyfryzacji przepisy, które wyposażą prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej w arbitralne i niemal nieograniczone prawo do usuwania dowolnych treści z internetu. Wszystko miałoby się odbywać bez wyroku sądu – wyłącznie w oparciu o decyzję administracyjną prezesa UKE. Aby do tego nie doszło, dokładnie monitorujemy prace nad ustawą. Gdy tylko rządzący zaprezentują jego projekt, przystąpimy do jego analizy i nagłaśniania zagrożeń związanych z nowymi przepisami.
Będziemy do samego końca walczyć o zablokowanie cenzorskich przepisów. Ale nawet jeśli rządzącym udałoby się je wprowadzić, nie pozostawimy bez pomocy ofiar internetowej cenzury. Każda z nich będzie mogła liczyć na wsparcie prawników Ordo Iuris, którzy mają za sobą wiele lat doświadczenia w sądowych bataliach w obronie wolności słowa, w której w ostatnich tygodniach osiągnęliśmy kilka kolejnych, ważnych sukcesów.
Sąd Najwyższy staje po stronie wolności słowa
W styczniu uzyskaliśmy 2 przełomowe orzeczenia Sądu Najwyższego. Pierwsze dotyczy sprawy Pana Janusza Komendy, który został zwolniony z salonu meblowego IKEA za to, że przy pomocy cytatów z Biblii skrytykował zmuszanie pracowników szwedzkiego przedsiębiorstwa do udziału w akcji promującej ruch LGBT. Sąd Najwyższy potwierdził wyroki sądów dwóch instancji, które stwierdziły, że zwolnienie mężczyzny było bezprawne.
Drugi z bardzo ważnych wyroków z ostatnich tygodni zapadł w sprawie działacza Fundacji Pro – prawo do życia, który w ramach akcji „Stop pedofilii” eksponował w przestrzeni publicznej banery ujawniające prawdę na temat postulatów genderowych lobbystów i standardów edukacji seksualnej WHO. Sąd Najwyższy potwierdził, że mężczyzna nie złamał prawa, a krytyka lobby LGBT mieści się w dopuszczalnej debacie publicznej.
Wolność słowa to fundament gmachu, którym jest demokratyczne państwo prawne. Tracąc możliwość swobodnej wymiany poglądów, utracimy solidną podstawę wszystkich innych praw obywatelskich, o które nasi przodkowie walczyli w okresie komunistycznym. Dlatego musimy zrobić wszystko, co tylko pozostaje w naszej mocy, aby obronić Polskę przed szykowaną nam przez eurokratów i ich polskich pomocników ideologiczną cenzurą.
Adw. Rafał Dorosiński – członek Zarządu Ordo Iuris
• Prezydent Donald Trump nominował Elise Stefanik - kongresmenkę polskiego i holenderskiego pochodzenia na stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych przy Organizacji Narodów Zjednoczonych.
• Stefanik, znana z konserwatywnych poglądów i lojalności wobec prezydenta, ma przed sobą zadanie reprezentowania interesów Stanów Zjednoczonych w organizacji, której rola i funkcjonowanie były wielokrotnie krytykowane przez administrację Donalda Trumpa.
• Jednocześnie Stany Zjednoczone wycofały się z Rady Praw Człowieka ONZ i WHO, zarzucając tym organizacjom polityczne uprzedzenia i nieskuteczność.
• Elise Stefanik jako ambasador USA przy ONZ, będzie miała za zadanie kontynuację tej polityki, dążąc do dalszej reformy organizacji i obrony interesów Stanów Zjednoczonych na arenie międzynarodowej.
• Stany Zjednoczone płacą 22% budżetu regularnego ONZ i 25% budżetu misji pokojowych, co Stefanik chce zredukować.
• Stefanik, wśród swoich priorytetów, wymienia także sprzeciw wobec finansowania programów związanych z aborcją czy tzw. prawami reprodukcyjnymi.
Znaczenie nominacji Stefanik w świetle polityki Trumpa
Nominacja kongresmenki Elise Stefanik na stanowisko ambasadora Stanów Zjednoczonych przy Organizacji Narodów Zjednoczonych (ONZ) jest jednym z ważniejszych kroków administracji prezydenta Donalda Trumpa w zakresie polityki zagranicznej. Wybór Stefanik nie jest przypadkowy – od lat należy ona do najbardziej lojalnych sojuszników Trumpa w Partii Republikańskiej, a jej poglądy są zgodne z kluczowymi założeniami konserwatywnej polityki „America First”. Polityka „America First”, którą Donald Trump konsekwentnie realizuje od początku swojej pierwszej kadencji, zakłada, że Stany Zjednoczone powinny skupić się na własnych interesach, a nie na wspieraniu globalnych inicjatyw kosztem amerykańskich obywateli.
Elise Stefanik to polityk o polsko-holenderskich korzeniach, która zdobyła mandat do Izby Reprezentantów w 2014 roku jako najmłodsza kobieta w historii Kongresu USA. Pochodzi z Nowego Jorku i szybko stała się jedną z czołowych postaci Partii Republikańskiej, szczególnie w kwestiach polityki obronnej, bezpieczeństwa narodowego oraz wartości konserwatywnych. W czasie prezydentury Trumpa wielokrotnie broniła jego decyzji, zarówno w Kongresie, jak i w mediach, co umocniło jej pozycję wśród republikańskich wyborców.
Jej nominacja na ambasadora USA przy ONZ ma ogromne znaczenie, ponieważ wskazuje na kontynuację polityki Trumpa polegającej na reformowaniu organizacji międzynarodowych, ograniczaniu ich wpływów i koncentrowaniu amerykańskiej polityki zagranicznej na interesach narodowych. Prezydent od lat krytykował ONZ, twierdząc, że jest ona nieskuteczna, nadmiernie biurokratyczna i często działa na niekorzyść Stanów Zjednoczonych. Jego administracja wielokrotnie podkreślała, że USA powinny dążyć do zmniejszenia swojego udziału finansowego w organizacjach międzynarodowych oraz że amerykańskie fundusze powinny trafiać tylko do tych programów, które bezpośrednio służą interesom kraju.
ONZ od lat jest jednym z najbardziej wpływowych międzynarodowych podmiotów, jednak w ostatnich latach spotyka się z rosnącą krytyką. Zarówno administracja Trumpa, jak i inne konserwatywne rządy (np. w Brazylii, na Węgrzech czy w Indiach) oskarżają ONZ o nadmierną ingerencję w politykę suwerennych państw, promowanie progresywnych wartości sprzecznych z tradycyjnymi normami kulturowymi oraz o nieefektywność w rozwiązywaniu globalnych problemów, takich jak kryzysy migracyjne czy konflikty zbrojne.
Administracja Trumpa wielokrotnie podkreślała, że USA są największym pojedynczym płatnikiem do budżetu ONZ (22% budżetu regularnego i 25% budżetu misji pokojowych), co, zdaniem republikańskich polityków, jest nieproporcjonalnym obciążeniem.
Jako ambasador USA przy ONZ, Stefanik będzie odpowiedzialna za reprezentowanie interesów Stanów Zjednoczonych na forum międzynarodowym. Jej priorytety obejmują:
Zaangażowanie Elise Stefanik w ochronę życia
Elise Stefanik od początku swojej kariery politycznej aktywnie angażuje się w działania na rzecz ochrony życia. W styczniu 2023 roku otrzymała ocenę A+ od organizacji Susan B. Anthony Pro-Life America za swoje wysiłki na rzecz ochrony życia nienarodzonych oraz przeciwdziałanie finansowaniu aborcji z funduszy publicznych podczas 117. Kongresu.
W czerwcu 2023 roku, podczas przemówienia z okazji pierwszej rocznicy decyzji Sądu Najwyższego w sprawie Dobbs v. Jackson, Stefanik podkreśliła znaczenie tej decyzji dla ochrony życia i zadeklarowała swoje zaangażowanie w dalsze działania pro-life.
Polityka pro-life od lat stanowi jeden z filarów amerykańskiej debaty publicznej, a jej wpływ na politykę zagraniczną USA jest szczególnie widoczny w kontekście relacji z ONZ. Administracja Donalda Trumpa, a wraz z nią Elise Stefanik, konsekwentnie sprzeciwiała się finansowaniu przez ONZ programów wspierających tzw. prawa reprodukcyjne, co skutkowało licznymi napięciami między USA a organizacją. Z perspektywy Waszyngtonu kluczowym celem było ograniczenie wsparcia dla agend promujących aborcję, zwłaszcza Funduszowi UNFPA, który w swoich działaniach koncentruje się na dostępie do antykoncepcji i aborcji.
Jak dotąd, podstawą amerykańskiego sprzeciwu wobec polityki ONZ w tym zakresie było przekonanie, że ONZ narusza suwerenność państw w kwestiach etycznych oraz promuje wartości sprzeczne z konserwatywnymi przekonaniami części społeczeństwa amerykańskiego. Trump, już w pierwszych dniach swojej drugiej prezydentury, przywrócił tzw. Global Gag Rule, znaną jako Mexico City Policy, zakazującą finansowania organizacji zagranicznych, które wspierają aborcję lub prowadzą edukację w tym zakresie. Działanie to wpłynęło bezpośrednio na współpracę z ONZ, ponieważ wiele programów organizacji opiera się na współpracy z organizacjami pozarządowymi zajmującymi się prawami reprodukcyjnymi.
Elise Stefanik, jako zwolenniczka polityki pro-life, wielokrotnie podkreślała swoje poparcie dla ograniczenia finansowania programów wspierających aborcję na arenie międzynarodowej. Jej nominacja na stanowisko ambasadora USA przy ONZ stanowi kontynuację tej linii politycznej, co oznacza, że Stany Zjednoczone pod jej przywództwem będą aktywnie dążyć do osłabienia wpływu agend ONZ zajmujących się tzw. prawami reprodukcyjnymi. W praktyce może to oznaczać np. próbę blokowania rezolucji wspierających dostęp do aborcji. Kwestia tzw. praw reprodukcyjnych stała się jednym z głównych punktów spornych w relacjach między USA a Unią Europejską, Kanadą czy Australią, które aktywnie popierają idee powszechnego dostępu do aborcji i antykoncepcji.
Z drugiej strony, polityka pro-life administracji Trumpa i Stefanik miała także poparcie wśród niektórych państw o konserwatywnych tradycjach kulturowych. Koalicja tych państw często sprzeciwiała się próbom wprowadzania przez ONZ uniwersalnych norm dotyczących tzw. praw reprodukcyjnych, argumentując, że kwestie te powinny pozostawać w gestii suwerennych rządów. Stany Zjednoczone, dążąc do budowania międzynarodowego sojuszu przeciwko promocji aborcji, współpracowały m.in. z Brazylią czy Polską tworząc blok sprzeciwiający się na arenie międzynarodowej zmianom w przepisach chroniących życie nienarodzonych dzieci.
Jako przyszła ambasador USA przy ONZ, Stefanik stanie zatem przed wyzwaniem reprezentowania stanowiska Stanów Zjednoczonych w kwestiach związanych z ochroną życia i rodziny. Dotychczasowe doświadczenie i zaangażowanie Elise Stefanik w ochronę życia sugerują, że będzie ona dążyć do promowania polityki zgodnej z wartościami pro-life na arenie międzynarodowej.
Jak Elise Stefanik wpłynie na sytuację w ONZ?
Nominacja Elise Stefanik na stanowisko ambasadora USA przy ONZ stanowi kolejny etap polityki administracji Trumpa, której celem jest redefinicja roli Stanów Zjednoczonych w organizacjach międzynarodowych. Jej misja wpisuje się w szerszą strategię ograniczania wpływu ONZ, kontrolowania finansowania organizacji oraz promowania konserwatywnych wartości na arenie międzynarodowej.
Stefanik stanie przed szeregiem wyzwań, w tym koniecznością zarządzania relacjami z kluczowymi sojusznikami USA, przeciwdziałania rosnącym wpływom Chin i Rosji w ONZ oraz wdrażania reform organizacyjnych, które były jednym z głównych celów administracji Trumpa. Będzie również musiała zmierzyć się z napięciami wynikającymi z amerykańskiej polityki pro-life. Jej nominacja ma szansę wzmocnić konserwatywny głos USA w ONZ, zwłaszcza w kwestiach związanych z ochroną życia i wartościami prorodzinnymi.
W dłuższej perspektywie jej kadencja może zadecydować o tym, czy USA pozostaną w ONZ jako dominująca siła, czy też ich wpływy ulegną dalszemu osłabieniu na rzecz Chin i innych państw. Jeżeli Stefanik uda się skutecznie przeprowadzić reformy i zmniejszyć zależność ONZ od amerykańskiego finansowania, może zapisać się jako kluczowa postać w administracji Trumpa.
Julia Książek – Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
• Komisja Europejska przedstawiła „Kompas konkurencyjności dla UE”.
• Dokument ten zawiera strategiczne ramy działań Komisji przewidziane na trwającą kadencję i przedstawiany jest jako swoista nowa doktryna gospodarcza UE.
• Kompas zakłada m.in. tworzenie planów dla przedsiębiorstw, mających zwiększyć ich innowacyjność czy przyjęcie aktu przyśpieszającego odejście od gospodarki opartej na węglu.
• Wdrażanie założeń Kompasu ma się odbywać przy jednoczesnej realizacji koncepcji Zielonego Ładu.
„Nowa” doktryna gospodarcza UE
Już od dłuższego czasu spekulowano, że Komisja uczyni „krok w tył” w odniesieniu do dotychczasowej polityki opartej na dążeniu do jak najszybszej i bezwzględnej „zielonej transformacji” państw członkowskich, w oparciu o powszechnie znany i krytykowany Zielony Ład. Można rzec, że rację mieli zarówno ci, którzy zakładali, że KE wycofa się z Zielonego Ładu, jak i ci, którzy nie dowierzali, że nawet w dobie tak silnych wstrząsów w światowym układzie sił, w UE może pojawić się otrzeźwienie. Kompas konkurencyjności jest dokumentem, który wiele mówi o potrzebie zmian i trafnie diagnozuje, że w ciągu ostatnich dwudziestu lat Europa nie nadążała za innymi dużymi gospodarkami ze względu na utrzymującą się lukę we wzroście wydajności. Jednocześnie jednak, Kompas podtrzymuje cele wyznaczone w Zielonym Ładzie, w tym dążenie do uczynienia z Europy pierwszego kontynentu „neutralnego dla klimatu”.
Filar I: innowacje
Kompas konkurencyjności oparto na trzech filarach. Pierwszym z nich jest eliminowanie luki innowacyjnej. Późno, ale jednak w końcu Komisja dostrzegła, że jednym z największych problemów UE jest brak wydajności. KE zapowiada, że będzie pracować nad stworzeniem „nowej dynamiki dla struktury przemysłowej Europy”.
Eliminowanie luki innowacyjnej UE ma nastąpić m.in. dzięki opracowaniu strategii, która ma ułatwić powstawanie i rozwój przedsiębiorstw. Komisja planuje także przedstawienie planów działania dotyczących materiałów zaawansowanych, technologii kwantowych, biotechnologii, robotyki i technologii kosmicznych.
Choć plany te mogą budzić pewne nadzieje, warto pamiętać, że od przedstawienia konkretnych rozwiązań do ich wdrożenia miną jeszcze lata. Ta wieloletnia perspektywa jest szczególnie nierealistyczna w kontekście zapowiadanego przez Komisję włączenia się do światowego wyścigu w rozwoju sztucznej inteligencji (ang. artificial intelligence - AI). Planowane są inicjatywy na rzecz „fabryk AI”, aby pobudzić rozwój i przemysłowe zastosowanie sztucznej inteligencji w kluczowych sektorach. Włączenie się do prac i badań nad AI jest oczywiście konieczne i pożądane, niemniej trudno nie zauważyć, że powinno to nastąpić kilka kadencji KE temu, tak, aby Europa mogła dziś konkurować z USA, czy Chinami. W wyścigu, który trwa od kilku dekad, a do którego dopiero postanowiono przystąpić, trudno mówić o „konkurencyjności” UE.
28. system prawa
Wśród inicjatyw zaproponowanych w ramach filaru związanego z innowacyjnością, na szczególną uwagę zasługuje wniosek dotyczący wprowadzenia 28. systemu prawnego. Propozycja ta polega na wdrożeniu – obok systemów prawnych państw członkowskich – dodatkowego, 28. systemu prawnego, który z założenia ma uprościć przepisy związane z prawem spółek, prawem pracy, czy prawem podatkowym. Jak przekonuje KE, dzięki temu innowacyjne przedsiębiorstwa będą mogły korzystać z jednego zbioru przepisów niezależnie od tego, gdzie inwestują i działają na jednolitym rynku.
Propozycja ta budzi jednak uzasadnione obawy. Przede wszystkim jest to próba stworzenia systemu prawnego, który będzie systemem ogólnounijnym i nadrzędnym wobec systemów krajowych, co w oczywisty sposób prowadzi do utworzenia unijnego superpaństwa o wspólnym systemie prawnym.
Jednakże, obok zagrożenia postępującą federalizacją, zwrócić należy uwagę na znaczące różnice w systemach prawnych państw członkowskich, chociażby w kontekście prawa pracy. Nowy system będzie musiał pogodzić występujące pomiędzy państwami członkowskimi różnice w zakresie praw pracowników, w tym prawa do urlopu (w tym długości urlopów macierzyńskich i rodzicielskich), wysokości wynagrodzenia chorobowego, ochrony pracowników czy długości okresów wypowiedzenia. Biorąc pod uwagę stosunkowo szeroką ochronę pracowników jaką gwarantuje polski kodeks pracy, trudno oczekiwać, że propozycje zawarte w 28. systemie prawnym będą dla polskich pracowników korzystne.
Filar II: dekarbonizacja
Drugim filarem Kompasu konkurencyjności ma być zintegrowanie polityki dekarbonizacji z polityką przemysłową, polityką konkurencji, polityką gospodarczą i handlową. KE zapewnia, że zintegrowanie tych polityk będzie potężnym bodźcem do wzrostu gospodarczego UE. W Kompasie wskazano wysokie i niestabilne ceny energii jako kluczowe wyzwanie i określono obszary interwencji w celu ułatwienia dostępu do czystej, przystępnej cenowo energii. Ten filar Kompasu najjaskrawiej oddaje, że KE dostrzegła skalę rosnącego niezadowolenia obywateli państw członkowskich i prawidłowo zidentyfikowała jego źródło, czyli dramatyczny wzrost kosztów życia, przede wszystkim zaś energii.
Warto zauważyć, że dokument jednoznacznie opowiada się za kontynuacją dotychczasowej polityki, której ikoną stał się już Zielony Ład. Nie znajdziemy w Kompasie obietnicy odejścia od Zielonego Ładu, ani nawet wyrażonej wprost zapowiedzi złagodzenia go czy odsunięcia pewnych celów w czasie. Dokument KE zapowiada podjęcie działań na rzecz przystępnych cen energii (nie wiadomo jakich konkretnie), a obok tego m.in. przyjęcie aktu w sprawie przyspieszenia (sic!) dekarbonizacji przemysłu.
W kontekście zbliżającego się wielkimi krokami zakazu sprzedaży nowych aut spalinowych (a także wprowadzanych miejscowo ograniczeń w ich użytkowaniu), KE zapowiada także „strategiczny dialog na temat przyszłości europejskiego przemysłu motoryzacyjnego i plan działania dla przemysłu motoryzacyjnego”. Podkreślić należy, że to rzekome wsłuchanie się w postulaty społeczeństwa zostało ograniczone do podjęcia „strategicznego dialogu” – KE nie zapowiada rewizji swego stanowiska, ani nawet większych prac nad tą problematyką. Niestety, ten, mogłoby się wydawać, obiecujący punkt Kompasu gwarantuje co najwyżej debatę w PE lub otwartą ankietę na stronie internetowej KE.
W podobny sposób KE zapowiada „przegląd” (a nie zmianę) mechanizmu dostosowywania cen na granicach z uwzględnieniem emisji CO2. Chodzi o kontrowersyjny mechanizm CBAM (ang. Carbon Border Adjustment Mechanism – CBAM), który ma odzwierciedlać unijny system handlu emisjami (UE ETS) i ma zastosowanie do produkcji towarów importowanych do UE. W ramach EU ETS przedsiębiorcy muszą ponosić wysokie koszty zakupu uprawnień do emisji gazów cieplarnianych. Aby zatem towary produkowane za granicą nie stały się zbyt konkurencyjne cenowo względem produktów unijnych, cena certyfikatów CBAM ma odzwierciedlać cenę uprawnień ETS, tak, aby wyrównywać koszty związane z emisją CO2. Finalnie, koszty w jednym i drugim przypadku przenoszą się na konsumenta, bo cena towaru wzrasta niezależnie od tego, czy wynika to z obciążenia ETS czy CBAM.
Faktem jest, że Kompas wprost zapowiada zmianę prawa o klimacie, jednakże oprócz samego hasła, nie podaje żadnych konkretów, w szczególności nie wskazuje kierunku planowanych zmian.
Lektura Kompasu konkurencyjności w zakresie filaru związanego z dekarbonizacją prowadzi do konkluzji, że KE rzeczywiście dostrzegła, iż założenia i sposób realizacji Zielonego Ładu budzą niezadowolenie społeczne. Kroki podjęte przez KE – przynajmniej na bazie komentowanego dokumentu – to jednak działania pozorne, które nie mają na celu zmiany polityki, a jedynie stworzenie wrażenia odwilży. W tym zakresie Kompas doskonale wpisuje się w klasyczne „trzeba wiele zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”.
Filar III: bezpieczeństwo
Trzecim filarem na którym KE planuje oprzeć swą nową strategię gospodarczą jest zmniejszenie nadmiernych zależności i zwiększenie bezpieczeństwa. Realizacja tego planu ma bazować na partnerstwie oraz wzmocnieniu łańcuchów dostaw. KE liczy na zawarcie nowych, czysto handlowo-inwestycyjnych sojuszy, które mają pomóc w zabezpieczeniu dostaw surowców, czystej energii, zrównoważonych paliw transportowych i czystych technologii z całego świata. Na uwagę zasługuje fakt, że Kompas zakłada dostosowanie przepisów w sposób umożliwiający wprowadzenie preferencji europejskiej w zakresie zamówień publicznych w sektorach i technologiach krytycznych. Warto podkreślić słuszność takiego działania. Zdecydowanie nierozsądnym byłoby uzależnianie bezpieczeństwa, w szczególności żywnościowego i lekowego (medycznego) państw UE od dostaw z państw znacząco oddalonych.
Kierunek zarysowany przez KE w zakresie bezpieczeństwa zdaje się pokazywać, że wojna na Ukrainie i doświadczenie ograniczeń logistycznych okresu pandemii Covid-19 dały unijnym urzędnikom asumpt do przemyśleń na temat wartości jaką stanowią dobra wytwarzane blisko i z przeznaczeniem na rodzimy rynek.
Trafne diagnozy, pomysłowe rozwiązania i stare problemy
KE proponuje szereg ciekawych (przynajmniej w założeniu), a nawet obiecujących rozwiązań. Powstaje jednak pytanie, czy inicjatywy te pozwolą na usunięcie barier i słabości strukturalnych (które hamują opartą m.in. na doskonale wykształconych pracownikach i jednolitym rynku europejską konkurencyjność) w sytuacji, gdy ograniczenia i bariery Zielonego Ładu pozostaną na horyzoncie? Trudno w tej kwestii być optymistą. Kompas konkurencyjności ma wyznaczać ścieżkę dla Europy, w której nowoczesne technologie, usługi i czyste (zeroemisyjne) produkty są wymyślane, produkowane i wprowadzane na rynek. Wszystko to ma się jednak odbyć przy założeniu realizacji Zielonego Ładu, bo równoległym celem jest uczynienie z Europy pierwszego kontynentu neutralnego dla klimatu.
Ostatecznie, wizję świetlanej przyszłości Europy jaką KE przedstawia w swoim Kompasie musimy odczytywać przez pryzmat obietnicy jedynie „strategicznego dialogu” i „przeglądu” polityk, które dotychczas konkurencyjność w UE zabijały. Cieszy, że przystępujemy do walki na arenie rozwoju AI – szkoda, że zaczynamy trenować dopiero teraz, gdy igrzyska już trwają.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
W ostatnim czasie miało miejsce spotkanie minister edukacji Barbary Nowackiej z Roxaną Mînzatu, która przedstawiona została jako wiceprzewodnicząca wykonawcza Komisji Europejskiej ds. praw socjalnych i umiejętności, wysokiej jakości miejsc pracy i gotowości. Jakże wymowna nazwa. Głównymi tematami spotkania miały być „europejska współpraca w zakresie edukacji oraz nieformalne spotkanie ministrów edukacji państw członkowskich UE w Warszawie, 21-22 stycznia 2025 r.” Podczas spotkania miało dojść do przedstawienia kierunków prac polskiej prezydencji w Radzie UE (w szczególności dalszego rozwoju Europejskiego Obszaru Edukacji) oraz podjęcia tematu edukacji włączającej i roli nauczycieli. Nowacka zadeklarowała gotowość współpracy z Komisją Europejską w świetle programu Komisji na kadencję 2024-2029.
Komunikat[1] kończy następujący akapit: „w związku z oczekiwaniami młodych ludzi wobec Unii Europejskiej, a także w kontekście zjawiska dezinformacji, Katarzyna Smyk, Dyrektor Przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, podkreśliła znaczenie funkcjonowania w Polsce Szkolnych Klubów Europejskich, które stanowią forum do rzetelnej debaty na temat miejsca Polski w UE”.
W okresie polskiej prezydencji priorytetem dla kierownictwa Ministerstwa Edukacji Narodowej będzie edukacja włączająca oraz budowanie zaufania do Unii Europejskiej wśród młodzieży.
O Szkolnych Klubach Europejskich
Wydaje się, że sama idea tworzenia klubów europejskich wywodzi się z inicjatyw podejmowanych przez UNESCO. Pierwsze z nich zaczęły się tworzyć w latach 40. XX w., a w latach 60. ich liczba rosła w różnych krajach na całym świecie. Były to lokalne, oddolne inicjatywy, które miały aktywizować ludzi do podejmowania działań o charakterze mniej formalnym. Idea ta rozwinęła się ponownie w latach 80. XX w. w Portugalii. Powstałe tu Szkolne Kluby Europejskie stanowiły podstawę projektu programu „Europejski wymiar edukacji”. Do Polski idea ta dotarła w latach 90. XX wieku, gdzie zaczęto zakładać Szkolne Kluby Europejskie, jak przyjęło się te organizacje nazywać w naszym kraju. Jeszcze przed przystąpieniem Polski do struktur Unii Europejskiej, polska szkoła otrzymała zadanie formowania przyszłych obywateli zjednoczonej Europy[2].
Na stronie poświęconej projektowi Szkolnych Klubów Europejskich (SKE) czytamy:
„Na terenie Unii Europejskiej istnieją nieformalne kluby skupiające młodzież i dorosłych zainteresowanych integracją europejską. Oprócz organizacji pozarządowych to SKE są często jedynymi ośrodkami działalności proeuropejskiej w środowiskach lokalnych. Polska Fundacja im. Roberta Schumana utrzymuje kontakt z około 250 klubami w 11-nastu państwach europejskich.
Kluby Europejskie odgrywają ogromną rolę w zakresie informowania środowisk lokalnych o skutkach integracji europejskiej. Tysiące osób organizuje spontanicznie liczne spotkania, konkursy, wystawy, dni europejskie itp.
Działalność Klubów będzie niezwykle cenna także w przyszłości – idea integracji europejskiej powinna być cały czas rozpowszechniana wśród obywateli, a młodzieży należy stworzyć możliwość zdobycia wiedzy i instrumentów pozwalających wykorzystać członkostwo w Unii Europejskiej.
SKE są doskonałym miejscem, gdzie można realizować powyższe cele, poznawać mechanizmy funkcjonowania demokracji i społeczeństwa obywatelskiego oraz miło spędzać wolny czas”[3].
Do zakładania SKE zachęcał list, jaki z okazji jubileuszu 20-lecia obecności Polski w Unii Europejskiej napisała do dyrektorów szkół, nauczycieli i uczniów minister edukacji Barbara Nowacka wspólnie z ministrem ds. Unii Europejskiej Adamem Szłapką[4].
Propagowanie przez kierownictwo resortu edukacji SKE może się kojarzyć z Towarzystwem Przyjaźni Polsko-Radzieckiej (TPPR), powołanym do istnienia w 1944 r. (w 1991 r. przekształconym w Stowarzyszenie Polska-Rosja), które do lat 80. XX wieku liczyło ok. 3 miliony członków. Było to możliwe głównie dzięki masowemu zapisywaniu do TPPR uczniów, a także pracowników przedsiębiorstw i instytucji państwowych. Działalność tej organizacji może być dla kierownictwo MEN inspirująca. TPPR zajmowało się przede wszystkim organizowaniem imprez propagandowych, wycieczek do ZSRR, wymiany grup (tzw. „pociągi przyjaźni”) czy promowaniem w Polsce radzieckiej kultury, techniki, książki, filmu. TPPR, na przykład, współorganizowało Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze.
Oczywiście Szkolne Kluby Europejskie będą przedstawiały jedyny słuszny, z punktu widzenia poprawności politycznej, obraz Unii Europejskiej.
Edukacja obywatelska w natarciu
Jednakże to tylko jeden, zresztą mniej znaczący element układanki. Plan jest bardziej przemyślany i w najszerszym swym zakresie obejmuje dążenie do utworzenia Europejskiego Obszaru Edukacyjnego, którego powstanie przypieczętowałoby trwający od dawna proces pozbawienia państw narodowych resztek suwerenności w szeroko rozumianym obszarze oświaty. Decyzje dotyczące organizacji kształcenia i programów nauczania podejmowane byłyby na szczeblu centralnym UE. Jednym z działań, które ma do tego doprowadzić jest rozpoczęta już przez MEN reforma programowa[5]. Dotyczy ona m.in. wycofania ze szkół ponadpodstawowych „historii i teraźniejszości” i wprowadzenia przedmiotu o nazwie „edukacja obywatelska”[6]. Nowy przedmiot ma być realizowany począwszy od roku szkolnego 2025/2026 w klasach II w liceum ogólnokształcącym i technikum oraz branżowej szkoły I stopnia, a w następnych latach – w kolejnych klasach w tych szkołach.
Oczywiście nie chodzi tu tylko o zmianę nazwy, ale przeformułowanie całej koncepcji nauczania treści związanych z najnowszą historią Polski i świata oraz przekazaniem niezbędnej wiedzy i umiejętności pozwalających uczniom zrozumieć, na czym polega społeczna natura człowieka, czym jest życie polityczne i na czym powinno się ono zasadzać.
„Historia i teraźniejszość” (HiT) to przedmiot, który łączył w sobie metody właściwe naukom historycznym i społecznym, ale wychodził od poznania filozoficznego, które stanowiło dla nich naturalny zwornik. W szczególny sposób dotyczyło to założeń antropologicznych, które leżą u podstaw każdej działalności edukacyjnej, zarówno w aspekcie kształcenia, jak i wychowania. Przyjęty w HiT sposób prezentacji zagadnień obywatelskich, w ramach przedmiotu o humanistycznej perspektywie, miał wpływ na sposób prezentowania tematów, ich ustrukturyzowania, a także na stosowane metody dydaktyczne. Osłabiało to dominującą w naukach społecznych (takich jak i nauki o polityce i administracji, nauki prawne, nauki socjologiczne) perspektywę pooświeceniową. Miała tu miejsce próba zmiany perspektywy formowania wiedzy oraz tego, co jest nazywane kompetencjami społecznymi i obywatelskimi. W kontekście tym niezwykle istotne są rozpoznania dotyczące społecznej natury człowieka i jego przynależności do wspólnot naturalnych (np. rodziny, narodu), a także odniesienia do kategorii prawdy i dobra, a także rozumienia tego, czym jest „dobre życie”. Podstawa programowa HiT oparta była na jasno określonej perspektywie filozoficznej, bazującej na realistycznej filozofii klasycznej. Widoczne było to przede wszystkim w odwołaniu do rozumienia „prawdy” jako kategorii, która nie ulega zmianie w zależności od dyskursu, czy też w sposobie ujmowania wspólnoty. Przedmiot ten wzmacniał też właściwie rozumiany patriotyzm narodowy[7], wskazywał na chrześcijaństwo jako kluczowy element dziedzictwa polskiego i zwornik wspólnoty narodowej. Nasze dziedzictwo kulturowe zostało określone jako „dane i zadane”. Warto dodać, że w sposobie opisania ogólnych celów kształcenia zapisy dotyczące „historii i teraźniejszości” różniły się od tych zawartych w innych przedmiotach. Można to odczytywać jako próbę przezwyciężania, jeszcze bardzo ostrożnego, uwarunkowań formalnych narzuconych zapisom podstawy programowej przez Europejską Ramę Kwalifikacji, a następnie jej polski odpowiednik.
W projekcie podstawy programowej „edukacji obywatelskiej”[8] nie ma odniesienia do prawdy i dobra, znika też rodzina, cnoty indywidualne i społeczne. Próżno szukać jakiegoś, nawet pośredniego, wskazania na istnienie tego, co w socjologii jest nazywane wartościami podstawowymi, czyli elementarnymi zasadami moralnymi, które są niezbędne chociażby po to, aby system prawny miał swoje podstawy, aby społeczeństwo nie tylko istniało, ale miało także swój sens. W analizowanym dokumencie nie znajdziemy też odniesienia do klasycznej typologii ustrojów. Z projektu rozporządzenia wyłania się tylko jeden słuszny porządek polityczny – demokracja, a właściwie porządek demoliberalny. Przypomnijmy zatem, że w opozycji do nowożytnej definicji państwa jako zinstytucjonalizowanego przymusu (który jest konieczny, ale nie określa istoty państwa), platońskie rozumienie dobrego państwa oparte było na sprawiedliwości. Arystoteles definiował wspólnotę polityczną w ramach określonego ustroju[9].
Nauki społeczne bardzo łatwo jest wykorzystać jako narzędzie „inżynierii społecznej” i pas transmisyjny, dzięki któremu „formatuje” się umysły ludzi, w tym wypadku dzieci i młodzieży. Nie usprawnia się ich myślenia, nie ukierunkowuje go na rozpoznanie tego, jak się rzeczy mają w rzeczywistości, nie daje kryteriów do jej oceny, nie uczy wybierania dobra, ale przygotowuje do roli tych, którzy potrafią kierować się wyłącznie własnymi namiętnościami, posłusznych demoliberalnemu porządkowi ogólnoświatowemu, który próbuje się budować. W ministerialnym projekcie nie znajdziemy właściwe zdefiniowanego pojęcia bonum communae (dobra wspólnego), które jest przecież kluczowe dla zrozumienia relacji społecznych i politycznych. W zaproponowanej podstawie programowej nie ma też żadnej przestrzeni dla krytycznej refleksji nad organizacjami międzynarodowymi, takimi jak UE, ONZ, WHO. Pozostańmy tylko przy tych przykładach.
Sposób myślenia autorów przywoływanego projektu podstawy programowej „edukacji obywatelskiej” dobrze oddaje poniższy opis: „podstawowym zadaniem edukacji jest nie tyle doskonalenie jednostki czy rozwinięcie jej potencjalnych zdolności, ile raczej przystosowanie ucznia do wymogów dorosłego życia poprzez ukształtowanie w nim takich właściwości, jakich wymaga społeczeństwo. [...] Poprzez proces edukacji wprowadza się go [młodego człowieka – przyp. aut.] w świat określonych wartości i norm, tym samym sprawując nad nim kontrolę.”[10] Nie bez przyczyny autorzy proponowanych zmian mówią o tym, że nowy przedmiot ma być bardziej praktyczny od „historii i teraźniejszości”.
Podsumowanie
W kontekście tym szczególnie groźnie brzmią zapowiedzi Barbary Nowackiej, dotyczące działań mających na celu wzmacnianie „zaufania do projektu, jakim jest Unia Europejska”. Realizują się one chociażby poprzez zapisy podstawy programowej nowego przedmiotu, którym obce jest to, co związane z naszym dziedzictwem cywilizacyjnym. Jakże to odległe od podejścia reprezentowanego przez filozofów klasycznych, dla których każda forma edukacji była zasadniczo edukacją obywatelską w tym sensie, że dobrze uformowana jednostka jest dobrym obywatelem, czyli człowiekiem, który umie rozpoznać i odnieść indywidualne dobro do właściwe rozumianego dobra wspólnego. Według Arystotelesa zarówno dobro człowieka, jak i dobre życie polega na życiu w zgodzie z ludzką naturą. Dobro człowieka realizuje się przez rozwijanie w sobie sprawności właściwych dla człowieka, a więc przymiotów intelektu (cnót intelektualnych) oraz przymiotów woli (cnót moralnych). Celem działalności politycznej powinno być zatem ostatecznie dobro wspólne obywateli, polegające na ustanowieniu sprawiedliwego ładu społecznego, umożliwiającego dobre życie obywateli. Przy czym tak rozumiane dobro wspólne jest nieantagonistyczne, tzn. jest rzeczywistym celem zarówno poszczególnego człowieka, jak i całej społeczności[11]. Warto pamiętać, że na gruncie klasycznej filozofii politycznej, nie można oddzielić od siebie polityki i etyki. Trudno jest się dopatrzeć takiego myślenia w proponowanych zapisach podstawy programowej „edukacji obywatelskiej”. Przedstawione propozycje stanowią próbę zerwania z systemem aksjologicznym i kulturą zakorzenienia, widoczną chociażby w zapisach podstawy programowej HiT. Prowadzić ma to do nowego modelu formowania ucznia, opartego na liberalno-lewicowej wizji człowieka, wspólnoty i obywatela, dalekiego od tradycyjnego chrześcijańskiego ujęcia.
Wdrażane w tej chwili zmiany podstawy programowej to tylko kosmetyka w stosunku do zapowiadanej całościowej reformy programowej, która ma się zacząć we wrześniu 2026 roku. Reformy, której fundament stanowić ma tworzony przez Instytut Badań Edukacyjnych[12] tzw. profil absolwenta, stanowiący doskonały instrument do takiego sprofilowania całej edukacji, aby służyła ona nie rzeczywistemu, zgodnemu z jego naturą, rozwojowi człowieka, ale była podporządkowana doraźnym celom politycznym i gospodarczym.
Szkoda, że słusznemu i niezwykle potrzebnemu głosowi sprzeciwu wobec próby narzucenia tzw. edukacji zdrowotnej (czytaj: seksualizacji i deprawacji dzieci), który rozległ się z wielu stron, nie towarzyszy równie silny protest przeciwko wprowadzeniu do szkół „edukacji obywatelskiej” w zaproponowanej przez MEN formule. Wydaje się, że jest tak dlatego, iż niebezpieczeństwa kryjące się za tym drugim działaniem, nie są dla wielu tak oczywiste.
Na zakończenie, cytat z encykliki „Centesimus annus”: […] w świecie bez prawdy wolność traci swoją treść, a człowiek zostaje wystawiony na pastwę namiętności i uwarunkowań jawnych lub ukrytych.
Omnis motus in fine velocior – to łacińskie powiedzenie odnosi się sytuacji, w której ruch wydaje się przyspieszać wtedy, gdy zbliża się do swego kresu. Miejmy nadzieję, że oznaki przyspieszenia, które obserwujemy, zwiastują kres tej obłąkańczej rewolucji, która trwa od kilku wieków.
dr Artur Górecki - dyrektor Centrum Edukacyjnego Ordo Iuris