Informujemy, że Pani/Pana dane osobowe są przetwarzane przez Fundację Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris z siedzibą w Warszawie przy ul. Zielnej 39, kod pocztowy 00-108 (administrator danych) w ramach utrzymywania stałego kontaktu z naszą Fundacją w związku z jej celami statutowymi, w szczególności poprzez informowanie o organizowanych akcjach społecznych. Podstawę prawną przetwarzania danych osobowych stanowi art. 6 ust. 1 lit. f rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (RODO).
Podanie danych jest dobrowolne, niemniej bez ich wskazania nie jest możliwa realizacja usługi newslettera. Informujemy, że przysługuje Pani/Panu prawo dostępu do treści swoich danych osobowych, ich sprostowania, usunięcia lub ograniczenia przetwarzania, prawo do przenoszenia danych, prawo wniesienia sprzeciwu wobec ich przetwarzania, a także prawo do wniesienia skargi do organu nadzorczego.
Korzystanie z newslettera jest bezterminowe. W każdej chwili przysługuje Pani/Panu prawo do wniesienia sprzeciwu wobec przetwarzania danych osobowych. W takim przypadku dane wprowadzone przez Pana/Panią w procesie rejestracji zostaną usunięte niezwłocznie po upływie okresu przedawnienia ewentualnych roszczeń i uprawnień przewidzianego w Kodeksie cywilnym.
Do Pani/Pana danych osobowych mogą mieć również dostęp podmioty świadczące na naszą rzecz usługi w szczególności hostingowe, informatyczne, drukarskie, wysyłkowe, płatnicze. prawnicze, księgowe, kadrowe.
Podane dane osobowe mogą być przetwarzane w sposób zautomatyzowany, w tym również w formie profilowania. Jednak decyzje dotyczące indywidualnej osoby, związane z tym przetwarzaniem nie będą zautomatyzowane.
W razie jakichkolwiek żądań, pytań lub wątpliwości co do przetwarzania Pani/Pana danych osobowych prosimy o kontakt z wyznaczonym przez nas Inspektorem Ochrony Danych pisząc na adres siedziby Fundacji: ul. Zielna 39, 00-108 Warszawa, z dopiskiem „Inspektor Ochrony Danych” lub na adres poczty elektronicznej iod@ordoiuris.pl
• Podczas gdy polskie „feministki” fetują otwarcie „przychodni” aborcyjnej w Warszawie, amerykańscy naukowcy biją na alarm wskazując na zagrożenie jakie środki poronne niosą dla życia i zdrowia kobiet.
• Nasze „organizacje prokobiece” wciąż dumnie niosą na sztandarach swobodny dostęp do aborcji farmakologicznej. Natomiast za oceanem, po latach takiej swobody, wniosek jest jeden: kobiety zasługują na coś lepszego niż pigułka aborcyjna.
Aborcja farmakologiczna: dwie narracje
Amerykańskie Ethics and Public Policy Center opublikowało wyniki badań dotyczących szkodliwości pigułki wczesnoporonnej dla kobiet. Okazuje się, że ich stosowanie może pociągnąć za sobą znacznie gorsze konsekwencje, niż wskazywali to producenci tych środków.
Polskę z kolei nie tak dawno rozgrzewał spór o dostępność tzw. tabletki „dzień po”, czyli farmakologicznego środka wczesnoporonnego. Część społeczeństwa, gorliwie przekonywana przez wszelkiej maści organizacje przedstawiające się jako „feministyczne” i „prokobiece”, utrzymywała wówczas, że środki takie jak „ellaOne” (tabletka zawierająca octan uliprystaliu, czyli środek działający jak mifepriston - substancja pigułki aborcyjnej RU486 – zabijająca dziecko nawet do 63. dnia ciąży) są całkowicie bezpieczne i powinny być powszechnie dostępne.
Lobby aborcyjne bez wątpienia tryumfowało, gdy w 2015 r. prawo w Polsce zaczęło dopuszczać sprzedaż środka "EllaOne" bez recepty. Dopiero ustawą z dnia 25 maja 2021 r. przywrócono kontrolę lekarską nad sprzedażą preparatu – tabletki poronne nie są już dostępne w Polsce bez recepty. Warto jednak pochylić się jeszcze raz nad kwestią bezpieczeństwa aborcji farmakologicznej, która wciąż przez środowiska proaborcyjne przedstawiana jest jako „bezpieczna”, zaś środowiska pro-life konsekwentnie zwracają uwagę na to, że środki poronne szkodliwe są także dla samej matki.
Nowe badania EPPC
Spór dotyczący bezpieczeństwa kobiet, które decydują się na przyjęcie tabletki aborcyjnej wydaje się jednak zmierzać ku końcowi. Amerykańskie Ethics and Public Policy Center (EPPC) opublikowało wyniki badań, które zaskoczyły chyba nawet samych naukowców.
Jak wskazano w opublikowanym przez autorów badania artykule, rzeczywisty wskaźnik poważnych zdarzeń niepożądanych po aborcji z użyciem mifepristonu jest co najmniej 22 razy wyższy niż sumaryczny wskaźnik „mniej niż 0,5%” w badaniach klinicznych, podany na etykiecie leku. Różnica pomiędzy deklarowanymi przez producenta zagrożeniami dla życia i zdrowia kobiet („mniej niż 0,5%”) a rzeczywistością jest tak wielka, że obrona swobody przyjmowania tego typu środków wydaje się być już całkowicie niemożliwa.
Istotnym czynnikiem jest oczywiście metodologia badania. I, co ciekawe, w tym wypadku metodologia wskazuje, że wyniki mogą być (i raczej na pewno są) niedoszacowane. Oznacza to, że kobiet, które po przyjęciu środka poronnego doświadczyły poważnych konsekwencji medycznych jest jeszcze więcej. Nie ma natomiast możliwości, by podane wyniki były przeszacowane, bowiem badanie opiera się na analizie danych z bazy danych roszczeń ubezpieczeniowych wszystkich płatników w USA, która obejmuje 865 727 przepisanych aborcji mifepristonem w latach 2017-2023. U 10,93 procent kobiet w ciągu 45 dni po aborcji mifepristonem występuje sepsa, infekcja, krwotok lub inne poważne lub zagrażające życiu zdarzenia niepożądane, co znacznie przekracza sumaryczną liczbę „mniej niż 0,5 procent” deklarowaną na ulotce leku.
Dlaczego wyniki badania mogą wciąż nie odzwierciedlać rzeczywistej skali problemu? Są to dane pozyskane od ubezpieczycieli, stanowiące sumę zgłoszonych zdarzeń. Nie każdy jednak do przeprowadzonej aborcji się przyznaje i nie każdy decyduje się na zgłoszenie jej konsekwencji do ubezpieczyciela. W USA brak takiego zgłoszenia jest wysoce prawdopodobny, bowiem aborcja z użyciem mifepristonu wymaga tam obecnie zaledwie jednej wizyty telemedycznej u dowolnego uprawnionego pracownika służby zdrowia (niekoniecznie lekarza), a kobieta może samodzielnie podawać sobie leki zakupione w aptece wysyłkowej. Co więcej, lekarz przepisujący lek nie musi zgłaszać żadnych zdarzeń niepożądanych, chyba że wie, iż pacjent zmarł. W danych dotyczących roszczeń ubezpieczeniowych nie uwzględniono również przypadków, które zakończyły się śmiercią kobiety. Autorzy badania zamierzają zająć się tą kwestią w swojej kolejnej publikacji.
Aborcyjna „przychodnia” w Warszawie
Opublikowane z końcem kwietnia 2025 r. wyniki wspomnianego badania korelują czasowo z otwarciem w marcu tego roku „przychodni” aborcyjnej w Warszawie. Środowiska określające się jako „feministyczne” i „prokobiece” hucznie świętowały uruchomienie przybytku, w którym służą radą i pomocą w zabiciu poczętego dziecka. Ich przekaz jest okrutny i zarazem bardzo prosty: kobieta może decydować o życiu i śmierci swego dziecka. Zachęcają przy tym do korzystania właśnie z aborcji farmakologicznej, oferując instruktaż oraz pomoc w „zorganizowaniu” środków poronnych. Konsekwencje zdrowotne dla matki? Tutaj odpowiedź jest już jedna: w razie problemów zgłoś się do szpitala i pamiętaj, że aborcja wykonana przez matkę jest legalna. Brak empatii, prawdziwego wsparcia i opieki (w tym psychologicznej), brak szacunku dla życia i zdrowia (tak matki, jak i dziecka) biją po oczach. I nawet jeśli kobieta, która sięgnie po tabletki poronne przeczyta załączoną do nich ulotkę, to dziś wiemy już, że ostrzeżenie o skutkach ubocznych jest kolejną zastawioną na nią pułapką.
Apel badaczy
Autorzy badania dotyczącego tabletek aborcyjnych i ich wpływu na zdrowie kobiet biją na alarm i postulują natychmiastowe przywrócenie w USA wcześniejszych, silniejszych protokołów bezpieczeństwa pacjenta. Wskazują, że oryginalna ulotka leku z 2000 r. wymagała, aby był „podawany wyłącznie w klinice, gabinecie lekarskim lub szpitalu, przez lekarza lub pod jego nadzorem”, przy czym lekarze musza być w stanie „zapewnić pacjentowi dostęp do placówek medycznych wyposażonych w transfuzje krwi i resuscytację”.
Wymogi te, pod wpływem sytuacji politycznej były z czasem łagodzone – jak widać po danych zgromadzonych w bazach ubezpieczycieli – niesłusznie. Dlatego EPPC wskazuje na konieczność wdrożenia odpowiedzialności lekarzy za zdrowie kobiet, które przyjmują mifepriston pod ich opieką, a także postuluje wprowadzenie nakazu pełnego raportowania jego skutków ubocznych. Autorzy badania apelują o ponowne zbadanie bezpieczeństwa tabletek poronnych i, w oparciu o obiektywne kryteria, ponowne rozważenie ich zatwierdzenia i dopuszczenia do obrotu. „Kobiety zasługują na coś lepszego niż pigułka aborcyjna” – tym mocnym zdaniem autorzy badania kończą swój artykuł.
Czy tabletki poronne są bezpieczne?
Przytoczone wyżej badanie jasno wskazuje, że środki służące do aborcji farmakologicznej nie są bezpieczne – co najmniej u 10,93 procent kobiet w ciągu 45 dni po aborcji mifepristonem występuje sepsa, infekcja, krwotok lub inne poważne lub zagrażające życiu zdarzenia niepożądane. Wskaźnik ten jest bardzo wysoki, zwłaszcza, gdy porównamy go z deklaracjami producenta („mniej niż 0,5 %”). Pamiętać też trzeba, że „co najmniej” oznacza, że przypadków tych jest więcej.
Omawiane badanie dotyczyło pacjentek w USA, jednakże w Polsce również środki tego typu są niestety stosowane. O tym, że – wbrew zapewnieniom lobby aborcyjnego i rzekomych „organizacji prokobiecych” – stanowią one zagrożenie dla życia i zdrowia kobiet mówi się od lat. Sygnalizował to także wielokrotnie Instytut Ordo Iuris.
Tabletki wczesnoporonne wpływają na układ hormonalny i stan zdrowia kobiety. Mogą powodować rozregulowanie cyklu miesiączkowego i problemy z płodnością w przyszłości. Stosowanie tabletek poronnych wiąże się też z możliwością wystąpienia skutków ubocznych, takich jak np. bóle brzucha, nadmierne krwawienie, problemy z funkcjonowaniem układu pokarmowego, zaburzenia nastroju, zaburzenia koncentracji, bóle głowy, mdłości i wymioty, bolesne miesiączkowanie i zmęczenie. Literatura medyczna wskazuje na przypadki, w których kobiety przyjmujące pigułki poronne musiały poddać się hospitalizacji lub – wskutek wykrwawienia – zmarły.
Szansa na zmiany
Wbrew pozorom, dane przedstawione przez autorów badania mogą stanowić bardzo potężne narzędzie nie tylko do walki z lobby aborcyjnym, ale także wpłynąć na kształt światowej polityki lekowej.
Od 2019 r. mifepriston znajduje się na liście leków podstawowych Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), obejmującej „najskuteczniejsze, najbezpieczniejsze i najbardziej opłacalne leki na priorytetowe schorzenia”. Aktualizacja listy z 2019 r. usunęła również poprzednie zastrzeżenie, że pigułka aborcyjna wymaga „ścisłego nadzoru lekarskiego”.
Zmianę tę uzasadniano badaniami klinicznymi na które producent powoływał się w ulotce, czyli rzekome „mniej niż 0,5%” przypadków zdarzeń niepożądanych. Dziś jednak wiemy już, że dane te skrajnie nie odpowiadają rzeczywistości. Dodatkowo należy wziąć pod uwagę fakt, że badanie opublikowane przez EPCC przeprowadzono analizując dane z USA – objęło ono zatem kobiety doświadczające poważnych powikłań w państwie, gdzie szpitale, kliniki i wykwalifikowani lekarze są stosunkowo liczni. Aborcja farmakologiczna jest natomiast rozpowszechniana, czy wręcz promowana, na całym świecie, w tym w wielu biedniejszych, rozwijających się krajach, gdzie wskaźnik zgonów w czasie ciąży i porodu jest znacznie wyższy. Przyczyny są tożsame także przy aborcji (w tym farmakologicznej): krwawienia i infekcje. Należy się zatem spodziewać, że wskaźnik tych powikłań po zażyciu środka poronnego w państwach mniej rozwiniętych jest jeszcze wyższy.
Jeżeli dojdzie do ponownej oceny zagrożeń związanych z mifepristonem w USA, może okazać się, że wnioski płynące z tej oceny wpłyną także na to, czy środek ten będzie nadal akceptowany (albo sposób jego dopuszczalności do użycia) w innych państwach na świecie. Należy się także spodziewać, że do przeprowadzenia ponownych badań klinicznych zmuszony zostanie sam producent tabletek aborcyjnych. Podważenie dotychczas podawanych przez producenta statystyk i podjęcie kroków weryfikujących bezpieczeństwo tabletki poronnej w pewnym momencie będzie musiało także znaleźć odzwierciedlenie w rekomendacjach WHO i liście „leków podstawowych”.
Pozostaje mieć nadzieję, że dzień, w którym ten niebezpieczny dla życia i zdrowia, zarówno kobiet jak i ich nienarodzonych dzieci, środek zniknie z listy „leków” nadejdzie prędzej niż później.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
15.05.2025
Po ponad 3 latach negocjacji, Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) zakończyła prace nad projektem traktatu antypandemicznego. Zostanie poddany pod głosowanie i najprawdopodobniej przyjęty podczas 78. sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia, która odbędzie się w dniach 19-27 maja w szwajcarskiej Genewie. Dzięki naszym systematycznym wysiłkom i globalnej koalicji projekt ma już nie obejmować przejmowania krajowej suwerenności w zakresie przeciwdziałania pandemiom. WHO nie będzie zatem mogło ponad naszymi głowami zamykać kościołów, szkół, zakładów pracy, sklepów i szpitali, nakazywać masowych szczepień ani paraliżować gospodarki świata arbitralnymi decyzjami swoich ekspertów.
Czy WHO wycofa się z ataku na suwerenność narodów?
Traktat WHO miał być finalnie gotowy już w czerwcu ubiegłego roku, ale dzięki konsekwencji i nieustępliwości obrońców suwerenności, udało się wówczas doprowadzić do zerwania negocjacji. Teraz dokument może zostać przyjęty, ale wiele wskazuje na to, że – dzięki zaangażowaniu Ordo Iuris i sprzymierzonych organizacji z całego świata, które inspirowały rządy do obrony suwerenności – finalna wersja traktatu będzie pozbawiona najbardziej kontrowersyjnych przepisów.
Choć ostateczny tekst traktatu nadal nie został opublikowany, to w komunikacie, w którym WHO poinformowało o zakończeniu negocjacji, zapewniono bardzo jednoznacznie, że „żadne z postanowień projektu umowy nie może być interpretowane jako dające Światowej Organizacji Zdrowia jakiekolwiek uprawnienia do kierowania, nakazywania, zmieniania lub określania krajowych przepisów i polityk lub nakazywania państwom podejmowania konkretnych działań, takich jak zakazywanie podróży, nakładanie przymusu szczepień, środków terapeutycznych lub diagnostycznych czy implementowanie lockdownów”.
Urzędnicy WHO uginają się pod presją obrońców suwerenności
Jeśli komunikat na stronie WHO znajdzie swoje potwierdzenie w samym tekście traktatu, będziemy mogli niewątpliwie mówić o dużym sukcesie ruchu oporu obrońców suwerenności. Gdy w marcu 2022 roku po raz pierwszy informowaliśmy o rozpoczęciu negocjacji, podstawowym założeniem zapowiadanego dokumentu było przekazanie WHO kompetencji do ustalania jednej – wspólnej dla całego świata – strategii walki z epidemią. Wiążący charakter umowy sprawiłby, że o wprowadzaniu przymusu szczepień czy niszczących gospodarki krajowe restrykcji decydowaliby de facto niewybieralni w demokratycznych procedurach urzędnicy – ponad głowami narodów świata.
Jako organizacja ze statusem konsultacyjnym w ONZ, mogliśmy wnikliwie monitorować i analizować prace WHO. Współtworzyliśmy koalicję obrońców suwerenności z całego świata. Uruchomiliśmy międzynarodową petycję w dziewięciu językach. Nasi eksperci przygotowywali analizy każdej kolejnej wersji traktatu. Rozbrajaliśmy mity, alarmowaliśmy o faktycznych zagrożeniach. Uczestniczyliśmy w konsultacjach i wysłuchaniach publicznych WHO, wysyłaliśmy memoranda i analizy prawne do polityków z całego świata. Nasze ekspertyzy były przywoływane i wykorzystywane.
Gdy po raz pierwszy informowaliśmy o rozpoczęciu negocjacji, temat był w mediach całkowicie przemilczany. Ale dzięki systematycznej, konsekwentnej pracy ekspertów Ordo Iuris i naszych zagranicznych partnerów, o zagrożeniach związanych z przyjęciem traktatu antypandemicznego WHO usłyszano na całym świecie, a Światowa Organizacja Zdrowia została zmuszona d znacznych ustępstw wobec swoich pierwotnych planów.
Traktat pandemiczny przyjęty już w przyszłym tygodniu? Czas na wielką mobilizację!
To jednak nie koniec naszej walki przeciwko traktatowi WHO i ograniczaniu polskiej suwerenności. Wręcz przeciwnie!
Jako, że na stronach WHO nadal nie opublikowano finalnej wersji traktatu, opieramy się na razie tylko na komunikacie prasowym, informującym o zakończeniu negocjacji. Nadal musimy być zatem gotowi na najgorsze – czyli na to, że treść finalnej wersji traktatu po prostu nie będzie zgodna ze wspomnianym komunikatem.
Dlatego w najbliższych dniach nasi eksperci będą codziennie sprawdzać, czy na stronie nie pojawił się finalny dokument. Gdy tylko to się stanie, natychmiast zabierzemy się za jego analizę i poinformujemy opinię publiczną, decydentów i naszych partnerów z zagranicy o ewentualnych zagrożeniach, związanych z przyjęciem dokumentu. Najbliższe dni będą wymagały od nas wyjątkowej mobilizacji, bo to właśnie teraz nadchodzi punkt kulminacyjny ostatnich trzech lat naszej niestrudzonej walki o polską suwerenność, którą chcą dziś ograniczać międzynarodowe organizacje takie jak WHO, które za zamkniętymi drzwiami – w oderwaniu od demokratycznych procedur i woli narodów – chcą narzucać państwom decyzje, kluczowe dla życia każdego z nas.
Parlament Europejski za poprawkami do Międzynarodowym Przepisów Zdrowotnych
O tym, jak ważne będzie monitorowanie prac WHO w najbliższych dniach świadczy także to, co wydarzyło się w ubiegłym roku. Gdy obrońcy suwerenności świętowali w czerwcu 2024 r. zerwanie negocjacji traktatu pandemicznego, Światowa Organizacja Zdrowia poinformowała jednocześnie, że w tym samym czasie przyjęto poprawki do Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych, w których mowa była między innymi o zwalczania niezdefiniowanej „dezinformacji”. Biorąc pod uwagę niedawne wyznanie szefa Facebooka Marka Zuckerberga, który przyznał, że w czasie pandemii administracja prezydenta Bidena przymuszała go do cenzurowania informacji na temat potencjalnej szkodliwości szczepień czy nieskuteczności wprowadzanych restrykcji, obawiam się, że ową „dezinformacją” będzie wszystko, co zaburza oficjalną narrację globalistów.
W ubiegłym tygodniu Parlament Europejski zdecydowaną większością głosów poparł projekt decyzji Rady, upoważniającej państwa członkowskie do przyjęcia – w interesie Unii Europejskiej – poprawek do Międzynarodowych Przepisów Zdrowotnych.
Biorąc pod uwagę brak transparentności, korupcjogenny system finansowania i kolejne promujące aborcję czy ideologię gender dokumenty przyjmowane przez Światową Organizację Zdrowia, nic dziwnego, że państwa członkowskie ograniczają finansowanie WHO lub po prostu z niej występują.
Opuszczenie WHO przez Stany Zjednoczone (będące wcześniej jej największym sponsorem) było jedną z pierwszych decyzji Prezydenta Donalda Trumpa. Podobną decyzję podjął Prezydent Argentyny Javier Milei. W Polsce do wystąpienia z WHO wzywają politycy Konfederacji, którzy złożyli w Sejmie projekt ustawy „o wystąpieniu Rzeczypospolitej Polskiej ze Światowej Organizacji Zdrowia”.
Aborcja, edukacja seksualna i niejasne finansowanie. Raport Ordo Iuris na temat WHO
Przypadająca na lipiec 2026 roku 80. rocznica podpisania aktu założycielskiego WHO, czyli Konstytucji Światowej Organizacji Zdrowia jest doskonałym momentem, by podjąć się próby podsumowania kilkudziesięciu lat działalności WHO i rozpoczęcia merytorycznej debaty publicznej na temat reformowania lub po prostu opuszczenia tej organizacji przez Polskę.
Dlatego też nasi eksperci od kilku tygodni pracowali nad kompleksowym raportem na temat WHO, w którym przedstawiamy rys historyczny i genezę powstania Światowej Organizacji Zdrowia, omawiamy jej strukturę, sposób funkcjonowania oraz liczne kontrowersje, związane z jej działalnością.
W raporcie przywołujemy dokumenty, w których eksperci WHO zalecali całkowitą dekryminalizację aborcji na każdym etapie ciąży czy ograniczanie zastosowania klauzuli sumienia lekarzy. Zalecenia WHO dotyczące aborcji postulują wprowadzenie dużo bardziej radykalnie proaborcyjnych rozwiązań niż te, które funkcjonują w zdecydowanej większości krajów Zachodu, gdzie aborcja i tak jest dostępna „na życzenie”.
Przypominamy treść niesławnych standardów WHO odnoszących się do edukacji seksualnej dzieci czy mniej znane „Międzynarodowe wytyczne techniczne dotyczące edukacji seksualnej”, gdzie również rekomendowano nauczanie dzieci w szkołach podstawowych o masturbacji, „homofobii”, „transfobii” i tożsamości płciowej.
Wspominamy także o licznych kontrowersjach związanych z finansowaniem WHO. Wśród głównych sponsorów Światowej Organizacji Zdrowia znajdują się bowiem fundacje i organizację, lobbujące za aborcją, antykoncepcją i wulgarną edukacją seksualną, organizacje promujące szczepienia czy… Chińska Republika Ludowa.
W podsumowaniu podkreślamy potrzebę gruntownej reformy Światowej Organizacji Zdrowia, która mogłaby się sprowadzać do wzmocnienia pozycji państw członkowskich w strukturze WHO, jasnego określenia zasad jej finansowania oraz wyznaczenia ścisłego zakresu jej kompetencji.
Raport zaprezentujemy na konferencji prasowej, którą zorganizujemy w najbliższy poniedziałek (czyli już w trakcie trwania 78. sesji Światowego Zgromadzenia Zdrowia), by nagłośnić prawdę o WHO w tym kluczowym momencie. Na podstawie głównych tez raportu, przygotujemy także krótki anglojęzyczny artykuł, który opublikujemy na stronie założonego przez nas w ubiegłym roku Citizens Against Global Governance i rozpowszechnimy go wśród naszych zagranicznych partnerów.
Liczymy na to, że nasz raport może się okazać kluczowym źródłem usystematyzowanej wiedzy na temat WHO w ramach rozpoczynającej się debaty publicznej na temat potencjalnego opuszczenia WHO przez Polskę i otworzy oczy tych, którzy nie dostrzegają dziś zagrożeń dla Polski, związanych z funkcjonowaniem tej organizacji.
Opuszczenie WHO przez Stany Zjednoczone i Argentynę, zerwanie negocjacji w sprawie traktatu pandemicznego w ubiegłym roku czy rezygnacja z jego najbardziej kontrowersyjnych pierwotnych założeń pokazuje, że nasza praca ma sens. Monitorowanie, analizowanie i nagłaśnianie zagrożeń związanych z działalnością Światowej Organizacji Zdrowia i innych podobnych organizacji międzynarodowych może mieć realny wpływ na pracę tych organów – i w konsekwencji – na życie każdego z nas.
Po raz kolejny widać wyraźnie, że wspólnie możemy zmieniać świat.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris
12.05.2025
• Komisja Europejska proponuje nowe rozporządzenie mające usprawnić system deportacji nielegalnych imigrantów w Unii Europejskiej.
• Projekt przewiduje m.in. wprowadzenie Europejskiego Nakazu Powrotu, zaostrzenie sankcji za brak współpracy z urzędem imigracyjnym oraz tworzenie ośrodków deportacyjnych poza UE.
• Mimo nowych rozwiązań, kluczowe problemy – masowy napływ imigrantów, niska skuteczność deportacji i przeciążenie systemu azylowego – nadal pozostają nierozwiązane.
• Czy proponowane zmiany okażą się realnym narzędziem kontroli migracji, czy tylko kolejną próbą, która zawiedzie z powodu przepisów uniemożliwiających szybkie działanie?
Próba rozwiązania kryzysu migracyjnego
Komisja Europejska przedstawiła projekt nowego rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady regulującego zasady wydalania nielegalnych imigrantów przebywających w państwach członkowskich UE. Projekt przewiduje m.in. łatwiejsze uznawanie decyzji deportacyjnych między państwami członkowskimi oraz surowsze zasady współpracy cudzoziemców z urzędami imigracyjnymi. Choć dokument zawiera rozwiązania techniczne i organizacyjne, nie dotyka podstawowych przyczyn kryzysu migracyjnego, takich jak nadużywanie systemu azylowego czy brak infrastruktury do skutecznego zatrzymywania imigrantów. W efekcie proponowane zmiany mogą się okazać niewystarczające wobec skali problemu.
Projekt stanowi kolejną już próbę zaradzenia trwającemu od dekady kryzysowi imigracyjnemu, w trakcie którego do Europy napłynęły już miliony imigrantów z państw afrykańskich i azjatyckich. W ubiegłym roku Parlament Europejski i Rada UE uchwaliły tzw. pakt na rzecz azylu i migracji, który miał usprawnić procedury azylowe i deportacyjne oraz zacieśnić współpracę między państwami członkowskimi w zakresie zarządzania polityką imigracyjną (Instytut Ordo Iuris przygotował analizę na ten temat). Rozwiązania przewidziane w pakcie jeszcze nie zdążyły wejść w życie (ma to nastąpić w 2026 r.), a UE już szuka nowych. Czy tym razem uda się opanować trwający kryzys?
Uchodźcy a imigranci ekonomiczni
W pierwszej kolejności należy zauważyć, że część z przybyszów to autentyczni uchodźcy uciekający przed wojnami i prześladowaniami, którzy niewątpliwie zasługują na ochronę międzynarodową. Zarazem jednak wielu imigrantów przybywa do Europy z pobudek czysto ekonomicznych, a mimo to, zamiast ubiegać się o wizę pracowniczą czy studencką, to składają wniosek o azyl, żeby skorzystać z uproszczonych procedur przewidzianych dla osób, których życiu zagraża niebezpieczeństwo. W świetle prawa międzynarodowego i Unii Europejskiej, państwo może dość swobodnie decydować, których imigrantów ekonomicznych przyjąć, a których nie – natomiast to samo państwo nie może odmówić przyjęcia uchodźcy. Nic dziwnego więc, że wielu imigrantów woli przedstawiać się jako uchodźcy, bo to znacząco zwiększa szanse przyjęcia ich przez dane państwo.
Tylko w 2015 r. do Europy przybyło około 1,3 mln imigrantów, z czego niemal wszyscy złożyli wniosek o azyl (czyli przyznanie statusu uchodźcy). Mimo upływu 10 lat od apogeum kryzysu, sytuacja dalej jest napięta, a systemy azylowe państw europejskich są przeciążone ilością składanych wniosków. Liczba wniosków o azyl w całej UE liczona jest w setkach tysięcy i systematycznie rośnie: w 2020 r. złożono ich około 415 tys., w 2021 r. – 536 tys., w 2022 r. – 873 tys., a w 2023 r. – ponad 1 mln. W 2024 r. złożono nieco mniejszą, choć wciąż oszałamiającą liczbę wniosków azylowych: ok. 912 tys.
Problem imigrantów nielegalnie przekraczających granicę
Początkowo duża liczba imigrantów była problemem głównie dla państw śródziemnomorskich (jak Włochy, Grecja czy Hiszpania), ale po inwazji Rosji na Ukrainę problem zaczął dotykać także krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w szczególności Polskę i inne państwa nadbałtyckie. Wspomniany pakt migracyjny miał wyposażyć państwa w instrumenty pozwalające łagodzić skutki kryzysu: udrożnienie systemu azylowego przez szybsze rozpoznawanie wniosków, pogłębienie współpracy straży granicznych, a także przez kontrowersyjny mechanizm solidarnościowy, przewidujący przymusowe relokacje imigrantów z państw obciążonych szczególnie dużą liczbę wniosków.
W ostatnim czasie szczególnie palącym problemem stali się jednak imigranci ekonomiczni, którzy w ogóle nie składają wniosków azylowych, lecz po prostu usiłują nielegalnie sforsować granicę państwa członkowskiego UE. Szacuje się, że w UE jest co najmniej 1,3 mln nielegalnych imigrantów, w tym najwięcej w Niemczech, Hiszpanii, Włoszech i na Węgrzech. To jest jednak jedynie ułamek realnej liczby, bo pomija osoby, którym udało się niepostrzeżenie pokonać granicę i zamieszkać w danym państwie bez zwracania uwagi urzędu imigracyjnego. Liczba ta systematycznie rośnie, o czym świadczą ciągłe próby sforsowania granic zewnętrznych UE w Hiszpanii, Włoszech, na Bałkanach czy w Europie Wschodniej. Przykładowo, w okresie od stycznia do kwietnia 2025 r. odnotowano ponad 5900 prób nielegalnego przekroczenia granicy polsko-białoruskiej.
Rozwiązanie tego problemu leży głównie w gestii państw strzegących granic zewnętrznych UE takich jak Polska. Unia Europejska koncentruje się natomiast na tej grupie nielegalnych imigrantów, którzy już się znaleźli na jej terytorium i zostali dostrzeżeni przez służby imigracyjne. Takie osoby - aby uniknąć szybkiego wydalenia - składają z reguły wniosek o azyl, twierdząc, że w kraju pochodzenia ich życiu, zdrowiu lub wolności zagraża niebezpieczeństwo. W konsekwencji systemy azylowe stają się więc jeszcze bardziej przeciążone, ośrodki detencyjne dla cudzoziemców przeludnione, a efektywność procedur powrotowych (w tym deportacji) niska. Jedynie 20% osób formalnie zobowiązanych do opuszczenia kraju faktycznie to robi.
Skąd taka niska efektywność deportacji? Większość imigrantów oczekuje na decyzję azylową na wolności, a gdy okaże się ona negatywna – po prostu znika z pola widzenia urzędu imigracyjnego zmieniając miejsce zamieszkania, czasem przeprowadzając się do innej miejscowości, a czasem nawet do innego kraju UE. W tym ostatnim przypadku powstaje kolejny problem: w obecnym stanie prawnym imigrant uznany za nielegalnego przybysza w jednym państwie UE nie może być automatycznie uznany za nielegalnego w drugim państwie UE. Taka osoba składa więc wielokrotnie wnioski azylowe w różnych państwach członkowskich, z których każde rozpoznaje je od nowa i niezależnie. Nawet więc jeśli jedno państwo odmówi imigrantowi przyznania azylu i podejmie decyzję o deportacji, to zanim zostanie ona wykonana, może on wyjechać do innego kraju i ponownie zawnioskować o azyl.
Proponowane rozwiązania problemu
Przygotowany przez Komisję Europejską projekt rozporządzenia wprowadza drobne usprawnienia zwiększające efektywność tzw. procedury powrotowej. W prawie UE wyróżnia się dwa rodzaje „powrotu” – dobrowolnego wyjazdu na prośbę urzędu imigracyjnego oraz przymusowej deportacji. Większość tzw. decyzji powrotowych to zobowiązania do dobrowolnego wyjazdu, które przekształcane są w decyzje deportacyjne dopiero w razie niedopełnienia obowiązku opuszczenia kraju we wskazanym terminie. Co zmienia proponowany projekt?
Zaostrza on sankcje za naruszenie przez cudzoziemca (określanego jako „obywatel państwa trzeciego”) obowiązku współpracy z urzędem imigracyjnym przy rozpoznawaniu jego wniosku azylowego, a także w ewentualnej procedurze decydującej o jego powrocie do kraju pochodzenia. Obywatele państw trzecich mają współpracować z organem imigacyjnym na wszystkich etapach procedury. Obywatele państw trzecich powinni pozostawać dostępni i powinni dostarczać informacje niezbędne do przygotowania powrotu. W przypadku nieprzestrzegania obowiązku współpracy, projekt rozporządzenia wymaga nałożenia sankcji na cudzoziemca np. obniżenia przyznanych mu świadczeń i dodatków socjalnych, zajęcia dokumentów podróży lub przedłużenia okresu obowiązywania zakazu wjazdu. Właściwe organy powinny poinformować obywatela państwa trzeciego o poszczególnych etapach procedury powrotu, jego obowiązkach i konsekwencjach niewypełnienia tych obowiązków.
Projekt wprowadza też mechanizm uznawania i wykonywania decyzji nakazujących imigrantowi powrót wydanych przez inne państwo członkowskie (tzw. Europejski Nakaz Powrotu). Wydając decyzję nakazującą powrót państwo członkowskie będzie musiało ją „zarejestrować” w teleinformatycznym systemie informacyjnym działającym w ramach strefy Schengen, względnie w drodze dwustronnej wymiany informacji z innym państwem członkowskim. Europejski Nakaz Powrotu ma pomóc w uznawaniu i wykonywaniu decyzji nakazujących powrót wydanych przez inne państwo członkowskie, w przypadku gdy obywatel państwa trzeciego przemieszcza się nielegalnie do innego kraju członkowskiego.
Propozycja umożliwia też tworzenie w państwach spoza UE tzw. centrów powrotowych (ang. return hubs) dla imigrantów, wobec których wydano prawomocną decyzję o deportacji. To mają być ośrodki umiejscowione w państwach trzecich, działające na podstawie umów dwustronnych albo z całą UE, w których tacy imigranci będą przymusowo umieszczani do czasu potwierdzenia możliwości ich powrotu do kraju pochodzenia. Umowę lub uzgodnienie będzie można zawrzeć wyłącznie z państwem trzecim, w którym przestrzegane są międzynarodowe standardy i zasady dotyczące praw człowieka. Taka umowa lub takie uzgodnienie będzie musiało określać warunki przekazania, a także warunki dotyczące okresu przebywania obywatela państwa trzeciego w danym państwie, który to okres może mieć charakter krótko- lub długoterminowy. Takiej umowie lub takiemu uzgodnieniu towarzyszyć będzie mechanizm monitorowania zapewniający ocenę wdrożenia i uwzględnienie wszelkich zmieniających się okoliczności w państwie trzecim.
Projekt doprecyzowuje również przepisy o detencji imigrantów – tych oczekujących na decyzję w sprawie wniosku azylowego, jak również tych oczekujących na decyzję nakazującej ich powrót. Osoby, wobec których zastosowano detencję, powinny zostać umieszczone w specjalnych ośrodkach detencyjnych lub specjalnych oddziałach innych ośrodków. W przypadku gdy państwo członkowskie nie jest w stanie zapewnić miejsca zakwaterowania w takim ośrodku, projekt dopuszcza posiłkowanie się miejscami zakwaterowania w więzieniu, w którym obywateli państw trzecich przetrzymuje się oddzielnie od więźniów;
Proponowany dokument wydłuża też maksymalny okres detencji (przymusowego umieszczenia imigrantów w ośrodku) z 18 do 24 miesięcy, a także doprecyzowuje przesłanki ryzyka ucieczki jako podstawy detencji imigranta. Ucieczka imigranta przed uprawomocnieniem się decyzji zobowiązującej do powrotu stanowi jedną z głównych przyczyn skrajnej nieefektywności procedur powrotowych.
Wady propozycji Komisji
Z drugiej strony, propozycja Komisji Europejskiej nie rozwiązuje głównych problemów.
Po pierwsze, nadal państwa członkowskie UE będą formalnie zobowiązane do wpuszczania na terytorium każdego, kto zgłosi choćby tylko ustnie wniosek o azyl – w tym imigrantów przyłapanych na gorącym uczynku nielegalnego przekroczenia granicy. W konsekwencji imigranci łamiący prawo będą dalej traktowani podobnie jak imigranci ubiegający się o zgodę na pobyt w legalny sposób, składając odpowiedni wniosek w punkcie granicznym lub w konsulacie. Prawo UE zabrania automatycznego odrzucania wniosków o azyl oraz nakazuje rozpatrzenie każdego z nich merytorycznie, a także wymaga, aby w czasie rozpatrywania imigrantowi pozwolono przebywać na terytorium danego państwa – co w większości przypadków kończy się ucieczką takiej osoby, która nie czeka na rozpatrzenie swojego oczywiście bezzasadnego wniosku, lecz stara się jak najszybciej zniknąć z radaru urzędu imigracyjnego.
Po drugie, częściowo ten problem mogłaby rozwiązać detencja stosowana na masową skalę wobec wszystkich przyłapanych na gorącym uczynku nielegalnego przekroczenia granicy. Rzecz w tym, że państwa nie mają wystarczającej liczby miejsc w ośrodkach detencyjnych. Możliwość umieszczania ich w więzieniach niewiele tu zmienia, bo one też są zazwyczaj przeludnione. A nawet jeśliby państwa miały dużo miejsc, to wciąż wiele zależy od wykładni przesłanki ryzyka ucieczki, jaką przyjmą sądy. Jeśli wykładnia ta będzie restrykcyjna, to nadal w praktyce służby imigracyjne będą musiały wpuszczać na terytorium każdego, kto zgłosi wniosek o azyl i pozwolić mu oczekiwać na wolności na jego rozpatrzenie. Jak pokazuje dotychczasowa praktyka - większość nie czeka.
Po trzecie, choć Komisja dostrzega problem niskiej efektywności decyzji o wydaleniu, to zaproponowane rozwiązanie w postaci centrów powrotowych w państwach trzecich jej znacząco nie poprawi. W świetle projektu rozporządzenia, do takiego centrum imigrant będzie mógł trafić dopiero po wyczerpaniu ścieżki zaskarżenia, czyli będzie miał mnóstwo czasu na ukrycie się, zanim decyzja zobowiązująca do powrotu się uprawomocni.
Krok w dobrym kierunku, ale to za mało
Projekt nowej dyrektywy stanowi zatem krok w dobrym kierunku, ale proponowane rozwiązania nie rozwiązują głównych problemów: masowej niekontrolowanej migracji, która musi się nasilać z uwagi na obowiązującą w prawie UE regułę wpuszczania każdego imigranta na terytorium państwa wyłącznie na podstawie samego wniosku o azyl, jeszcze przed jego rozpatrzeniem, a także przeludnienia ośrodków detencyjnych oraz niskiej efektywności decyzji powrotowych.
Patryk Ignaszczak – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
12.05.2025
Od dnia zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska ostrzegaliśmy, że nowa władza planuje zakneblować obrońców życia i rodziny. Wszyscy winni „myślozbrodni” mieliby być skazywani na nawet 3 lata pozbawiania wolności. Dzisiaj wiemy, że dzięki naszej walce ustawa o „mowie nienawiści” nie wejdzie w życie. Prezydent Duda nie podpisał co prawda ustawy i realnie uniemożliwił jej wejście w życie, ale jednocześnie nie zdecydował się skorzystać z prawa weta. Zamiast tego skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Przed Trybunałem Konstytucyjnym odbędzie się ostateczne starcie obrońców wolności ze spadkobiercami Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, zwanego w PRL po prostu „cenzurą”. W tej walce nie zabraknie głosu Ordo Iuris!
Prezydent kieruje ustawę o „mowie nienawiści” do TK
Tuż przed świętami Zmartwychwstania Pańskiego, Prezydent Andrzej Duda zablokował wejście w życie ustawy o „mowie nienawiści”, której celem było zaprowadzenie w Polsce systemu ideologicznej cenzury.
Od dnia zaprzysiężenia rządu Donalda Tuska ostrzegaliśmy, że nowa władza planuje zakneblować obrońców życia i rodziny, rzeczników konstytucyjnej definicji małżeństwa „jako związku kobiety i mężczyzny”, a nawet… kapłanów głoszących kazania o grzeszności aktów homoseksualnych. Wszyscy winni „myślozbrodni” mieliby być skazywani na nawet 3 lata pozbawiania wolności.
Nasze obawy potwierdził szybko nowy Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar. W świetle jego wypowiedzi, karalną „mową nienawiści” była każda niemal krytyka polityki rządu – w tym nawet oprawy meczowe, stanowczo krytyczne wobec szerokiego napływu migrantów.
Dzisiaj wiemy, że dzięki naszej walce ustawa o „mowie nienawiści” nie wejdzie w życie. Chociaż bardziej precyzyjnym byłoby stwierdzić… na razie nie wejdzie w życie.
Prezydent Duda nie podpisał co prawda ustawy i realnie uniemożliwił jej wejście w życie, ale jednocześnie nie zdecydował się skorzystać z prawa weta. Zamiast tego skierował ustawę do Trybunału Konstytucyjnego. Informując o decyzji głowy państwa, szefowa Kancelarii Prezydenta Małgorzata Paprocka podniosła zarzuty, które wobec nowych przepisów wysuwali eksperci Ordo Iuris.
Przed Trybunałem Konstytucyjnym odbędzie się ostateczne starcie obrońców wolności ze spadkobiercami Głównego Urzędu Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk, zwanego w PRL po prostu „cenzurą”. W tej walce nie zabraknie głosu Ordo Iuris!
Wytyczne zamiast ustawy
Pomimo porażki, rząd nie rezygnuje jednak z wdrażania cenzury… przez wytyczne.
Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar po decyzji prezydenta Dudy ogłosił, że „nie zrezygnuje” z walki z „mową nienawiści” i w ramach realizacji genderowej agendy wydał wytyczne dla prokuratorów, w których nakazał wyznaczanie prokuratorów specjalizujących się w zwalczaniu „mowy nienawiści”.
Wytyczne wprost żądają od organów ścigania zwalczania „nietolerancyjnych poglądów i postaw” i przewidują przeszukiwanie skrzynek poczty elektronicznej, przeczesywanie wszystkich profili społecznościowych oraz zatrzymywanie sprzętu elektronicznego osób podejrzanych o głoszenie „mowy nienawiści”.
Poza zaangażowaniem w postepowanie przed Trybunałem Konstytucyjnym potrzeba zatem, aby prawnicy Ordo Iuris stanęli w obronie kolejnych ofiar cenzorskich praktyk rządu.
Zamiast ścigać aborcyjnych przestępców, służby zatrzymują ich krytyków
O tym, jak w praktyce będzie wyglądać walka z „mową nienawiści”, świadczą ostatnie działania organów ścigania w sprawie z Oleśnicy, gdzie lekarka Gizela Jagielska wstrzyknęła chlorek potasu w serce nienarodzonego, 9-miesięcznego Felka. Służby, zamiast zająć się przestępczą działalnością aborcyjnej celebrytki, zatrzymały… osoby, które krytykowały Jagielską w internecie!
Jedną z nich jest ksiądz Grzegorz z Archidiecezji Przemyskiej, który podczas spotkania świątecznego w domu rodzinnym został zatrzymany i zakuty w kajdanki. W tym samym czasie służby przeszukały jego plebanię – miejsce napisania listu księdza do Gizeli Jagielskiej.
Kapłana umieszczono w areszcie w Krośnie, skąd został następnego dnia przewieziony do odległej o ponad 500 km Oleśnicy, gdzie przeprowadzono wobec niego czynności procesowe, które mogły zostać wykonane w jego miejscu zamieszkania. W obronie kapłana stanęła Kuria Metropolitalna w Przemyślu stwierdzając, że działania służb wobec ks. Grzegorza były „środkiem nieusprawiedliwionej represji, nieuzasadnionej przemocy i poniżenia, a tym samym przejawem walki z Kościołem Katolickim”.
Ordo Iuris w obronie wolności słowa
Wcześniej podobne represje ze strony organów ścigania dotknęły osoby krytykujące Jerzego Owsiaka. Nasi prawnicy stanęli w obronie pani Izabeli – schorowanej emerytki z Torunia, która została zatrzymana przez uzbrojonych policjantów o 6 rano w swoim mieszkaniu pod zarzutem kierowania gróźb karalnych wobec szefa Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Podobnie zarzuty postawiono także dwudziestokilkuletniemu młodemu człowiekowi ze zdiagnozowanym autyzmem i lekką niepełnosprawnością intelektualną, którego policja zatrzymała w dniu finału WOŚP w Warszawie. Obojgu grozi kara do 3 lat pozbawienia wolności.
Potwierdzenie zasad wolności słowa i wolności wiary przez Trybunał Konstytucyjny wymiernie pomoże w zwalczaniu prób wprowadzania ideologicznej cenzury w Polsce. Orzeczenie TK będzie miało szczególne znaczenie po odejściu (w niesławie) rządu Donalda Tuska, który wyroków Trybunału nie uznaje, podobnie jak niekorzystnych dla rządu orzeczeń Sądu Najwyższego. Orzeczenie, w którym Trybunał Konstytucyjny potwierdzi niezgodność przepisów cenzorskich z ustawą zasadniczą pozostanie z nami na lata i będzie mogło być przywoływane w przyszłości, aby bronić prawa do mówienia prawdy i głoszenia wiary.
Dlatego prawnicy Ordo Iuris przygotują opinię prawną, którą złożymy w postępowaniu przed Trybunałem, aby pomóc w orzeczeniu, że projekt ustawy cenzorskiej narusza art. 54 Konstytucji, który „każdemu zapewnia wolność wyrażania swoich poglądów”.
Eksperci Ordo Iuris mają już szerokie doświadczenie analityczne i procesowe w tym temacie. W naszej opinii będziemy mogli przywołać nie tylko lata dorobku analitycznego, ale także argumenty z wydanej w ubiegłym roku książki członka Zarządu Ordo Iuris mec. Rafała Dorosińskiego na temat „mowy nienawiści”.
Trybunał Konstytucyjny rozstrzygnie o losie ustawy o „mowie nienawiści”
Istotne znaczenie dla orzeczeń TK ma również praktyka stosowania prawa. A interwencje podejmowane przez Ordo Iuris w obronie wolności słowa i wiary pokazują, że nawet dzisiejsze przepisy bywają stosowane jako knebel. Już dzisiaj prokuratura Adama Bodnara za „mowę nienawiści” uznawała wznoszone na Marszu Niepodległości okrzyki „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”.
Wielokrotnie udowadnialiśmy już, że nasza praca analityczna może realnie wpływać na rzeczywistość. Gdy w 2020 r. Trybunał Konstytucyjny wydawał przełomowe orzeczenie o niezgodności przepisów zezwalających na aborcję eugeniczną z Konstytucją RP, sędziowie TK przywoływali opinię Ordo Iuris. Wierzę, że tak będzie i tym razem. Na nasze analizy powoływał się również Europejski Trybunał Praw Człowieka.
Pogłębioną opinię na temat ustawy o „mowie nienawiści” przekazaliśmy już wcześniej Prezydentowi Andrzejowi Dudzie. Do prezydenta trafił również przygotowany przez Ordo Iuris list otwarty, w którym kilkudziesięciu intelektualistów, naukowców i publicystów wezwało głowę państwa do obrony wolności słowa i zablokowania szkodliwej ustawy. Jednocześnie wezwaliśmy sympatyków Ordo Iuris do dzwonienia i pisania maili do Kancelarii Prezydenta w celu przekazania prezydenckim urzędnikom, że Polacy chcą obrony wolności słowa. Cieszę się, że ostatecznie prezydent stanął po stronie wolności i zarzucił ustawie Adama Bodnara niekonstytucyjny zamiar nieproporcjonalnego ograniczenia wolności słowa.
Jednak rząd, który nie uznaje wyroków TK, już dzisiaj prześladuje ludzi za poglądy.
Lewica wie, że nie uda jej się w normalnych warunkach przekonać Polaków do poparcia postulatów sprzecznych z cywilizacją chrześcijańską takich jak aborcja „na życzenie”, rejestracja związków jednopłciowych, homoadopcja czy przyjmowania do Polski rzesz wrogich nam nielegalnych migrantów i utrzymywanie ich na koszt polskiego podatnika. Dlatego rząd społeczną rewolucję chce poprzedzić zaprowadzeniem politycznej i ideologicznej cenzury. Decyzja Prezydenta RP o skierowaniu ustawy o „mowie nienawiści” do Trybunału Konstytucyjnego wyznacza nowe pole naszego profesjonalnego zaangażowania. Wolności i wiary nie oddamy.
Adw. Jerzy Kwaśniewski – prezes Ordo Iuris
• Population Research Institute opublikował raport poświęcony promowaniu aborcji przez Międzynarodową Federację Ginekologii i Położnictwa (FIGO).
• Publikacja dotyczy m.in. finansowania FIGO przez Amerykańską Agencję Rozwoju Międzynarodowego.
• Po objęciu urzędu prezydenta USA przez Donalda Trumpa, Federacja utraciła środki z rządu federalnego
Fundusze z USAID
Prezydentura Donalda Trumpa przyniosła już wiele mniejszych i większych niespodzianek. Z pewnością informacje o Amerykańskiej Agencji Rozwoju Międzynarodowego (USAID) i skali finansowania przez amerykańskich podatników wątpliwych działań mających na celu zmiany kulturowe i światopoglądowe na świecie należą do największych. Odcięcie tysięcy podmiotów od strumienia finansowego USAID stało się natomiast przyczyną klęski finansowej wielu z nich i obnażyło fakt, które organizacje rzeczywiście cieszą się wsparciem finansowym społeczeństwa, a których byt uzależniony jest od decydentów politycznych.
Population Research Institute opublikował w kwietniu 2025 r. obszerny raport, w którym przeanalizowano wątek promowania aborcji przez Międzynarodową Federację Ginekologii i Położnictwa (FIGO) i jej organizacje stowarzyszone w Iberoameryce, Afryce i Europie. Jak się okazuje, również FIGO aktywnie wykorzystywała fundusze uzyskane z USAID.
Czym jest FIGO i co promuje?
FIGO jest organizacją pozarządową, która promuje aborcję poprzez stowarzyszenia ginekologów, położników i personelu medycznego. Chociaż przedstawia się jako organizacja naukowa, w rzeczywistości angażuje się w rzecznictwo polityczne, naciskając na rządy, aby zdekryminalizowały aborcję. Organizacja promuje aborcję jako prawo człowieka i prawo kobiet oraz dziewcząt na całym świecie, przedstawiając ją jako niezbędną i pilną usługę medyczną. Ponadto FIGO szkoli swoje stowarzyszenia członkowskie i sojuszników, aby opowiadali się za legalizacją aborcji, włączając ją w narrację „praw seksualnych i reprodukcyjnych” (SRHR – ang. sexual and reproductive rights), wzmocnienia pozycji kobiet i równości płci.
Z chwilą przejęcia władzy przez administrację Trumpa, która wyraziła się jasno w kwestii wykorzystania funduszy USAID w sprawach związanych z aborcją (wskazując, że przyznawanie funduszy federalnych organizacjom, które promują, ułatwiają lub wykonują aborcje nie będzie już miało miejsca), w organizacjach takich jak FIGO pojawiło się poważne wyzwanie związane z brakiem finansowania.
Skala wsparcia USAID z jakiej FIGO dotychczas korzystała była ogromna. Jeszcze w październiku 2024 r. konsorcjum, którego częścią jest FIGO otrzymało od USAID nagrodę w postaci dotacji w wysokości 89 milionów dolarów na rozszerzenie dostępu do „planowania rodziny” i „usług w zakresie zdrowia reprodukcyjnego” w krajach o niskim i średnim dochodzie.
Raport o FIGO i promowaniu aborcji
Kwietniowy raport Population Research Institute dostarcza dowodów na finansowanie FIGO przez USAID i dokumentuje, w jaki sposób ta organizacja i jej globalni sojusznicy promują aborcję, ułatwiając dostęp do niej i opowiadając się za jej legalizacją poprzez działania społeczne i polityczne.
Pod przykrywką rzekomych „praw reprodukcyjnych”, FIGO i jej organizacje sojusznicze uważają aborcję za „podstawowe prawo człowieka”. Rozwijają międzynarodowe projekty, opracowują wytyczne dotyczące stosowania środków aborcyjnych i zachęcają do praktyk aborcyjnych poprzez telemedycynę i samodzielną aborcję. Współpracują z takimi grupami jak Międzynarodowa Federacja Planowanego Rodzicielstwa (IPPF) i Ipas. Wywierały również presję na rządy m.in. Peru, Kolumbii, Chile, Argentyny, Brazylii i Meksyku, aby zmieniły swoje ustawodawstwo na rzecz dekryminalizacji aborcji.
W raporcie podkreślono również konkretne przypadki w Iberoameryce, Afryce i Europie, gdzie krajowe towarzystwa ginekologiczne zrzeszone w FIGO postępowały zgodnie z jej wytycznymi i powielały jej strategie promowania aborcji.
Publikacja przedstawia także konkretne dane dotyczące FIGO, osób zasiadających w jej zarządzie oraz listę jej licznych organizacji sojuszniczych, które jasno pokazują jak wielki jest zasięg działalności tej międzynarodowej sieci popierającej aborcję. Jak wskazali autorzy raportu – jego celem jest uniemożliwienie tym grupom dalszego otrzymywania funduszy od amerykańskich podatników na ich projekty i działania związane z aborcją w przyszłości.
Aktywność FIGO w przykładach – oświadczenia
Jak wskazano w raporcie, fakt, że FIGO ma w swej nazwie określenie „międzynarodowa federacja” sprawia, że wiele osób podświadomie traktuje tę organizację jako ważne i decyzyjne gremium złożone z naukowców i najlepszych specjalistów. Sprawia to, że nawet same oświadczenia wydawane przez FIGO traktowane są niekiedy jako ważne stanowiska. Stąd też FIGO wydała liczne oświadczenia mające na celu wywarcie wpływu na ustawodawstwo aborcyjne w różnych krajach.
W styczniu 2021 r. opublikowano oświadczenie FIGO w sprawie argentyńskiej tzw. Zielonej Fali (legalizację aborcji w Argentynie do 14 tygodnia) i sposobu jej wykorzystania w celu zwiększenia dostępu do aborcji w większej liczbie krajów regionu. FIGO nie tylko świętowała to wydarzenie, ale też wprost wskazał na swój wpływ na legalizację aborcji w Argentynie i całej Iberoameryce. Stwierdziła również, że jej kolejnym celem jest promowanie swobodnego dostępu do aborcji do 14 tygodnia ciąży w większej liczbie krajów w regionie.
FIGO wydała także oświadczenie, w którym promuje aborcję poprzez indukcję asystolii płodu, czyli procedurę polegającą na wstrzyknięciu substancji chlorku potasu do serca płodu w celu spowodowania śmierci w ciążach powyżej 20 tygodnia. To właśnie w ten sposób uśmiercono w Oleśnicy chłopca, którego rozwój pozwalał już na podjęcie próby urodzenia przez cięcie cesarskie. Czyn ten był w pełni zgodny ze stanowiskiem FIGO. Z kolei np. Federalna Rada Medycyny Brazylii oficjalnie zakazała tej praktyki – co spotkało się z krytyką ze strony FIGO.
Warto w tym miejscu dodać, że FIGO naciska na krajowe stowarzyszenia i dostawców usług medycznych, aby ułatwiali nieograniczony dostęp do aborcji, zapewniając kobietom i dziewczętom możliwość szybkiej aborcji na żądanie, nawet na zaawansowanym etapie ciąży. Strategia ta promuje eliminację wszelkich ograniczeń dotyczących aborcji i normalizuje ten proceder.
Organizacja ta jest bardzo aktywna w Afryce, gdzie FIGO opracowała tzw. Kartę Livingstone w sprawie opieki aborcyjnej. Celem jest zobowiązanie afrykańskich towarzystw położniczych i ginekologicznych do rozszerzenia dostępu kobiet i dziewcząt do „usług aborcyjnych” na całym kontynencie.
Co ciekawe, FIGO włącza się także na swój sposób w „pomoc humanitarną”. Czyni to na swój sposób, a więc wspiera i promuje dostęp do aborcji na obszarach dotkniętych wojnami lub konfliktami. Ponadto wzywa swoich członków do popierania tej praktyki w takich sytuacjach.
Aktywność FIGO w przykładach – szkolenia
Działalność FIGO to nie tylko słowa. Organizacja ta aktywnie włącza się w proces „szkolenia” personelu medycznego. Odpowiada za organizację licznych webinarów, szkoleń stacjonarnych, a we wrześniu 2023 r. uruchomiła nawet aplikację mobilną, która szkoli personel medyczny w zakresie ułatwiania aborcji poprzez spersonalizowane oceny, które prowadzą do uśmiercenia nienarodzonego dziecka.
Materiały szkoleniowe FIGO są jednak przeznaczone nie tylko dla lekarzy. FIGO promuje także przewodnik mający na celu rozszerzenie stosowania leków aborcyjnych. Co więcej, w treści przewodnika określono dawki mifepristonu i mizoprostolu (środków poronnych) dla różnych rodzajów aborcji i innych procedur. Przewodnik ten ma na celu standaryzację i ułatwienie dostępu do tych leków bez ścisłego nadzoru, twierdząc, że minimalizuje ryzyko, jednocześnie zachęcając do normalizacji aborcji na każdym etapie ciąży. Jest to także w oczywisty sposób swoisty „podręcznik” mogący służyć w przypadku prób przeprowadzenia aborcji samodzielnie. FIGO nie bierze jednak w żaden sposób pod uwagę jak niebezpieczne, także dla zdrowia i życia kobiety, może być takie działanie.
Własne produkty medyczne FIGO
Jedną z najciekawszych informacji jakie znalazły się w raporcie o FIGO jest wiadomość, że FIGO nie tylko angażuje się w promocję aborcji na świecie, ale także sama produkuje środki poronne. FIFO uzasadnia ekspansję aborcji medycznej argumentując, że pigułki niskiej jakości zwiększają ryzyko dla zdrowia kobiet, w związku z czym organizacja promuje i ułatwia powszechny dostęp do własnych produktów aborcyjnych, twierdząc, że ich stosowanie będzie „bezpieczne i skuteczne”. W ten sposób stara się kontrolować podaż tych leków i wzmocnić przemysł aborcyjny pod narracją zapewnienia jakości, ale także literalnie aktywnie włącza się w przemysł aborcyjny.
Działanie to całkowicie przekreśla jakąkolwiek wiarygodność – jeżeli w przypadku proaborcyjnej organizacji w ogóle można o czymś takim mówić – w kontekście deklaracji o trosce o „prawa człowieka” czy „zdrowie kobiet”. FIGO promuje aborcję, w tym farmakologiczną, bo sama jest producentem stosowanych do niej środków.
Działalność ta koreluje z aktywnym prowadzeniem przez FIGO projektów aborcyjnych mające na celu promowanie stosowania leków aborcyjnych poza placówkami opieki zdrowotnej poprzez samoleczenie – czyli tzw. domową aborcję.
Jak informuje FIGO w maju 2024 r. zakończył się jeden z takich jeden z takich projektów, który organizacja ta prowadziła we współpracy z jednym z jej podmiotów stowarzyszonych –Zambijskim Stowarzyszeniem Ginekologów i Położników. W ramach programu promowano samodzielną aborcję poza placówką opieki zdrowotnej (np. w domu), w całości lub częściowo, przy użyciu połączonego schematu określonych dawek dwóch środków poronnych.
Sprzeciw sumienia
W raporcie o FIGO znalazła się także krótka wzmianka o tym, że organizacja ta uważa prawo do sprzeciwu sumienia za przeszkodę w legalnym dostępie do aborcji i proponuje jego ograniczenie. Warto ten wątek rozwinąć, bowiem jest szczególnie skandaliczny – zarówno w kontekście rzekomej obrony przez FIGO praw człowieka w sposób mający naruszać inne prawo człowieka, jak i z perspektywy europejskiego dorobku prawnego.
Prawo do sprzeciwu sumienia jest integralnym i nieodzownym elementem wolności sumienia, którą gwarantuje zarówno polska Konstytucja jak i umowy międzynarodowe, zwłaszcza Międzynarodowy Pakt Praw Obywatelskich i Politycznych (art. 18) i Konwencja o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności (art. 9). Już sam fakt negowania tego prawa stanowi jego naruszenie.
Niestety z próbami podważania prawa do sprzeciwu sumienia mamy do czynienia już od lat na wielu frontach, w tym w Unii Europejskiej. Przykładem jest m.in. proaborcyjna rezolucja Parlamentu Europejskiego z 26 listopada 2020 r. w sprawie faktycznego zakazu aborcji w Polsce (2020/2876(RSP)), gdzie w lit. I-J oraz punkcie 10 dokumentu znalazły się wezwania do ograniczenia możliwości stosowania sprzeciwu sumienia. Fakt ten jest naganny i sprzeczny z wymienionymi aktami prawa międzynarodowego. Tym bardziej padający w literze J rezolucji postulat prawnego zobowiązania przedstawicieli zawodów medycznych do działania wbrew sumieniu jest zupełnym wypaczeniem tego prawa.
FIGO a Polska
FIGO składa się z krajowych towarzystw ginekologiczno-położniczych ze 139 krajów, w tym 23 z Ameryki Iberyjskiej, 34 z Afryki i 38 z Europy.
W strukturze tej znajduje się także Polskie Towarzystwo Ginekologów i Położników, które – jak wskazano w raporcie – opowiadało się już za zalegalizowaniem aborcji w przypadkach poważnych nieprawidłowości płodu.
Pomimo tego, że debata o możliwości uśmiercania dzieci poczętych była w Polsce w ostatniej dekadzie bardzo wzmożona, można odnieść wrażenie, że akurat FIGO – bo w zaangażowanie szeregu innych podmiotów zagranicznych nie można wątpić – nie rzucała swoich znaczących sił na działalność w Polsce. W znacznej mierze wysiłki tej organizacji akomodowano w Ameryce Południowej i Afryce.
Raport o FIGO ma jedno ważne zadanie – dowieść, że jest to organizacja proaborcyjna i tym samym pozbawić ją dotacji z USAID. Biorąc pod uwagę metodologię i dane zawarte w raporcie, można być raczej spokojnym o powodzenie tego zadania. Może to oznaczać uratowanie tysięcy kobiet i dzieci na świecie, a w perspektywie Polski – pozostawienie nas wolnymi od wpływu FIGO także w przyszłości.
Anna Kubacka – analityk Centrum Prawa Międzynarodowego Ordo Iuris
07.05.2025
W Unii Europejskiej toczą się prace nad reformą traktatów, której skutkiem może być faktyczna likwidacja suwerennego państwa polskiego. Jak wpłynie to na jedną z zasad ustrojowych, jaką jest demokratyczność?
Naród europejski w miejsce polskiego
Budowa scentralizowanej Unii Europejskiej, czyli państwa europejskiego, oznacza, że zmianie ulec musi Konstytucja RP z 1997 r. Konkretnie, uchylony będzie art. 4, a więc Naród utraci pozycję zwierzchnią, przestanie być suwerenny, a jego przedstawiciele, czyli posłowie i senatorowie utracą atrybut reprezentowania suwerena. Nie będą więc reprezentować suwerena, gdyż formalnie pozycję tę uzyska tzw. naród europejski, a w jego imieniu występować będzie Parlament Europejski. Sejm i Senat reprezentować będą zatem naród polski w zakresie tych kompetencji, które zostaną Polsce przyznane w ramach zmian politycznych dokonanych w Traktatach o Unii Europejskiej i o funkcjonowaniu UE. A zatem będą to sprawy lokalne, gdyż polityka zagraniczna i obronność przejdą do uprawnień UE, a te decydują o suwerenności państwa. To oznacza również, że, biorąc pod uwagę pozostałe zmiany Traktatów, Polska utraci rzeczywistą podmiotowość w zakresie podejmowania decyzji o kierunkach swojego rozwoju, a więc utraci decyzyjność polityczną. Utrzyma jedynie kompetencje w zakresie zarządzania, które będzie musiało być wyznaczone interesami najsilniejszego państwa Unii, czyli Niemiec. Ten twór, który powstałby w miejsce Rzeczypospolitej i formalnie miałby status zbliżony do dzisiejszych landów niemieckich, nie miałby kompetencji do działania we własnym interesie i jako taki nie realizowałby funkcji państwa. Jednak również państwo europejskie nie wykonywałoby takich funkcji, ponieważ nie istnieje naród europejski, w imieniu którego miałoby występować. Twór unijny jako państwo nie jest w stanie istnieć i funkcjonować skutecznie, gdyż nie istnieje naród europejski. Byłby to bowiem twór czysto formalny niespełniający najważniejszej cechy narodu, jaką jest tożsamość narodowa oparta o wspólnotę kulturową i polityczną. A zatem powstanie wewnętrznie sprzeczny układ w systemie sprawowania władzy, gdyż wykonywać ją będzie podmiot - UE - niezdolny do reprezentowania interesów „narodu europejskiego”, ponieważ taki nie istnieje, a narody, dotąd zorganizowane we własne państwa nie będą miały uprawnień do działania w takim charakterze.
Powołanie instytucji obywatelstwa UE i uznanie, że z mocy posiadania obywatelstwa państwa członkowskiego Unii, każdy jest też jej obywatelem, ma czysto formalny skutek. W istocie rzeczy obywatelstwo europejskie nie wpłynęło na ukształtowanie się etosu europejskiego. Narody powstają w bardzo długim procesie kształtowania się świadomości wspólnoty kultury i dziejów, na którą składają się wspólnota historycznych doświadczeń, język, religia, by wymienić najważniejsze. A także wspólne cele polityczne wszystkich narodów europejskich, co w żadnym okresie historycznym dziejów Europy spełnione nie było. Podobnie w okresie istnienia Unii Europejskiej. Dla skutecznego powołania państwa europejskiego brak jest więc spoiwa, które jest czynnikiem niezbędnym.
Powyższe ustalenia potwierdzają, że w wyniku powołania państwa unijnego Polska utraci swoją dotychczasową pozycję państwa suwerennego i niepodległego, a więc stanie się krajem podległym i zależnym w pełnym wymiarze politycznym. Nowa konstytucja Rzeczypospolitej zostanie pozbawiona dwóch podstawowych zasad, czyli zasady zwierzchnictwa Narodu (wyrażonej w art. 4 ust. 1 ustawy zasadniczej) i zasady niepodległości uregulowanej w art. 5. Usunięcie tych zasad będzie konsekwencją utraty suwerenności i w związku z tym również niepodległości jako ściśle ze sobą powiązanych fundamentalnych cech państwa narodowego. Musi też prowadzić do utraty zdolności do utrwalania i rozwijania wartości demokratycznych, gdyż te wyrastają i mogą być skutecznie rozwijane tylko w warunkach samostanowienia. Podstawę dla nich stanowi bowiem wolność.
Demokracja w polskim systemie konstytucyjnym
Konstytucja RP nie wyjaśnia pojęcia demokracji. Nie ustanawia „zasady demokracji”, a pojęcia tego używa tylko w dwóch kontekstach. We „Wstępie” do Konstytucji czytamy: „w trosce o byt i przyszłość naszej Ojczyzny, odzyskawszy w 1989 roku możliwość suwerennego i demokratycznego stanowienia o Jej losie, my, Naród Polski […] ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej […]”, a więc Konstytucja nakazuje stosowanie demokratycznych metod podejmowania decyzji w sprawach Polski. Nie ma wątpliwości, że chodzi o wykonywanie zwierzchniej władzy przez Naród, a więc realizację podmiotowości politycznej obywateli. Drugi kontekst wskazuje art. 2 stanowiąc, że „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej”. Państwo Polskie ma być nie tylko prawne, ale także demokratyczne, co w pierwszej kolejności oznacza zwierzchnie uprawnienia Narodu w procesie wykonywania władzy.
Powściągliwość aksjologiczna Konstytucji RP jest tylko pozorna, gdyż nie o to chodzi, by mnożyć zasady, ale by tekst ustawy zasadniczej regulował te prawa jednostki, które decydują o podmiotowości obywateli. Jak więc należy rozumieć demokrację, do której odwołuje się Konstytucja RP i czy zawiera jakieś szczegółowe regulacje, które mogłyby decydować o jej rozumieniu?
Trzeba wyraźnie stwierdzić, że pojęcie demokracji, które znajdujemy w Konstytucji nie dotyczy formy rządów, a więc rozróżnienia między monarchią a republiką, a do takiego najczęściej się odwołujemy. Istota demokracji to nie wybór pomiędzy monarchiczną głową państwa a pochodzącą z wyborów czy to powszechnych, jak w Polsce czy też dokonywanych na przykład przez połączone izby parlamentu, czy inne podobne ciało polityczne. Jeśli demokracja oznacza polityczną podmiotowość, to oznacza równocześnie wolność jednostki w stosunku do władzy. W ujęciu historycznym przede wszystkim wobec monarchy, ale z upływem lat także parlamentu. A więc wobec każdej władzy.
Kiedy możemy mówić o demokracji?
Bardzo dobrym przykładem, czym jest demokracja i jak należy ją chronić, są dzieje Wielkiej Brytanii, która jeszcze do niedawna była przykładem państwa, w którym jednostka cieszyła się wyjątkową ochroną wolności, a system rządów pozostawał niezmiennie monarchiczny. Ten model demokracji zapoczątkowany w Anglii XVII wieku i następnie rozwijany w kolejnych stuleciach, tak ważny dla ustroju tego kraju, opiera się na idei połączenia ograniczonej monarchii i republikanizmu w powiązaniu z zasadą podziału władzy.
Warto zauważyć, że ten wzorzec został wykorzystany w Konstytucji 3 maja 1791 r. dla uregulowania stosunków między parlamentem a władzą wykonawczą, czyli królem, ale bieg wydarzeń wykluczył jego praktyczne ugruntowanie. Wolności zagrażać mogą nie tylko arbitralne decyzje króla, ale także Sejmu. Hugon Kołłątaj, w traktacie „Prawo polityczne polskiego narodu”, pisał tak: „biada temu narodowi, któremu sprawiedliwość i słuszność nie przepisze granic władzy: tym to sposobem nawet w rzeczypospolitej można być pod despotyzmem ludzi. Nie masz oczywistszego podziału rządu na dobry i zły. […] w złym rządzie, nawet pod rzecząpospolitą, można być niewolnikiem, w dobrym, nawet pod monarchą można być wolnym”. Te trafne słowa nie zwalniają z obowiązku troski o wprowadzenie do konstytucji i następnie realizację tych wszystkich zasad, które stanowią gwarancje zgodności systemu władzy z wolnością jednostki, która jednak nie jest nieograniczona i zakłada obowiązek działania na rzecz dobra wspólnego narodu i państwa.
Podsumowując, demokracja istnieje tylko wówczas, gdy jednostka jest wolna i korzystając ze swej wolności ma realną, ale również prawnie gwarantowaną możliwość korzystania ze swoich uprawnień. Taką władzę zapewnia tylko własny rząd, w którego powołaniu ma swój udział jednostka – obywatel będący podmiotem suwerenności, a więc mający konstytucyjny status suwerena. W przeciwnym wypadku staje się podmiotem zależnym. Czy ta powyższa teza jest zasadna? Czy na pewno tylko w państwie rządzonym przez naród – suwerena mamy gwarancje zachowania wolności, a więc demokracji? Próbując odpowiedzieć na te wątpliwości, zwróćmy uwagę na kwestie najbardziej aktualne w ostatnim okresie i najważniejsze z punktu widzenia nie tylko demokracji polskiej.
Unia nie reaguje na naruszenia
Fundamentem demokracji jest wolność słowa, którą reguluje art. 54 ust. 1 Konstytucji stanowiąc, że „każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”. Zgodnie z art. 54 ust. 2 zakazana jest cenzura prewencyjna środków społecznego przekazu oraz koncesjonowanie prasy, ale dopuszczalne jest wprowadzenie obowiązku uprzedniego uzyskania koncesji na prowadzenie stacji radiowej lub telewizyjnej.
Wbrew powyższym postanowieniom Telewizja Polska została przejęta przez rząd Premiera Donalda Tuska, który w ten sposób wykluczył wolny przekaz informacji poprzez telewizję publiczną. W ostatnim okresie telewizje prywatne zostały zagrożone odebraniem koncesji. Działania te nie spotkały się z negatywną oceną instytucji Unii Europejskiej, a przecież w art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej można przeczytać, że jedną z podstawowych wartości, na których opiera się Unia, jest demokracja, a oprócz tego godność osoby ludzkiej, wolność, równość, państwo prawne, poszanowanie praw człowieka, pluralizm, niedyskryminacja, tolerancja, sprawiedliwość, solidarność oraz równość kobiet i mężczyzn. Wartości te stanowią aksjologiczny fundament prawa Unii, co (w szczególności ze względu na praktykę stosunków Unii z Rzeczpospolitą w ostatnich kilku latach) musi powodować stanowczą krytykę absolutnego rozdźwięku między obowiązującym prawem a praktyką jego stosowania. Czyż łamanie prawa, które stało się w Polsce codziennością w ramach demokracji walczącej, nie powinno stanowić podstawy do wszczęcia postępowania na podstawie art. 7 Traktatu o Unii Europejskiej? Trudno jednak oczekiwać ze strony instytucji Unii ochrony wartości demokratycznych, gdy to właśnie ta organizacja zachęca, a nawet usiłuje wymusić wprowadzenie w Polsce małżeństw jednopłciowych, a także opowiada się zdecydowanie za ograniczeniem wolności poglądów, którą chroni w Polsce wspomniany art. 54 ust. 1 Konstytucji.
Cenzura pod pozorem walki z „mową nienawiści”
W bieżącym roku szczególnie drastycznym przykładem polityki rządu Donalda Tuska ograniczania wolności słowa jest sprawa nowelizacji przepisów kodeksu karnego poprzez poszerzenie przesłanek dyskryminacyjnych powodujących odpowiedzialność karną z tytułu tzw. mowy nienawiści. Uchwalenie tej nowelizacji nastąpiło w atmosferze ostrego sprzeciwu wielu środowisk opiniotwórczych w Polsce, ale większość rządząca zdołała uchwalić ustawę zmieniającą kodeks karny i dopiero Prezydent zablokował jej wejście w życie, składając do Trybunału Konstytucyjnego wniosek o kontrolę konstytucyjności tych przepisów. Trzeba jednocześnie zauważyć, że prawo europejskie nie zobowiązuje do wprowadzenia szczególnej ochrony przed mową nienawiści. Nie oznacza to jednak by Parlament Europejski oraz Komisja Europejska nie podejmowali próby uznania mowy nienawiści za przestępstwo europejskie, ale dotąd nie doszło do uchwalenia tego rodzaju przepisów ze względu na sprzeciw wyrażony w Radzie przez Polskę i Węgry.
Podstawowym zarzutem przedstawionym wobec nowelizacji było ograniczenie wolności wyrażania swoich poglądów, czy (jak najczęściej mówimy, wolności słowa) poprzez wprowadzenie takich przesłanek odpowiedzialności za jej naruszenie, które nie spełniają podstawowych wymagań wynikających z konstytucyjnego obowiązku zachowania dostatecznej określoności regulacji prawnej. Warunek jasności i precyzji przepisów prawa wynikający z uregulowanej w art. 2 Konstytucji zasady demokratycznego państwa prawnego, ma szczególne znaczenie w przypadku odpowiedzialności karnej, gdyż umożliwia ścisłe ustalenie granic dopuszczalnego zachowania. Jeśli granice wolności słowa nie są precyzyjnie określone, wyklucza to korzystanie z tej podstawowej wolności człowieka.
Szczególne znaczenie tej wolności najlepiej oddają słowa Profesora Bogusława Wolniewicza: Kamieniem węgielnym demokracji jest wolność słowa. […]: jak daleko sięga demokracja, tak i wolność słowa; a gdzie wolność słowa się kończy, tam też kończy się demokracja. Dla cywilizacji Zachodu wolność słowa jest cechą swoistą, nie ma jej żadna inna[1].
W pracy wykorzystałam tekst wykładu R. Buttewicke’a, „Konstytucja 3 Maja na tle nowożytnej Europy. Synteza republikanizmu i monarchizmu”, w: „Pamięć chwili, która nas samym sobie wróciła… wykłady trzeciomajowe w Trybunale Konstytucyjnym”, red. A. Rzepliński, K. Budziło, A. Jankiewicz, Warszawa 2016.
Prof. Anna Łabno – konstytucjonalista, Akademia Tarnowska, członek Rady Naukowej Instytutu Ordo Iuris
Czytaj też:
Suwerenna, niepodległa i demokratyczna. Fundamenty Rzeczypospolitej - cz. I